Rozdział 40

4K 330 82
                                    

- Jack! - Candy Pop podbiegł do nas i przykucnął obok mnie.- Weź się nie wygłupiaj. - Po jego policzku spłynęła łza- Chyba nie zostawisz swojego przyjaciela. - Popatrzyłam na niego. Był tak samo przestraszony i zszokowany jak ja.
- Jack, jest jakiś sposób, żebyś przeżył? Proszę... musi być! Można naprawić pudełko? - chłopak pokręcił tylko głową.
- Zawołajcie Slendera! - krzyknęłam do stojących za mną creepypast - Błagam... - zaczęłam płakać. Moje czarne łzy spływały po policzku i spadały na ziemię. Jack złapał mnie delikatnie za rękę.
- Jill, musimy iść dalej. Jesteśmy już tak blisko celu...- Jane położyła mi rękę na ramieniu.
- Idźcie beze mnie. Ja zostaję. - Popatrzyłam na chłopaka, z którego powoli uchodziło życie. - Nie mogę go opuścić. - szepnęłam.
- Ale... - powiedział Jeff
- Żadnych "ALE" NIE ZOSTAWIĘ TU JACKA! JA GO KOCHAM! JEST DLA MNIE WSZYSTKIM! NIE MOGĘ GO OPUŚCIĆ! Jest dla mnie zbyt ważny... proszę. Idźcie beze mnie. - Popatrzyłam na Candy Cane. Dziewczyna miała łzy w oczach.
- Nie słyszeliście? -zapytała- Idziemy-szarpnęła za rękę Jane-TERAZ. - uśmiechnęłam się do niej słabo.
- Dziękuję. - szepnęłam, Cane odwzajemniła uśmiech.
- Znam jeszcze jedno wejście, za mną! - powiedział Puppeteer i pobiegł w pewnym kierunku. Nie interesowało mnie to, gdzie on jak i reszta creepypast poszła. Patrzyłam tylko na Jacka. Na mojego Jacka, który był bliski śmierci. Ogarnęło mnie mnóstwo uczuć. Smutek, bezradność, STRACH. Tak, bałam się. Bałam się utraty bliskiej mi osoby. Bałam się tego, że patrzę jak osoba, którą kocham umiera i nic nie mogę z tym zrobić.

- SLENDER! - zawołałam. - proszę, chodź do mnie. - po chwili obok mnie pojawił się mężczyzna w garniturze.
Co mu się stało?!
- Wchodziliśmy... wchodziliśmy na górę i nagle... co-coś... - zaczęłam jeszcze bardziej płakać.
Musi wejść do pudełka.
- Nie może! Jest zepsute! Proszę, napraw je! Uratuj Jacka! Przecież możesz! - mężczyzna pokręcił głową.
Faktycznie, mogę wskrzeszać ludzi i creepypasty. Ale przypadek Jacka jest wyjątkowy. On nie umiera przez żadne z fizycznych obrażeń. On umiera przez swoje pudełko. Nie mogę nic z tym zrobić. Przykro mi, Jill.
- A...ale... - popatrzyłam w niebieskie oczy clowna. Widziałam w nich spokój. Nie strach ani smutek. Jack był mimo wszystko spokojny.
- Jill... ja... ja cie przepraszam... za... za wszystko...
- Nie masz za co mnie przepraszać. - przytuliłam go, na co jęknął z bólu. Puściłam go delikatnie i odwróciłam wzrok. Chciałam upewnić się, czy Slender dalej jest przy nas. Nie było go. Za to, usłyszałam czyjeś głosy. Nie wiedziałam skąd nadchodziły. Z góry, z boku, po prostu nie wiedziałam. Domyśliłam się tylko, że są to głosy agentów P.M.U. tych, przez których Jack umiera.

Po chwili zobaczyłam jednego z nich. Stał w korytarzu przede mną. Miał zranioną nogę. Celował we mnie swoim pistoletem. Zanim jednak nacisnął spust, pod wpływem impulsu przeteleportowałam siebie, Jacka i pudełko do.... no właśnie, gdzie? Nie miałam pojęcia gdzie się znalazłam. Na pewno w jakimś lesie. Było tam cicho. Spokojnie. Ale ja nie byłam spokojna.

- Jill... ja-ja cię ko-kocham. - popatrzył na mnie Jack. - N-nie chcę cię zostawić. - widziałam, że każde wypowiedziane przez niego słowo, jest wielkim wysiłkiem.
- Też cię kocham. - kolejna łza spłynęła po moim policzku. Jack zaczął szybciej oddychać. Dość mocno złapał mnie za rękę. - Będzie dobrze.... wytrzymaj! Proszę. - patrzyłam w jego oczy. Oczy, które po chwili stały się puste. Ręka, którą mnie trzymał zwolniła swój uścisk. Jack... Jack nie żyje... Laughing Jack nie żyje. MÓJ JACK NIE ŻYJE.
- NIEEEEEEE!!!!!! - krzyknęłam. Nie wierzyłam w to, co się stało. Klęczałam nad ciałem Laughing Jacka. Nic nie mogłam zrobić. NIC.

Przytuliłam ciało chłopaka.
- Nie zostawiaj mnie. Proszę. Kocham cię. Słyszysz? Kocham. - moje czarne łzy brudziły jego koszulke.
Jill
Usłyszałam czyjś głos w głowie. Nie był to Slender.
- Zalgo, zostaw mnie w spokoju.- szepnęłam- Nawet teraz musisz mnie męczyć? Nie dość już rujnowania mi życia?
Nie chcę rujnować ci życia.
Mężczyzna (jeżeli tak go można nazwać) pojawił się przede mną. Nie patrzyłam na niego. Mój wzrok był skupiony na Jacku. Na martwym Jacku...
- To czego chcesz. - warknęłam
- Chcę ci pomóc. - powiedział Zalgo, po czym zniknął.
W końcu jestem najsilniejszy ze wszystkich creepypast... A ty jesteś moją córką. Nie mogę patrzeć jak cierpisz...
Dookoła mnie pojawiła się czarna mgła. Albo to przez łzy...
Przepraszam za to, jak cię potraktowałem. Spróbuję ci to wynagrodzić.
Usłyszałam stukanie obok mnie. Popatrzyłam w tamtą stronę. Zniszczone pudełko Jacka, zaczęło samo z siebie, się naprawiać. Deseczka do deseczki... po chwili wyglądało jakby było nienaruszone.
Popatrzyłam na Jacka. Jego klatka piersiowa zaczęła powoli unosić się i opadać. Sprawdziłam szybko, czy chłopak ma dalej przebity brzuch. Po ranie ani śladu! Mocniej go przytuliłam.
- J-jill? Czy... czy ja umarłem? - usłyszałam głos przy moim uchu.
- O Boże! Ty żyjesz! - wtuliłam się w niego jeszcze mocniej. - Nigdy więcej nie umieraj. - Jack pogładził mnie ręką po głowie.
- Nie mam zamiaru. - uśmiechnął się i powoli, niezbyt stabilnie wstał. Złapałam go za rękę. - Idziemy im pomóc? Chyba musimy wrócić...
- Nie musimy na pewno sobie poradz....
Do wszystkich! Wygraliśmy! Udało się. P.M.U. zostało zlikwidowane. Możemy być spokojni. Teraz trzeba tylko sprawdzić, czy aby na pewno wszyscy agenci są martwi. Po tym, spotykamy się z powrotem pod moim domem.
- Ty-ty też to słyszałeś? - zapytałam.
- Hahahaha! Wygrali! Koniec z P.M.U. ! - Jack bardzo mocno mnie przytulił.
- To co, idziemy do domu Slendera? - westchnęłam
- Wiesz... skoro jest już po wszystkim... może gdzieś się wyrwiemy. Nikt nie musi wiedzieć o tym, gdzie jesteśmy i czy żyjemy. Co powiesz na wakacje? Od... tego wszystkiego. Bez zobowiązań. Bez Slendera i zakazów. Tylko ty i ja. Musimy odpocząć od tego domu wariatów. Na pewno damy sobie radę. Zgadzasz się? - uśmiechnął się do mnie.
- Tak, zgadzam się.

KONIEC

----------------------------

Jest mi bardzo przykro, ale ogłaszam oficjalny koniec książki.

Nie wiem czy będzie druga część (nic nie obiecuję)

Będę tęsknić za wszystkimi waszymi komentarzami :') to dzięki nim wiedziałam, że mam po co pisać ^-^

A teraz podziękowania!

Oczywiście dziękuję WAM za wytrwałość ze mną i moją nieogarniętą wyobraźnią aż do końca!
Dziękuję moim przyjaciółkom, które podrzucały mi mnóstwo pomysłów i urządzały "kolonijne czytanie książki laughing-me" (tak, to o was, tych idiotkach mówię ^^).

Tak więc... nic innego mi nie pozostało, tylko powiedzieć: Cześć!

Want to be my candy?-Laughing JackWhere stories live. Discover now