Rozdział 24

604 59 3
                                    

Sam był wściekły. Miał ochotę zatłuc Crowleya jakimś ciężkim przedmiotem. Widział, jak demon bije jego brata, po czym ciężko rannego gdzieś odsyła, być może skazując go tym na śmierć. Złość dodała Winchesterowi sił i jakoś wygrzebał się spod stosu desek. Kulejąc, już ruszył w stronę króla Piekła, kiedy zatrzymał go Castiel. Złapał go za ramiona, po czym uspokająco spojrzał mu w oczy. Uzdrowił go i zapewnił, że uratuje Deana, po czym wciskając mu w rękę ostrze na demony, pokazał drogę do więzienia. Do Jo. Co mógł zrobić? Rzucił aniołowi spojrzenie pod tytułem "jeśli zjebiesz, to cię zabiję", po czym poszedł. Musiał mu zaufać.

Tak. Sam całe życie starał się ufać i za to najbardziej dostawał do tyłku. Tyczyło się to wszystkiego - od Ruby aż do jego brata. Nie uczył się na błędach. Wciąż dawał kolejne szanse, często niesłusznie, ale bywały sytuacje, kiedy wychodziło mu to na plus. Miał nadzieję, że tym razem też mu się uda.

Odwrócił się od Casa i ściskając rękojeść noża w dłoni, skierował się do wyjścia. Kroczył pewnie, nie spuścił wzroku nawet na sekundę. Przeszedł nad ciałami demonów, które zabił wcześniej Balthazar, po czym ruszyl wzdłuż korytarza.

~~~

Dean wbił ostatnią deskę wpoprzek drzwi, po czym osunął się na kolana. Chwilę trwał w tej pozycji, niemal tracąc przytomność z bólu. Potem położył się na podłodze, przylegając do niej twarzą. Chłodne płytki przyniosły chwilowe ukojenie. Zamknął oczy. Jakoś udało mu się doczołgać do sklepu i zabarykadować. Chwilowo był bezpieczny. Co potem? Nie wiedział. Był za to pewnien, że umrze powoli i w cierpieniu. Zamroczyło go na tyle, że nawet nie był w stanie pomodlić się do Casa.

Kolejna fala bólu i mdłości uderzyła ze zdwojoną siłą. Z ulgą pozwolił sobie na stratę przytomności.

~~~

Castiel wiedział, że Dean jest gdzieś, gdzie panuje Croatoan. Nic więcej.
Skąd miał tę informację? Cóż, Crowley jest trochę zbyt przewidywalny.

Latał więc od miasta do miasta. W każdym zabawił nie dłużej niż dwie sekundy. Tyle wystarczało mu, żeby zorientować się, czy Dean tu jest czy nie.

Bał się o łowcę. Zależało mu na nim niesamowicie. Czuł coś do niego, i było to aż nazbyt oczywiste. Anioł może nie do końca to rozumiał, ale wiedział, że coś jest na rzeczy. Że Dean Winchester nie jest kolejnym obojętnym elementem jego egzystencji. W jego obecności wszystko wydawało się mniej przytłaczające. Jakby razem mogli przeciwstawić się wszystkiemu.

Tak więc teraz gnany lękiem, czy łowca jeszcze żyje, w ułamkach sekund pokonywał ogromne odległości. Mijał kolejne miejscowości i z każdą następną jego niepokój rósł. Gdzie on był? Co się stało? Może już nie żył?

Dotarł do następnego miasta. Już miał odlecieć, kiedy nagle coś poczuł. Zmarszczył brwi i bardziej się skupił.

