Rozdział 14

786 68 4
                                    

Crowley przeciągnął się na swoim fotelu. Czuł się spełniony i dumny z tego, co dokonał w ostatnich miesiącach. A dokonał wiele.

Zakończenie apokalipsy było nagłe. Nikt nie spodziewał się takiego przebiegu wydarzeń. Wiele zbuntowanych demonów nie mogło pogodzić się z powrotem Lucyfera do więzienia i domagało się jego uwolnienia. Crowley miał jednak w nosie, jakie kto ma o tym zdanie. Teraz władze trafiła w jego ręce i to on był tu organem decyzyjnym. Tak więc natychmiast zabrał się za porządkowanie Piekła, które po wojnie było w opłakanym stanie. Na początek kazał swojemu zaufanemu wywiadowi znaleźć i ukarać szpiegów. Następnym poleceniem było wyłapanie i zabicie wszystkich wrogów, nie tylko tych przebywających w Piekle. Rozesłał demony po całej ziemi, obiecując należyte nagrody za głowy przeciwników. Każda wzmianka o buncie czy walkach przeciw niemu tylko go podburzała. Zaostrzył więc prawa, tym samym wzmacniając swoją pozycję. Więzienia zostały wypełnione po brzegi. Król Piekła był zadowolony. Wzbudzał strach i respekt. Wszyscy, którzy mu zagrażali, zostali wyeliminowani. Nikt nie mógł mu podskoczyć.

Ale po czasie znudził go ten idealny stan rzeczy. Armia była teraz bezużyteczna. Nie działo się nic, co mogłoby jakoś zająć mu grafik. Siedział tylko swoim kościstym tyłkiem na niezbyt wygodnym tronie, popijał alkohol z wielkiego, wysadzanego rubinami kielicha i patrzył z góry, jak jego urzędnicy kręcą się bez sensu od biurka do biurka. Widział ich chorobliwą, pełną lęku pracowitość. Krzątali się tak, aby tylko nie podpaść swojemu panu. Kiedy kończyły się papiery do podpisywania, a formalności zostawały uporządkowane, nerwowo zaczybali przebierać z nogi na nogę, by na siłę znaleźć coś do roboty. Cokolwiek, byleby tylko nie wyjść na nierobów i leni. Na początku władca nabijał się z tego, jednak i to nie mogło trwać wiecznie.

Tak, Crowleya po pewnym czasie znudziło jego własne królestwo.

Wymyślił więc, że wędrówki po Piekle umilą mu czas. Zostawił w spokoju przepracowanych urzędników i swoją obecnością zaczął dręczyć resztę personelu.

Przyglądał się torturowanym duszom i słuchał zażaleń demonów pracujących na niższym szczeblu. Chodził z rękami założonymi za plecami i kiwał ze zrozumieniem głową. Na nic więcej jednak się nie wysilał. Spacerował tylko z dumnie uniesioną głową.

Po jakimś czasie jednak miał już dość krzyków potępieńców i pretensji swoich ludzi o zbyt małe wynagrodzenia. Wrócił więc na swoje twarde krzesło.

Raz jednak, gdy wypijał kolejny kielich mocnego whiskey, wpadł na pomysł, by przyjrzeć się pracy starego znajomego -Deana. Był ciekaw, jak łowca radzi sobie bez brata. Czy nadal poluje z taką samą skutecznością. I, przede wszystkim, czy próbuje jakoś uratować Sama.

Czekało go jednak ogromne zaskoczenie.

Starszy Winchester założył rodzinę i bawił się dobrego ojca.

Crowley był w szoku. Potem jednak to uczucie ustąpiło i wypełniła go złość. Wściekły, że tak potoczyły się sprawy, że nie ma nic do roboty i wszystko wokół go nudzi, postanowił się narobić na ziemi trochę bałaganu. Desperacko potrzebował rozrywki.

Z miejsca ruszył do klatki, w której siedział Michał, Lucyfer i Sam Winchester.

~~~

Powrót do domu Bobby'ego był szybki i brawurowy. Dean spieszył się, by jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Minęło już sporo czasu, odkąd coś mu się udało, dlatego wciąż nie wierzył w to, co dokonał wraz z bratem. Myślał tylko o tym, że demony pewnie ruszyły już w pościg i zaraz ich dopadną.

Nic takiego jednak się nie stało. Po kilku godzinach drogi bezpiecznie i bez incydentów dotarli do Sioux Falls.

Starszy Winchester, nadal mający z tyłu głowy obraz zakrwawionego Castiela wiszącego na ścianie, zamiast radośnie przywitać Bobby'ego, niemal panicznie zaczął rzucać polecenia.
- Sam, pozamykaj wszystkie drzwi na klucz. Rozsyp sól przy oknach i wszystkich wejściach. A ty - wskazał drżącym palcem na Bobby'ego - namaluj znaki zabezpieczające na domu. Nikt nie może się tu dostać. Ja zajmę się Casem i...
- Ej, chwila. - Bobby w końcu zareagował na wybuch łowcy. - Uspokój się. Już dobrze. Nic nam na razie nie grozi. Wszystko zrobimy, zabezpieczymy się, ale najpierw zajmijmy się nim - wskazał na anioła. - Wygląda kiepsko.

Dean więc posłuchał. Jego mięśnie odpoczęły przez godziny jazdy i teraz bez problemu wniósł Castiela do domu. Zaniósł go prosto do pokoju, w którym on zwykle spał. Położył anioła na swoim łóżku, po czym przyniósł apteczkę i wszystko, co było potrzebne do opatrzenia przyjaciela.

Usiadł obok. Chwilę wpatrywał się w twarz przyjaciela, uświadamiając sobie, co musi zrobić, żeby go obandażować. Z supłem w gardle zsunął z niego beżowy płaszcz, rozwiązał mu krawat i zaczął odpinać guziki koszuli. Z każdym kolejnym krokiem coraz mocniej zaciskał mu się żołądek. Czuł ciepło bijące od anioła i wprawiało go to w pewien rodzaj zakłopotania.
Na chwilę musiał zrobić sobie przerwę. Zacisnął zęby. Opanował jednak drżące dłonie i ściągnął z Castiela koszulę. Jego oczom ukazał się zakrwawiony, pocięty brzuch z wyraźnym zarysem mięśni. Dean głośno przełknął ślinę. Przez kilka chwil wpatrywał się w ciało anioła. Otrząsnął się jednak szybko i zajął dezynfekcją ran. Obmył z krwi ramiona i tors Castiela, po czym opatrzył bandażami wszystkie głębokie rozcięcia na jego ciele. Po całym procesie z ulgą wsunął na niego swoją białą koszulkę. Rzeczy anioła natomiast wrzucił do prania.

Do pokoju wszedł Sam. Zastał brata pochylonego nad laptopem.
- Co robisz? - spytał niby od niechcenia, podchodząc do okna i wysypując na parapet pół paczki soli.
- Szukam czegoś, co mogłoby jakoś mu pomóc - wskazał na śpiącego Casa. Anioł oddychał miarowo. Kołdra powoli unosiła się i opadała. - Wiesz. Jakieś rośliny, cokolwiek. - Wgryzł się a kanapkę, która leżała na biurku, obok komputera. - Gdzie Bobby?
- Zgodnie z twoim rozkazem, rysuje znaki na drzwiach. - Sam miał nadzieję, że skutecznie ukrył ironię w swoim głosie. - Nic tu nie wejdzie. Możemy spać spokojnie, a sen bardzo nam się przyda. Jestem zjechany.
- Ta, ja też. Dobrze, że wcześniej wziąłem prysznic. Zaraz się kładę.
Młodszy Winchester nie odpowiedział. Zmiął w dłoni pustą paczkę po soli i wrzucił ją do kosza stojącego pod regałem, po czym wyszedł. Dean spowrotem pogrążył się w swojej lekturze

~~~

Bobby i Sam dawno już spali, kiedy Dean nareszcie postanowił się położyć. Zatrzasnął laptopa, zdjął z siebie koszulkę i ruszył do łóżka, kiedy przypomniał sobie o Castielu leżącym w jego pościeli. Znów poczuł dziwny ścisk w dołku. Chwilę patrzył na ciało anioła zawinięte w białą kołdrę. Zastanawiał się chwilę. Stwierdził jednak, że nie będzie spał na podłodze. Jedna noc spędzona obok anioła nic mu nie zrobi. Położył się więc razem z nim, przykrył kołdrą i popatrzył na potargane włosy przyjaciela. Nagle poczuł niesamowitą ulgę. Byli razem. Nic im nie groziło, nic nie mogło ich rozdzielić. Nareszcie mogli czuć się bezpiecznie. Chociaż przez moment.

Jednak mimo wszystko Winchester czuł się winien temu, co w ostatnich tygodniach przydarzyło się Casowi. Nie zorientował się od razu, że coś jest nie tak. Na początku wcale go nie zastanowiło, czemu anioł milczy. Nie dopuszczał po prostu do siebie myśli, że coś mogło mu się stać. Tylko dlatego od razu nie zareagował i nie pomógł. Gdyby nie to, dałby może radę wcześniej go uwolnić i Castiel nie musiałby tak cierpieć...
- Dean, nie obarczaj się tak winą, proszę.
Na dźwięk głosu przyjaciela Dean niemal podskoczył. Obrócił szybko głowę i zauważył intensywnie niebieskie oczy anioła. Wpatrywały się w niego z troską i zmartwieniem.
- Byłem pewien że śpisz... - Winchester starał się zatuszować zaskoczenie i wstyd.
- Nie muszę przecież spać, Dean. Jestem aniołem. - Popatrzył na przyjaciela. Nagle się zmieszał. - Przepraszam, że podsłuchiwałem twoje myśli. Kiedy towarzyszą im takie emocje, ja... słyszę to, czy chcę czy nie. - Chwila ciszy. - I... chciałbym ci podziękować - dodał, spuszczając wzrok.
Łowca zmarszczył brwi bez zrozumienia.
- Co? Za co?
- Znalazłeś mnie i uwolniłeś. Tam czekała mnie śmierć. - Castiel niepewnie złapał Deana za najmniejszy palec u dłoni. Winchester drgnął. - Uratowałeś mi życie.
- Cas, wiesz przecież, że nie mogłem tego tak zostawić. Zależy mi na tobie i... - urwał. Nawet nie zauważył, kiedy słowa wyślizgnęły mu się z ust. Zaklął w myślach na swój niewyparzony język. Jak anioł to odbierze? Ze zdenerwowaniem popatrzył na Castiela. Ten jednak nadal wpatrywał się w niego bez zażenowania.
- Dean - powiedział w końcu miękko. - Mi też na tobie zależy. - Znowu cisza. - Nie chciałem cię narażać. Przepraszam - mocniej ścisnął palec łowcy.
- Nie przepraszaj, Cassie. Jesteś tutaj, ze mną, bezpieczny i to jest teraz najważniejsze. - Niewiele myśląc, Dean objął przyjaciela. Poczuł pod dłońmi jego ciepłe, umięśnione plecy i w środku aż go przygniotło. Po chwili poczuł, jak Castiel odzajemnia uścisk. Łowca pomyślał, że mógłby trwać w tej pozycji wieczność.

Żaden już się nie odezwał. Żaden nie chciał puścić drugiego.

Zasnęli, wtuleni w siebie.

It's a Terrible Life || SPNOnde as histórias ganham vida. Descobre agora