Rozdział 21

5K 406 23
                                    

*Jill*

Chcieli mnie zabrać do domu. Dobrze. Ale... czy moglam im zaufać? To był mój największy problem.
- Ok... pójdę z wami. Tylko czy, to znaczy co będzie z Jeffem? - nie miałam pojęcia czemu o to zapytałam. Przed chwilą chciał mnie zabić, a ja o niego pytam... wygląda to jakbym się martwiła. FUU!!!!
- Cieszę się, a z nim... hmm... nic nie będzie. Puppet jeszcze trochę go pomęczy i puści. Odzyska przytomność dopiero po kilku godzinach. - powiedział Jason- A teraz chodźmy. Pewnie Laughing Jack się o ciebie martwi. - myślałam, że mówi to z rozbawieniem, czy sarkazmem. Nic z tych rzeczy. Był zupełnie poważny.
- Dzięki.

*****

Wyszliśmy we dwoje z budynku. Puppeteer został z Jeffem. Usiedliśmy na trawie.
- Jak ty się... no jaka jest twoja historia? Pewnie stworzył cię Laughing Jack, albo masz podobnie jak on... zabiłaś jakąś ważną dla ciebie osobę...
- Większość się zgadza. Ale nie dosłownie. - opowiedziałam mu większość rzeczy, które wydarzyły się od pierwszego spotkania z Jeffem. Bez szczegółów. Imprezę też pominęłam...

- No no... nieźle... - powiedział Jason po wysłuchaniu mojej paplaniny. - Pokażesz mi jedną z twoich sztuczek?
- To nie są sztuczki. - warknęłam. Podniosłam pierwszy lepszy kamień i przeteleportowałam go do ręki Jasona.
- Faktycznie, niezłe. - próbował ukryć podziw.

Nagle z budynku wyszedł Puppeteer.
- Dzięki, że czekaliście! To idziemy prosto do twojego domu, czy... może jakiś spacer? - zaproponował.
- Jak dla mnie, może być spacer- uśmiechnęłam się.

*****

Chodziliśmy bez celu po lesie. Chłopaki popisywali się swoimi zdolnościami. Było już dość jasno. Dotarliśmy do jakiegoś miasteczka.
- Musimy przez nie przejść? - zapytałam przestraszona. Może, w normalnym ciele, nie miałabym z tym problemu... Ale teraz...
- Tak. - powiedział bez emocji Puppet.

Oni zaczęli iść w stronę najbliższych domów. Ja stałam jak wryta. Czy oni nie boją się reakcji ludzi na ich wygląd!? Wiele można o nich powiedzieć. W szczególności to, że przyciągają uwagę.

- To co? Idziesz, czy czekasz do nocy?! - krzyknął Jason. Ruszyłam się. Skoro oni są pewni tego co robią...

Dołączyłam do nich. Dziwne, że nikogo do tej pory nie spotkaliśmy. Wszędzie panowała cisza. Zakłócało ją tylko nieliczne szczekanie psów.
- Czemu tu nikogo nie ma? - nie wytrzymałam.
- Powiedzmy, że razem z innymi odwiedziliśmy to miejsce kilka lat temu... - powiedział Jason.
- Jakimi innymi? - wypaliłam
- Slender, Proxy, Jane... Laughing Jack. - jego głos się załamał.
- Hej, co ci? - nie odpowiedział. Patrzył tylko przed siebie zamyślony.
- Puppet, czemu twój przyjaciel nagle tak posmutniał?
- Za dużo wspomnień...

------retrospekcja Jasona--------

Całe to miasto zamieszkiwali głównie agenci P.M.U. i ich rodziny. Tropili nas i nie dawali spokoju. Mieszkałem w wielkim domu razem z innymi psychopatami. Pewnego dnia, jeden z agentów znalazł nasze miejsce zamieszkania i pędem zawiadomił o tym resztę.
Siedziałem wtedy w moim pokoju. Tworzyłem pozytywkę. Spokojnie malowałem małym pędzlem detale baletnicy, która miała kręcić się w rytm spokojnej muzyki. Kończyłem malować jej czarną sukienkę. Pamiętam to dokładnie.

Nagle przez otwarte okno wyleciał jakiś dziwny przedmiot. Podniosłem go. Obejrzałem. Nie wiedziałem, o czekającym zagrożeniu.

Z tego czegoś zaczął wylatywać fioletowy dym. Bardzo bolały od niego oczy i gardło.
Nie mogłem oddychać. Bez namysłu wychyliłem się przez okno, żeby zaczerpnąć powietrza.

Zauważyłem, że mamy nie proszonych gości. Mnóstwo mężczyzn ubranych na czarno. Skradających się w stronę naszego domu. To urządzenie wywołujące dziwny dym, musiało pochodzić od nich.

Wziąłem je i wyrzuciłem w stronę agentów. Wybiegłem z pokoju. Wołałem resztę. Chciałem ich ostrzec. Powiedzieć, że agenci nas znaleźli. Nikt nie odpowiedział na moje wołanie. Wchodziłem do wszystkich pokoji. Po kolei. W każdym ten sam widok. Psychopata leżący w chmurze fioletowego dymu. Nawet Slender był nieprzytomny. Nie wiedziałem, co robić. Jako jedyny nie zasnąłem.