Gdzieś tu był Dean Winchester.

~~~

Sam wbił nóż w gardło ostatniego demona. Kiedy ciało przestało się błyskać, wyszarpnął z niego nóż i wytarł krew w materiał spodni. Spojrzał przed siebie. Szerokie, nieoświetlone schody prowadziły w dół. Wszedł na nie bez nawet sekundy wahania.

Droga zajęła mu kilka minut i zaprowadziła w chyba najmroczniejsze miejsce całego pałacu.

Więzienie nie było prawie w ogóle oświetlone. Sufit pokrywały zacieki, a ściany obrosły pleśnią. Wokół panował nieprzyjemny, duszący zapach stęchlizny. Do tego temperatura była niepokojąco niska. Winchester nie zastanawiał się jednak nad tym długo. Miał misję. Jego brat gdzieś umierał. Musi się pośpieszyć. Ruszył wzdłuż cel równym i sprężystym krokiem.

Nie czuł żalu dla ludzi czających się w celach. Kątem oka widział ich blade, wychudzone ciała. Były to generalnie kobiety. Siedziały na brudnych podłogach, uwiązane na łańcuchach za szyje, jak psy. Przez podarte łachmany, które na sobie miały, prześwitywały wystające żebra i chorobliwie kościte obojczyki. Kobiety obserwowały go oczami ukrytymi w zapadniętych oczodołach. Łowca czuł na sobie ich puste spojrzenia. Nie robił sobie jednak z nich absolutnie nic. Myśl, że uważają go za jakiegoś demona, nie polepszała sytuacji, tak więc jeszcze bardziej skupił się na swoim zadaniu.

Cela Jo była ukryta w jednym z bocznych korytarzy. Na szczęście jej jasne włosy były dobrze widoczne wśród panującej tu ciemności.

W końcu serce Sama drgnęło. Nie widział jej tyle czasu. I teraz, po ich kłóni, spotykał się z nią w takich okolicznościach...

Doszedł do krat. Przysiadł przy nich i spojrzał na dziewczynę. Tak jak reszta, była uwiązana ciężkim łańcuchem za szyję. Nawet przebrali ją w zniszczone, więzienne ubrania. W sumie, różniła się tylko tym, że jeszcze nie zdążyła wychudnąć do kości. Siedziała oparta o jedną ze ścian, patrząc przed siebie tępo.

Złość, smutek i strach zmieszały się w jedno. Sam nabrał ochoty, żeby krzyczeć. Opanował się jednak. Wyciągnął rękę przez kraty i złapał dziewczynę za blade ramię.
- Jo! - zawołał cicho, szarpiąc nią lekko. Bez reakcji. Nawet nie mrugnęła. Wystraszył się, że nie żyje. Z sercem w gardle, dotknął dwoma palcami okolic jej krtani. Dało się wyczuć słaby puls.

Wstał i złapał za drzwi. Potrząsnął nimi, ale nic to nie dało. Wejście chroniła misterna kłódka, której nie mógł w żaden sposób otworzyć. Świetnie.
- Gabe, do jasnej cholery - wymamrotał, próbując sforsować zamek. - Potrzebuję cię tu, stary.

~~~

Znalezienie Deana zabrało Castielowi chwilę, a wszystko przez ochronną pieczęć na jego żebrach. Na szczęście z biegiem czasu wyżłobienia w kościach zaczęły się regenrować i lokalizowanie łowcy stało się trochę łatwiejsze.

Leżał na podłodze jednego ze sklepów, tuż obok nieudolnie zabezpieczonych dwiema deskami drzwi. Anioł podbiegł do niego i przyklęknął obok. Do oczu niemal napłynęły mu łzy. Dean przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Ubrania były brudne i poprzedzierane. Z jego ust ciekła krew. Castiel przyjarzał się mu bliżej i zorientował się, że ma też złamane dwa żebra i krwotok wewnętrzny. Umierał.

Jednak pozwalając łzom spłynąć po policzkach, anioł postanowił sobie, że zabije Crowleya. Położył na Deanie dłoń. Spod jego palców popłynęło jasne, ciepłe światło. Po kilku chwilach łowca był zdrowy.

Dean otworzył oczy i gwałtownie złapał w płuca powietrze. Castiel z ulgą złapał go i przycisnął do siebie.
- Było blisko - szepnął.
Dean odsunął minimalnie głowę i spojrzał aniołowi w błękitne, pełne niepokoju oczy, po czym go pocałował. Castiel nie zaprotestował. Złapał łowcę za plecy i mocniej do siebie przycisnął. Jego serce, podobnie jak Deana, niemal wyskoczyło z piersi. Obaj tego potrzebowali - potwierdzenia, że jeden jest dla drugiego, mimo wszystko.

Po chwili odkleili się od siebie. Cas podniósł się i podał łowcy dłoń, pomagając mu wstać.
- Wypadałoby im pomóc, co? - Dean wziął z półki obok paczkę soli.
Anioł przytaknął, łapiąc go w pasie. Znów na siebie spojrzeli.

Rozległ się łopot skrzydeł. W sklepie została tylko niewielka plama krwi na podłodze.

It's a Terrible Life || SPNDonde viven las historias. Descúbrelo ahora