Rozdział 4

412 25 7
                                    

Dzisiaj też nie poszedłem do szkoły. Musiałem zostać z Andreą w domu. Mała jest chora, a rodzice musieli iść do pracy. Nie narzekam. I tak nie miałem ochoty iść do szkoły. Boję się wzroku Isabelle. Po przeanalizowaniu tych karteczek jestem pewny, że to ona je zostawia.

Martwi się o mnie. Tylko czemu? Przecież nawet mnie nie zna. Ja też jej nie zmam. Ale czy się o nią martwię?

Nie.

Poszedłem do pokoju Andrei, żeby zobaczyć czy śpi. Uchyliłem drzwi i zobaczyłem kuleczkę na łóżku. Spała. To dobrze. Wyjąłem wczorajszy liścik od Isabelle.

Wszystko dobrze?

Jeśli moje chwilowe zwątpienie we wszystko w co wierzę nazywasz czymś dobrym to tak, wszystko świetnie.

Doszedłem do ostatniej linijki tekstu.

Nawet jeśli mnie nie zauważasz.

Gdyby miała wgląd w moje myśli zobaczyłaby, jak psychiczny jestem na jej punkcie. Wciąż walczę z pokusą, żeby pojechać do szkoły, bo na pewno wyrzuciła kolejny liścik do mojej szafki.

Obsejsa. Chociaż ona też nie jest normalna, skoro ciągle te liściki wrzuca, prawda?

Błagam, niech ktoś potwierdzi. Nie chcę być jedynym nienormalnym w tym związku.

Znajomości.

Kurwa.

Nie chcę odpowiadać na jej wiadomości. Mogłaby zacząć mieć jakąś nadzieję, że połączy mnie z nią coś więcej, niż klasowe koleżeństwo.

Brzmię tak, jakbym był od niej lepszy. Nie jestem. Jestem kretynem. Widzę w niej tylko potencjalne zagrożenie dla Nathalie.

Zaraz. Co?

Czy ja właśnie pomyślałem o Isabelle jako o mojej dziewczynie?

Jestem oficjalnie zjebany.

Przysięgam.

Zerknąłem na zegarek. 10:20. Niedługo koniec trzeciej lekcji. Sprawdziłem jeszcze raz Andreę i wyszedłem z domu.

Musiała coś wrzucić. Wsiadłem do autobusu, który właśnie podjechał. Wszedłem w internet, żeby jakoś zabić te 30 minut jazdy.

Przekroczyłem próg szkoły równo z dzwonkiem. Nie wiedziałem, czy na lekcję, czy na przerwę. Spojrzałem na zegarek i z ulgą stwierdziłem, że jest na lekcję. Jednak mam farta. Jeśli moje życie można nazwać fartem.

Nie sądzę.

Podszedłem do szafki i wyjąłem kolejną różową karteczkę. Uśmiechnąłem się i jak na prawdziwego wariata przystało wybiegłem ze szkoły.

Swoją drogą jestem nienormalny. Zostawiłem 5 latkę samą w domu tylko po to, żeby przeczytać kilka zdań od koleżanki z klasy. I czy zaznaczyłem, że drogą zajęła mi godzinę?

W domu zaparzyłem sobie herbatę i usiadłem w kuchni. Andrea nie obudziła się przez cały ten czas. Martwiłem się trochę, ale chorzy tak mają. W sensie dużo śpią.

Wyjąłem karteczkę z kieszeni i jak codzień zanurzyłem się w jej słowach.

Ludzie z klasy mówią, że pewnie jesteś chory. Nie wierzę im. Walczę z ochotą napisania do Ciebie.

I.

Usłyszałem ciche wibracje mojego telefonu.

Nath: Możemy się spotkać?

Hill: Będę wolny o 20 :/

Nath: Musimy poważnie porozmawiać.

Hill: Jestem cały czas w domu, ale opiekuję się Andreą.

Nath: Będę za kilka minut.

Usiadłem z herbatą w dłoni przy stole. Nathalie rzeczywiście przyszła po kilku minutach. Otworzyłem jej i przepuściłem w drzwiach. Pochyliłem się, żeby pocałować ją na powitanie, ale się odsunęła. Zmarszczyłem brwi i poszedłem do kuchni. Zająłem moje stare miejsce, ale Nathalie została w progu kuchni. Miała kamienny wyraz twarzy.

- Wszystko okay? - zapytałem, wskazując gestem, żeby usiadła. Pokręciła głową i zamknęła oczy.

- Musimy zerwać, Hill.

- Co zrobiłem nie tak? - zapytałem, zaciskając dłoń wokół szklanki z herbatą.

- To nie tylko Twoja wina. Rozjazdy nas zniszczyły. Nie masz dla mnie tyle czasu co kiedyś i jesteś wiecznie rozkojarzony. - powiedziała, po czym spojrzała w ziemię.

- Czyli to tylko moja wina.

- Nie, Hill. Ja... Powinnam umieć wyciągnąć Cię z tej obojętności i rozkojarzenia, ale nie potrafię.

- Mogę się zmienić.

- Hill, ja już nie chce z Tobą chodzić. Możemy się przyjaźnić i...

- Słucham? Nathalie, chyba sobie ze mnie żartujesz. Sądzisz, że po tym jak ze mną zerwałaś, będziemy się przyjaźnić? - zapytałem wściekły. Nathalie skinęła smutno głową i wyszła. Cisnąłem szklanką o ścianę. Resztki herbaty spływały z niej z zabójczą prędkością. Westchnąłem i zacząłem zbierać odłamki. Kiedy wyciągnąłem rękę po jeden z większych kawałków, z moich ust uleciał syk.

Spojrzałem na nadgarstek. Musiałem zahaczyć nim o jeden z większych kawałków. Patrzyłem na ranę, z której momentalnie zaczęła sączyć się krew. Nie tamowałem jej. Patrzyłem jak jej krople powoli uderzają o podłogę. Podniosłem się z klęczek i poszedłem do łazienki. Tata golił się kiedyś prawdziwymi żyletkami. Zostawiłem sobie kilka na właśnie takie momenty.

Patrzyłem jak krew spływała z mojej ręki i rozpryskuje się na powierzchni zlewu. Umyłem ją i odłożyłem na miejsce. Zlew opłukałem, po czym spojrzałem na moje dzieło. Owinąłem rękę w bandaż i opuściłem rękaw. Uśmiechnąłem się do mojego odbicia w lustrze i wróciłem do odłamków szkła.

Barrry xx

Infinity✔Where stories live. Discover now