Rozdział 22

80 8 0
                                    

Walczyłam z białymi plamkami, które pojawiły się przed moimi oczami. Miałam mroczki i czułam jak słabnę. Odnosiłam wrażenie zapadania się w sobie co zwykle towarzyszyło omdleniom. Czyżby anemia znowu dawała o sobie znać? Dziś prawie w ogóle nie jadłam, a później dopadł mnie ten cały stres związany z wypadkiem i bójką mojego ojca z Casprem. Chociaż stawiałam kroki coraz bardziej niepewnie, a serce szalało mi w piersi tak, że w uszach słyszałam jego bicie nie pozwoliłam sobie przystanąć tylko dalej dotrzymywałam tempa Casprowi. Szliśmy przez szpitalne korytarze do poczekalni przed tą częścią budynku, w której odbywały się operacje. Coraz bardziej szumiało mi w uszach. Serce pompowało szybciej krem i zagłuszało mi inne dźwięki. Akurat wtedy gdy mroczki przed oczami zaczęły się robić coraz bardziej natarczywe dopadła mnie i Caspr'a jedna z pielęgniarek.

- A wy dwoje gdzie się wybieracie? - zapytała. - Chłopcze co się stało? Skąd te rany i krew. Chodźcie ze mną muszę was opatrzyć.

Kobieta nie chciała słuchać żadnego protestowania. Bez zbytecznych słów pociągnęła nas ze sobą do sali, w której przyjmowano pacjentów z rozmaitymi problemami. Prawie każde łóżko było zajęte, ale jakimś szczęśliwym trafem dwa czekały jakby specjalnie na mnie i Caspr'a.

Słyszałam jak chłopak zaczyna wykłócać się z pielęgniarką, że nic mu nie jest i powinien wracać do przyjaciela i na niego czekać, ale kobieta była głucha na jego zawodzenie. Kazała mu usiąść i zabrała się za oczyszczanie jego ran.

Ja stałam za jej plecami. Chyba stwierdziła, że mnie nic nie jest więc zajęła się jedynie pobitym Casprem.

Starałam się na nich patrzeć, ale utrudniały mi to zawroty głowy, które również zaczęły mi dokuczać, jakby białe kropki przed oczami i pędzące z przerażenia serce to było mało. Przypomniałam sobie jak to ja, któregoś dnia opatrywałam rany Caspr'a po tym jak bił się z Albertem. Strasznie mnie wtedy pociągał z tą swoją aurą łobuza i zawadiackim uśmiechem. Teraz jednak wcale się nie uśmiechał. W jego oczach został tylko strach o Christiana, nic więcej. W dodatku nie pobił się z żadnym z chłopców tylko moim ojcem. Zanim straciłam przytomność poczułam silny ból brzucha, a po tym upadłam i wszystko zniknęło.

***

Nie wiedząc czemu obudziłam się w osobnej sali. Przy moim łóżku stała młoda lekarka. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Miała upięte spinką blond włosy, a jej błękitne spokojne jak tafla wody oczy wpatrywały się we mnie. Uśmiechnęła się od razu gdy podniosłam powieki i wydałam z siebie gardłowy pomruk. Gdy tylko spróbowałam się podnieść na łóżku do siadu, od razu tego pożałowałam. Moją głowę przeszył okropny ból. Kobieta zauważyła jak krzywię się z ataku przeprowadzonego na moją biedną głowę i złapała mnie za nadgarstek.

- Nie wstawaj jeszcze. Musisz dojść do siebie. Spokojnie, masz czas - jej usta ponownie ułożyły się w dobrotliwym uśmiechu. - Zemdlałaś na skutek silnego stresu. Wiem, że twój znajomy jest tutaj w bardzo ciężkim stanie i ten chłopak, z którym przyszłaś ma kilka nieciekawych ran po pobiciu. To musiał być bardzo ciężki dzień, co?

Przełknęłam bezgłośnie ślinę i pozwoliłam sobie z powrotem opaść na poduszki. Nie czułam się gotowa do otworzenia ust i wydania z siebie głosu. Obawiałam się, że może odmówić mi posłuszeństwa, dlatego tylko skinęłam twierdząco głową. Miała racje. To był bardzo ciężki dzień w dodatku ten koszmar nadal trwa. Ale ja jestem teraz tutaj w cichej sali, odgrodzona na jakiś czas od tego chaosu z lekarką, która wydaje się być bardzo sympatyczną. Wiem, że powinnam być teraz przy Casprze i reszcie, ale potrzebowałam oddechu. Chwili wytchnienia nim wrócę i będę musiała przyjąć na siebie kolejną dawkę stresu.

Miłość Nas RozdzieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz