Prolog

728 37 4
                                    

Ciemność panowała w moim pokoju. Tak samo ciemno i pusto było we mnie. Zabłądziłam po raz kolejny. Tak to już bywało, kiedy smutek rozrastał się we mnie do tygodni. Ciemność wydawała się niemal żywa, wibrowała i otaczała mnie z każdej strony. Pomimo tego, że ciągle wyciągałam przed siebie ręce, usilnie próbując znaleźć cokolwiek czego mogłabym dotknąć, nie znajdywałam niczego. Było tutaj przeraźliwie cicho. Kiedy jest się w jakimś innym, normalnym miejscu da się usłyszeć chociażby ciszę.. Tu jednak nie było nawet jej. Ciemność karmiła się mną. Powodowała, że moje ciało drętwiało, oczy wpatrywały się pusto przed siebie i gasły. Dopadał mnie paraliż myśli. I to wszystko tak naprawdę działo się we mnie. W momencie kiedy umierałam psychicznie pojawiała się nicość - w moim sercu, umyśle, całym moim istnieniu. Wszystko wokół mnie żyło, tylko nie ja i nic nie mogło do mnie dotrzeć.

Odkąd pamiętam, choć raz na jakiś czas to czułam. W przeciągu trzech ubiegłych lat to uczucie spotężniało. W tym czasie działo się najwięcej przykrych rzeczy. Bycie nastolatkiem oznacza bolesne uświadamianie sobie, że nie jest się tak dobrym, jak nam do tej pory wmawiano, i że być może życie nie jest tak wspaniałe, jak to sobie wyobrażaliśmy. Musiałam pożegnać się z niektórymi bliskimi mi osobami. Potykałam się na ich zdradach i gubiłam w ich kłamstwach. Poznawałam na własnej skórze, jak podli potrafią być ludzie. Ciągle się na kimś zawodziłam i traciłam wiarę w dobro. Kiedy tak się działo, miałam wrażenie, że zostawiają mnie na pożarcie demonom, które rozgościły się w moim umyśle. Być może zdajecie sobie sprawę z tego, że pustki po człowieku nie można niczym wypełnić. Wszelkie tego próby są daremne. Z tego powodu żałośnie i naiwnie rozdawałam ludziom kolejne szanse, tylko po to by nikogo nie stracić. Strach przed samotnością zawsze brał górę. Nigdy nie potrafiłam radzić sobie z tęsknotą. Przytłaczające uczucie, przypominające bezskuteczne próby złapania oddechu podczas tonięcia. Bardzo przywiązywałam się do ludzi i nienawidziłam pożegnań. Nieustająca pustka, którą zostawia po sobie ktoś, odchodząc z mojego życia była nie do zniesienia. Zaglądałam w miejsca w moim sercu, w których powinni być ci, którzy odeszli. Pusto tam i przeraźliwie cicho. Już zawsze tak ma być. Nikt tego nie zmieni. Któregoś dnia pobłądziłam. Znalazłam sposób by tę pustkę zagłuszyć. Upijałam się, a alkohol tworzył wygodny pomost nad tą przepaścią smutku. Ale to pomagało tylko na jakiś czas. Potrafiłam się też jak tchórz zamknąć w pokoju i izolować się od świata. Tak bałam się ludzi i świata, który niósł dla mnie jedynie cierpienie, że nie chciałam do niego nawet wychodzić. Dom był niestety kolejnym piekłem i jego nie potrafiłam uniknąć w żaden sposób. Zawsze czułam się w nim wrogiem. Panowała tu gęsta, wręcz dusząca atmosfera. W niezrozumiały sposób przyciągałam do siebie zło. Krzyki, awantury, szarpaniny, wyzwiska - to wszystko skupiało się zawsze na mnie.

Pamiętam, że mając czternaście lat, po raz pierwszy rozważałam samobójstwo. Pamiętam, jak bolało zastanawianie się, czy świat nie byłby lepszy beze mnie. Teraz mam siedemnaście lat i nadal życzę sobie bycia martwą. Jednocześnie ciągle brak mi odwagi do życia i samobójstwa. Z wiekiem pojęłam tylko tyle, że świat nie jest gotowy na ludzi przygnębionych i zmęczonych. Nauczyłam się układać rysy twarzy tak, by nikt smutku nie zauważył.

Miłość Nas RozdzieliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz