17.

7K 522 505
                                    

Czuł się jak bezdomny, kiedy tak szedł bez żadnego celu. Wcale nie miał ochoty wracać do swojego domu, a do Harry'ego po prostu bał się pójść. Wydarzyło się dziś naprawdę multum rzeczy, które kłębiły się w jego sercu i tylko czekały na jakiś ciemny zaułek, by móc w końcu dać spokój udręczonemu chłopakowi. Łzy spływały gęsto po jego policzkach, znacząc mokre ślady na jego twarzy. Wzrok miał tak zamazany, że nie widział nawet gdzie idzie, wpadając co chwila na ludzi spieszących do swoich rodzin i pracy. W powietrzu wisiała burza; gęste i ciemne chmury nad londyńskimi ulicami sprawiały, że Louis był jeszcze bardziej przygnębiony i zły na siebie. Czuł się pozornie nagi przed wszystkimi, idąc tak i płacząc. Pragnął tylko ukryć się w jakieś bezpieczne miejsce i nie wychodzić stamtąd aż do końca świata.

Zauważył odjeżdżający autobus i pognał za nim pędem. Wiatr mierzwił jego włosy a on potykał się, wołając kierowcę i prosząc go, by się zatrzymał. Wbiegł do środka cały zdyszany i oblany potem i zajął miejsce jak najdalej od tych wszystkich par ciekawskich oczu. Myślał tylko o tym, że oni wszyscy wiedzą. Wiedzą, jak obrzydliwy jest, ponieważ jest homoseksualistą. Ponieważ nie lubi dziewczyn i, Boże, wygląda tak gejowsko. Czuł się, ba!, wiedział, że ma to wszystko wymalowane na twarzy. Wiedział, że oni brzydzili się nim, chcieli jego śmierci i upokorzenia dla niego. Pierwszy raz w życiu czuł się źle w swoim ciele i chciał od tego jakkolwiek uciec. Pomyślał o tych wszystkich nastolatkach tnących się i biorących różne substancje, by choć trochę uśmierzyć ból. Nigdy tak naprawdę ich nie rozumiał, ale teraz czuł, że potrzebuje czegoś, co mogłoby choć na chwilę pozwolić mu odetchnąć i nie czuć się skażonym. Nie wiedział jednak gdzie mógłby dostać narkotyki ani nie miał przy sobie żadnych pieniędzy. On w ogóle nie miał nic, tak sądził. Nie miał już rodziny, nie miał wspaniałego życia u boku Harry'ego i nie miał swojej tajemnicy, która została wydarta dziś rano z jego piersi.

Wysiadł na następnym przystanku, czując na sobie spojrzenia obcych ludzi i myśląc o tym, że oni właśnie w tym momencie oceniają go. Splunął na ziemię, wyjmując z kieszeni bluzy paczkę papierosów i odpalając jednego. Zaciągnął się, idąc przed siebie. Wcale nie chciał trafić pod drzwi Harry'ego i dzwonić do nich jak opętany. Wcale nie chciał zostać zamkniętym w szczelnym, tak bardzo opiekuńczym uścisku Harry'ego, a już na pewno nie chciał wylądować na jego łóżku, płacząc w poduszkę i mówiąc o wszystkim. Chciał nakrzyczeć na Harry'ego za jego dobroć.

- Louis. - dłoń Stylesa znalazła się na jego kolanie i miał zamiar ją odrzucić. Jednak nie mógł. To było silniejsze od niego, ta okropna chęć bliskości chłopaka, potrzeba świadomości, że na świecie jest jeszcze ktoś, kto być może go kocha. Bo na swoją matkę nie mógł już liczyć. - Opowiedz mi.

Wciągnął powietrze głęboko do swoich płuc i wypuścił je po chwili. Nie miał ochoty opowiadać, jak przy śniadaniu Daisy wspomniała, że widziała ostatnio jego, Louisa, całującego się z jakimś chłopakiem z lokami przy lodowisku. Nie miał ochoty przypominać sobie na nowo roztrzęsionego głosu Jay, kiedy stojąc sztywno pytała Louisa, czy jest gejem. A już na pewno nie miał ochoty znów myśleć o tym, jak nazwała go obrzydliwym. Ale opowiedział to wszystko pustym i wypranym z wszelkich emocji głosem, czując się małym i bezbronnym pod ciężkim wzrokiem Harry'ego.

- To moja wina. - szepnął ledwie słyszalnie, przytykając opuszek kciuka prawej dłoni do lewego. - Miała rację, jestem obrzydliwy. Łudziłem się, że kiedyś, kiedy jej wszystko powiem, ona uśmiechnie się i mnie przytuli. I powie, że to wszystko jest w porządku. - kiedy wypowiadał ostatnie słowa jego głos zadrżał, a łzy znów polały się potokiem po jego policzkach. Czuł się tak bardzo zażenowany płacząc przed Harry'm i mówiąc mu o wszystkich swoich uczuciach, o tym, jak beznadziejnie się czuje i pokazując mu wszystkie swoje słabości. Czuł się nagi jak nigdy przedtem.

Położył się na miękkim materacu, kuląc się i trzęsąc. Raz po raz przygryzał wargę do czasu, aż poczuł metaliczny smak krwi w ustach. Zawsze wyobrażał sobie, że jego wyjście z szafy będzie idealne - akceptująca go rodzina, dumny partner i on, szczęśliwy z nowego rozdziału w swoim życiu. Tymczasem wszystko skończyło się zupełnie odwrotnie.

- Jeśli ty jesteś obrzydliwy, ja także jestem, Louis. - szepnął, przecierając twarz rękoma. Czuł się wyczerpany całą tą sytuacją i z trudem dobierał słowa. W brzuchu uformowała mu się wielka gula i nie wiedział, w jaki sposób pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia. W ogóle nic nie wiedział; był zagubiony.

Niebieskooki chłopak poderwał się z łóżka gwałtownie i stanął między nogami zielonookiego. Dłonie wplótł w jego gęste, rozwichrzone włosy i gorliwie kiwał głową w prawo i lewo.

- Jesteś najbardziej uroczą, miłą i pomocną osobą na całym świecie, Harry. Jak mógłbyś być obrzydliwy, kiedy jesteś tak wspaniały?

Zamknął oczy, pochylając się nad jego głową przez co Styles automatycznie zrobił to samo. Przygotowany na pocałunek czekał, aż w końcu otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że ręce bawiące się jego włosami zniknęły, a Louisa przy nim nie było.

# #

CZAICIE TO LUDZIE?!?!?! ZROBIŁAM TO!! WCZORAJ WIECZOREM ZROBIŁAM *WERBLE* ZWIASTUN DO OOPS! PO 5321768 RAZACH PRÓB KIEDY MI SIĘ NIC NIE UDAWAŁO W KOŃCU TEGO DOKONAŁAM. CHWALMY BOGA LARRY'EGO OMG
OGLĄDAJTA I W OGÓLE, DAJCIE ZNAĆ CZY WAM SIĘ PODOBA. XXXXXXXXXXXXXX




Oops! (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz