Rozdział X

454 64 4
                                    



Pogoda nie nadawała się na spacery. Bębnienie deszczu o szyby od czasu do czasu zagłuszały grzmoty burzy, by chwilę później niebo przecięły błyskawice. Dlatego Louis siedział wygodnie na kanapie złożywszy nogi na stoliku ustawionym naprzeciwko. Harry ułożył głowę na jego podołku i rozkoszował się uczuciem jakie wywoływały palce Louisa przebiegające powoli przez jego loki. Nie zwrócił uwagi na Zayna, który przemoczony stanął przed nimi z założonymi rękami. Odchrząknął znacząco ze wzrokiem utkwionym w Louisie, który przewrócił oczami, jednak bez dyskusji zdjął nogi z blatu. Malik uniósł kąciki ust w zadowolonym uśmieszku. Harry usiadł prosto i dopiero wtedy zauważył teczki, które chłopak trzymał w prawej ręce.

-Mam dobre wieści- zaczął usadawiając się między dwojgiem przyjaciół. Harry zdusił w sobie jęk sprzeciwu.- Znalazłem dla was mieszkanie-zaczął- nie jest ogromne, jedna sypialnia, ale to raczej nie problem, skoro większość nocy i tak spędzacie w jednym łóżku- powiedział z rozbawieniem, za co Louis nie omieszkał trzepnąć go w tył głowy- A to- podał mi do rąk teczki opisane ich nazwiskami- to, jest wasze życie. Jest tu cała wasza przeszłość, wszystkie osiągnięcia, akty i dokumenty potrzebne do ułożenia sobie życia.

Harry lekko drżącymi dłońmi otworzył swoją teczkę, gdzie znajdował się gruby plik kartek i przeglądał je pobieżnie. Według nich, urodził się dwadzieścia lat temu w Holmes Chapel i wychowywał się w tamtejszym sierocińcu. Przyjechał do Manchesteru żeby rozpocząć studia. Zaczytał się w historii, która od tej chwili miała stać się jego życiem. W teczce było wszystko, od paszportu po historię chorób, które miał przejść w dzieciństwie a nawet wyniki egzaminów końcowych liceum w Holmes Chapel i CV. Harry potrząsnął głową przytłoczony nadmiarem informacji.

-Jak to zrobiłeś?- zapytał tylko. Zayn wyszczerzył zęby w uśmiechu i mrugnął do niego.

-Żyję tu już kilkadziesiąt lat, to wystarczająca ilość czasu na zdobycie odpowiednich kontaktów. Poza tym-wzruszył ramionami- zdobycie fałszywych papierów nie jest wcale tak trudne jak mogłoby ci się wydawać- powiedział kierując się w stronę schodów prowadzących na piętro- A teraz wybaczcie gołąbki, ale muszę się wysuszyć, mokre ciuchy są okropne.

Malik zniknął na górze, a Harry nadal wpatrywał się w swoją teczkę. Był z lekka oszołomiony, wiedział, że w którymś momencie będzie musiał faktycznie rozpocząć swoje nowe życie, usamodzielnić się, ale w najmniejszym stopniu nie był na to gotowy. Podniósł wzrok na Louisa, który uśmiechał się ciepło w jego stronę.

-Damy radę.- powiedział pewnie i zarzucił nogi na stolik.

*

Mieszkanie, tak jak uprzedził ich Zayn, nie było duże. Niewielki salon i łazienka wielkości znaczka pocztowego, mogły nie być szczytem marzeń, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. W kuchni było miejsce akurat dla dwóch osób, a sypialnia była na tyle duża, żeby zmieściło się tam dwuosobowe łóżko i kilka szafek na ubrania.

Może właśnie prze niewielkie rozmiary mieszkania, tak łatwo było im się tam zadomowić.

Harry postanowił iść za ciosem i złożył papiery na uczelnię, gdzie przyjęto go z otwartymi ramionami na wydział psychologii. Louis poszedł w jego ślady, zdecydował się na pedagogikę i już za kilka miesięcy obaj mieli rozpocząć studia. Zaczynali porządkować swoje życie. Tomlinson zatrudnił się w niewielkiej księgarni niedaleko uczelni, a starsze panie z pobliskiej piekarni z radością przyjęły do pracy "czarującego młodzieńca", jak nazwały Harryego. Chłopak wciąż nie od końca odnajdywał się w świecie, jednak interakcje z klientami zdecydowanie ułatwiały mu zadanie.

Jednak teraz stali przed głównym wejściem miejskiego szpitala. Ludzie wchodzili i wychodzili, mijając ich bez słowa. Harry wypuścił w płuc cały zapas powietrza zanim skinął głową i dał Louisowi poprowadzić się do wnętrza budynku. Podeszli do recepcji trzymając się za ręce. Louis rozmawiał z dyżurną pielęgniarką spokojnym, przekonującym tonem, podczas gdy Harry rozglądał się po pomieszczeniu, na krzesełkach ustawionych wzdłuż wszystkich ścian siedzieli ludzie. Młody chłopak ze spuchniętą koską czekający na przyjęcie, kobieta z podbitym okiem i krwawiącą wargą, której krew mieszała się ze łzami, personel szpitala, biegający po korytarzu. Nie musiał się wysilać, żeby wyczuć aurę nerwowości i przygnębienia panującą w całym pomieszczeniu. Do świadomości przywrócił go głos Louisa

-Musi pani zrozumieć- Harry wychwycił nutę bezsilności- Naprawdę nam na tym zależy. Chcielibyśmy- przerwał, żeby spojrzeć Harry'emu w oczy- Chcemy ją adoptować, naprawdę bardzo się martwimy. Rozumiem, że nie mamy żadnych praw-zwrócił się do pielęgniarki- ale naprawdę zależy nam na Key.

Harry wstrzymał oddech i zamarł wpatrzony w recepcjonistkę. Wiedział, że Louis mówił to tylko dlatego, że chciał umożliwić im wizytę u Key, ale... Jego serce przystanęło na moment, żeby chwilę później rozpocząć szaleńczy bieg, zalała go fala ciepła. Nie mógł powstrzymać myśli zalewających jego umysł. Wyraz jego twarzy musiał wpłynąć na pielęgniarkę, która przez cały ten czas nie odrywała od niego wzroku. Wystukała coś na klawiaturze komputera stojącego na blacie i westchnęła ciężko- Informacji udzielamy jedynie rodzinie lub prawnym opiekunom-zaczęła- Myślę jednak, że moglibyście jej szukać na drugim piętrze, w pokoju trzysta dwanaście.- powiedziała próbując udawać obojętność.

Louis skinął głową uśmiechając się z wdzięcznością i popędził na drugie piętro wciąż trzymając Harry'ego za rękę.


It's too cold outside (for angels to fly)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz