Rozdział 10

887 73 4
                                    

- Dobrze, że jesteście - ucieszył się Bobby na widok braci. - Mam wam dużo do powiedzenia.
- My tobie też. - Dean nie starał się ukryć swojego roztrzęsienia. Wpakował się do domu Singera i szybko dopadł do kredensu. Wyciągnął z niego największą szklankę, jaką znalazł. Wypełnił ją po brzegi alkoholem, po czym duszkiem wszystko wypił.
- D..Dean? - starszy łowca patrzył z niepokojem, jak Winchester wlewa w siebie tanie whiskey. - Wszystko ok?
Zapytany przerwał picie i spojrzał na Bobby'ego. Chwilę trwał w bezruchu, po czym z hukiem odstawił szklankę na jedną z półek kredensu. Sam podskoczył.
- Tak, jest super! - zawołał entuzjastycznie Dean. - Spędziłem noc w mieście pełnym kanibali, ledwo uszedłem z życiem, a potem spotkałem tą demoniczną szuję, która z radością oznajmiła mi, że mój przyjaciel został porwany i umiera! - w miarę mówienia podnosił głos. - Czy to nie są powody do bycia najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi?! - wrzasnął ze wszystkich sił, po czym usiadł na krześle stojącym obok szafki. Opuścił głowę i oparł czoło na dłoniach zaciśniętych w pięści. Poczuł łzy bezsilności napływające do oczu, więc szybko zagryzł do krwi wewnętrzną część policzków. Nic to jednak nie dało i na podłogę między jego nogami spadły dwie gorące krople. Na więcej sobie jednak nie pozwolił.
W pomieszczeniu cały czas panowała cisza. W końcu odezwał się Bobby.
- Dean - powiedział miękko. - Przepraszam. Wiem jak ci trudno. Nie powinienem...
Dean przerwał mu, unosząc rękę.
- Nie, to ja nie powinienem tak wrzeszczeć. I to ja cię przepraszam. Po prostu... - głos mu się załamał. - Jestem zmęczony, wiesz? Chciałbym, żeby coś chociaż raz poszło po naszej myśli. - Fala gorąca znów uderzyła mu do głowy. - Chyba będę ryczeć - dodał słabo.
Sam i Bobby spojrzeli po sobie.
- Zrobię coś do jedzenia - rzucił młodszy Winchester, po czym się ewakuował. Bobby natomiast złapał drugie krzesło i postawił je naprzeciw Deana. Usiadł na nim wygodnie, a następnie pochylił się do przodu.
- Opowiedz mi o wszystkim.

~~~

Było już po południu, kiedy Bobby skończył rozmowę z Deanem.
- Nie myślałem, że jest aż tak źle - Singer z westchnięciem oparł się plecami o kuchenny blat. Sam spojrzał na niego, nie przerywając mycia naczyń.
- Jest źle, to prawda. - Przyznał. - Zależy mu na Casie, ale chyba jednak trochę przesadza, nie sądzisz?
- Jest na skraju załamania. Nie wiem, o co chodzi. Nie brał nic ostatnio?
- Właśnie nie i chyba w tym problem.
Bobby nawet się nie uśmiechnął. Teraz to Sam westchnął.
- Co robi?
- Zasnął. Przyda mu się trochę odpoczynku. - Bobby przetarł dłonią oczy.
- Racja. Ale my nie z gatunku tych śpiących, prawda? - odłożył ścierkę na blat. - Chodź. Trzeba rozpracować o co im chodzi.
- Im? - nie zrozumiał łowca, ale ruszył za Samem.
- No, demonom. - Winchester wszedł do pokoju Bobby'ego. - Ale chyba przede wszystkim wypadałoby przypomnieć sobie teorię o tym wirusie. Wiesz. Lepiej być już przygotowanym na egzamin z praktyki.
Bobby uśmiechnął się na to porównanie, ale nie odezwał się nawet słowem.

~~~

Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy Dean otworzył oczy. Chwilę patrzył w sufit, próbując sobie przypomnieć kim jest i co tu robi. Usiadł dopiero po przyswojeniu sobie tych faktów. Przetarł twarz rękami, ziewnął i rozejrzał się. Był w pokoju Bobby'ego, na kanapie. Świeca stojąca na biurku była wypalona prawie do końca i przechylona, ale oświetlała kawałek pomieszczenia. Dean wstał i podszedł do starego mebla. Leżała na nim otwarta, gruba księga. Zajrzał do niej i zagryzł ze zdenerwowaniem wargi. Demoniczne choroby, głosił tytuł rozdziału. Szukali informacji o Croatoanie, a teraz ich wcięło? Co za ironia.
- Sam? Bobby? - zawołał. Cisza.
Zajrzał do kuchni. W zlewie stało kilka niedomytych naczyń, a mokra ścierka leżała na blacie. Woda ściekała z niej na podłogę, gdzie zdążyła się już utworzyć spora kałuża. Wziął ją, wytarł wodę z podłogi i rzucił do zlewu, po czym z niepokojem ruszył w kierunku schodów.
- Sammy? - krzyknął, wspinając się na piętro. Odpowiedziała mu głucha cisza.
Sypialnia Bobby'ego też była całkiem opustoszała. Winchester profilaktycznie zajrzał jeszcze do łazienki, ale spotkał tam tylko wystraszoną mysz.
- Świetnie - wymamrotał - Po prostu zajebiście.
Wyszedł z domu. Rozejrzał się i zauważył światło w garażu. Skierował się tam bez zastanowienia.
- Gdzie wy uciekliście? Zdenerwowałem się! - wrzasnął, wchodząc stanowczym krokiem do pomieszczenia. Dopiero po chwili zorientował się, że wydziera się na pustą przestrzeń. Poczuł narastający niepokój. Stał tak chwilę, po czym pobiegł do Impali. Wsiadł do samochodu, odpalił silnik i ruszył w kierunku miasta.