Wybiegłem z domu. Przede mną stało kilkudziesięciu a nawet kilkuset mężczyzn. Wszyscy celowali we mnie swoją broń. Nie miałem z nimi szans. Musiałem się poddać. Podniosłem ręcę do góry, w celu pokazania im, że nie będę walczył. Tak, wiem, tchórz ze mnie.

Agenci zaczęli wiwatować. Nikt jednak nie oderwał ode mnie wzroku i wycelowanej broni.
- Będzie o jednego mniej, dobrze!!! - ktoś krzyknął. Wszyscy przeładowali. Wiedziałem, co mnie czeka.

Nagle, usłyszałem czyjś śmiech. W głębi lasu stał Laughing Jack.
- Haha! Widzę, że chcecie zabić mojego kolegę! Nie ma problemu! - nie miałem pojęcia, co ten idiota robi. Wszyscy odwrócili się w jego stronę. Ja schowałem się za drzwiami- Więc, mam nadzieję, że nie będzie problemu, jak ja wam też odbiorę bliskich! - krzyknął i pobiegł w jakimś kierunku. Agenci załapali, że Jack biegnie do miasta, gdzie oni mieszkają. W domach zostały ich bezbronne rodziny. Rzucili się za Jackiem w pogoń. Nie mogli przecież dopuścić do tego, żeby on zabił ich bliskich.

Dziękowałem mu w duchu, za to co dla nas wszystkich zrobił. Tylko, teraz jego trzeba było uratować!
Pobiegłem do domu. Otworzyłem wszystkie okna. Włączyłem klimatyzację. Robiłem wszystko, żeby obudzić resztę.

Po pewnym czasie wstali. Powiedziałem im co się dzieje. Bez namysłu rzucili się w stronę miasta. Nie poszedłem z nimi. Nie miałem wystarczających umiejętności, żeby tam walczyć. Ze mną został Puppeteer. Byliśmy wtedy nowi.

*****

Po kilku godzinach we dwoje ruszyliśmy w stronę miasta. Nie wiedzieliśmy, co nas tam czeka.

Wyszliśmy z lasu. Naszym oczom ukazały się pierwsze domy i... mnóstwo bardzo zmasakrowanych ciał. Nie tylko agentów. Także ich rodzin. Dzieci. Nikogo żywego. Jakby przed chwilą przeszło tamtędy tornado i wybuchł wielki pożar.

Szliśmy, próbując nie wchodzić w zwłoki. W samym centrum miasta, zauważyłem jakąś osobę. Okazał się nią Jeff. Gdy zobaczył mnie i Puppeteera, zaprowadził nas do reszty.

Siedzieli dookoła ogromnej fontanny. Wszyscy wykończeni. Dookoła nich rozciagał się jakby dywan z ludzkich zwłok.

Podszedłem do Laughing Jacka. Uśmiechnął się do mnie.
- D-dziękuję. - powiedziałem. Zawdzięczałem mu życie. Właściwie nie tylko ja. Gdyby on nie zwrócił na siebie uwagi agentów, wszyscy bylibyśmy martwi.
Pochylił się nade mną i szepnął.
- Uciekaj stąd. Jeszcze możesz.

----koniec retrospekcji-------

*Jill*

Zanim się obejrzałam, byłam pod domem. Dochodziła chyba 18:00.

Jason, od czasu wejścia do tego dziwnego miasteczka, nie dozywał się. Dopiero teraz wydusił coś z siebie.
- To... tu się rozstajemy?
- Najwyraźniej tak. - odpowiedziałam. Szkoda. Pewnie nigdy ich nie zobaczę.

Jason wyciągnął z rękawa małe pudełeczko. Była to pozytywka. Podał mi ją, a ja ją otworzyłam. Była śliczna. Z porcelany. Bardzo dokładnie wykonana. W środku obracała się malutka baletnica. W czarnej sukience i o śnieżnobiałej skórze.
- Dla ciebie...
- Dziękuję! Jest śliczna! - przytuliłam go, zanim skończył coś mówić.

- Jill!!!! - usłyszałam czyjeś wołanie. Odwróciłam się w stronę, z której pochodziło. Laughing Jack stał przy drzwiach wejściowych. - Martwiłem się o ciebie! - krzyknął, po czym podszedł do mnie, przytulił i pocałował w czoło.
- N-nic mi n-nie jest. - powiedziałam szczęśliwa. W końcu mogłam go zobaczyć!

Chłopak popatrzył w stronę Jasona i Puppeteera. Był bardzo zdziwiony.
- Ej... co wy tu robicie?!

---------------------------

Jak mówiłam, dodałam za dwa dni ^^ jaka ja dla was dobra.

I... zbliżamy się do 4000 wyświetleń!!!!

Po prostu was kocham *-*

Want to be my candy?-Laughing JackWhere stories live. Discover now