Przeczuwał najgorsze.

***

Wjechał do centrum Sioux Falls z sercem w gardle. Spodziewał się opustoszałych ulic, wybitych szyb i grupy nieźle wkurzonych zarażonych. Znając jego szczęście, pewnie od razu by na nich wpadł i zostałaby po nim mokra plama.
Na szczęście wszystko było ok. Domy stały na swoich miejscach, a wokół chodziło sporo ludzi. Dean odetchnął z ulgą. Chociaż raz nie musiał ratować bratu tego głupiego tyłka.

Zaparkował przed starą biblioteką. Był prawie w stu procentach pewien, że ich tu znajdzie. Wszedł po zniszczonych schodach, złapał zardzewiałą klamkę i szarpnął ją w swoją stronę. Dzwonki zawieszone przy drzwiach głośno zakomunikowały jego przybycie. Wszedł do środka i na wstępie uśmiechnął się szeroko do jakiejś ładnej dziewczyny w okularach, która wodziła palcem po grzebitach książek. Kiedy zorientował się, że nic nie zrobiła sobie z jego wysiłków, z niesmakiem rozejrzał się po pachnącym papierem pomieszczeniu. Tak jak się spodziewał, zauważył Sama i Bobby'ego na drugim końcu biblioteki. Stali pochyleni nad jakąś grubą książką. Podszedł do nich.
- Uważacie, że to w porządku? - warknął na wstępie. Na dźwięk jego głosu równicześnie podnieśli głowy. Zaskoczenie na ich twarzach było aż zbyt widoczne.
- Dean? Co tu robisz?
- Przyjechałem was opierdolić - odparł, opierając się o półkę. Zaczepił łokciem o jakąś książkę, która z hukiem upadła na podłogę. Odskoczył od niej, przestraszony.
- Co za łamaga - usłyszał czyjś śmiech. Spojrzał na bok i zauważył dziewczynę od okularów. Przyciskała do siebie jakiś ogromny dziennik. Uśmiechała się szeroko, nic sobie nie robiąc z tego, że Deanowi rumieniec zaczął pełznąć po szyi. Schylił się, z trudem podniósł opasłą księgę, po czym niezdarnie odłożył ją na miejsce.
- Ekhm - odkaszlnął. - To może wytłumaczycie mi łaskawie o co tu chodzi? - zauważył rozbawienie na twarzy młodszego brata i strasznie go to podirytowało. Starał się ukryć swoje zażenowanie.
Chwila ciszy.
- Spałeś - uratował sytuację starszy łowca. - A my wpadliśmy na dobry trop i potrzebowaliśmy książki. - Wskazał na półki. - Stwierdziliśmy, że budzenie Cię to raczej zły pomysł, więc...
Dean podniósł rękę.
- Okej, łapię. Czy to coś związane z Casem? - miał nadzieję, że nie zabrzmiał jak stęskniony desperat. Bobby i Sam spojrzeli po sobie.
- No, nie. - Sam zakaszlał z zakłopotaniem. - Chodziło nam o Croatoan - zawiesił głos, czekając na reakcję brata. Kiedy się z nią nie spotkał, kontynuował. - Myślę, że jesteśmy całkiem blisko odnalezienia czegoś w rodzaju antidotum - dodał z dumą.
- Antidotum? To da się wyleczyć?
- Nie do końca. Raczej zatrzymuje rozwijanie się wirusa.
Dean nadal patrzył na brata ze zmarszczonymi brwiami.
- Dobra, rozumiem - powiedział powoli. - A może teraz weźmiemy to, co mamy do wzięcia i pojedziemy do domu? Jestem głodny.
Sam i Bobby przytaknęli. Zabrali książkę i wyszli z biblioteki.

Dziewczyna w okularach stała przy oknie i patrzyła za odjeżdżającymi samochodami. Nagle szeroko się uśmiechnęła.
- Teraz już mi nie uciekniecie, maleństwa - syknęła, a jej oczy zrobiły się czarne.

***
Łowcy siedzieli z nosami w książkach do późnej nocy. Sam zasnął pierwszy. Spomiędzy papierów widać było tylko jego wiecznie rozwalone włosy. Dean opierał głowę na otwartej dłoni i starał się skupić na czytaniu. Za każdym razem jednak litery zlewały mu się w rozmazaną plamę. Popatrzył na przysypiającego Bobby'ego i ziewnął tak mocno, aż strzeliły mu szczęki.
- Może się już położymy? - zaproponował zaspanym głosem, odsuwając od siebie książkę, która z kolei przesunęła kubki po kawie. Jeden spadł na podłogę i rozbił się na małe kawałeczki. Winchester popatrzył ze znużeniem na to, co zostało z naczynia.
- Dobry pomysł. - Bobby wyprostował się na krześle. Chwilę zbierał siły, po czym wstał. - Widzimy się tu jutro o wpół do szóstej i ani minuty później. Liczy się każda chwila, a jesteśmy już bardzo blisko. - Wstał i skierował się do swojej sypialni.
- Jasne, mistrzu. - Dean wyciągnął przed siebie zdrętwiałe nogi. Poczekał, aż Bobby wejdzie po skrzypiących schodach, po czym zgasił świece szybkim dmuchnięciem. Podniósł się z trudem z krzesła i powlókł do łóżka. Zasnął, zanim jego głowa dotknęła poduszki.

Demon z biblioteki od dawna stał za domem i czekał, aż zgasną światła. W końcu wokół zaległa ciemność. Popatrzył w okno od sypialni braci i uśmiechnął się.

It's a Terrible Life || SPNWhere stories live. Discover now