Rozdział 13

6.1K 493 65
                                    

*Jill*

Nagle wszystkie kule zniknęły i strzały ucichły. Opuściłam rękę. Mężczyźni przede mną mieli całe zakrwawione bluzy. Popatrzyłam na Ninę. Stała zszokowana i nie spuszczała ze mnie wzroku.

Na początku pewna byłam, że nie żyję. Teraz patrzę na wszystkich jako duch...

Mężczyźni zaczęli upadać. Jeden po drugim. Co się stało?! Zauważyłam, że chyba nie oddychają. Kto to zrobił?
- N-Nina... to ty to z-zrobiłaś? Oni nie... nie żyją?- zapytałam przestraszona. Jeszcze nigdy nie widziałam czyjejś śmierci.
Dziewczyna pokiwała głową i wskazała na mnie palcem.
- J-jak ty... to zro-obiłaś...?
- To nie ja! - krzyknęłam. - Nigdy nikogo nie zabiłam!- dostałam ataku paniki.

Nagle mój wzrok padł na Rose. Siedziała oparta o kanapę.
- Całe szczęście! Jesteś cała! - powiedziałam. Dziewczyna patrzyła na mnie pustym wzrokiem i nie odpowiadała. Pewnie jest w szoku...
Podeszłam do niej.
- R-Rose? Halo! Powiedz coś! - krzyknęłam. - Nina!
Po chwili była już przy mnie. Popatrzyła na leżącą Rose, a następnie na mnie.
- Boże... tak mi przykro... - powiedziała.
- Słucham! - wrzasnęłam
- Ona... no.. nie...
- Co nie!
- Nie... żyje...
- Jak to! - Nie wiedziałam co się dzieje. Jak mogłam zabić tylu ludzi... i moją przyjaciółkę! - To niemożliwe! Rose! Wstawaj! Nie żartuj! To nie jest śmieszne! - zaczęłam krzyczeć i płakać. Przytuliłam ciało przyjaciółki. Czemu nikt nie może być przy mnie bezpieczny?!
Najpierw Jack, teraz ona.

- Jill... musimy stąd iść... - powiedziała Nina.
- Nie mogę zostawić Rose!
- Ona nie żyje! Pogódź się z tym!
- Slender ją uratuje! Zabierzemy ją do niego! Proszę Nina... - powiedziałam przez łzy.
- Dobrze, ale chodźmy stąd!
- Co ci tak na tym zależy!
- Mam swoje powody! Powiem ci potem.
- Dobra- odpowiedziałam, po czym podniosłam ciało Rose i wyszłam z budynku.

Nina towarzyszyła mi i pomagała, przy omijaniu ludzi. Teraz jedyne czego nam brakowało, to spotkanie kogoś i interwencja policji...

-----------------------------------

Gdy weszłyśmy do lasu momentalnie Slender pojawił się obok nas.
Czy wy oszalałyście!
- Przepraszam! To moja wina. Nie chciałam ich zabijać! - powiedziałam, a łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu.
Co ty powiedziałaś? Nie chciałaś ich zabijać? Kogo? Myślałem, że chcesz kogoś wskrzesić!
- To też! - krzyknęłam. - Czy możemy porozmawiać po wszystkim?
Slender skinął głową, wziął Rose na ręce i zniknął.

- Szybciej! - poganiała mnie Nina.
Popatrzyłam za siebie. Po prostu wspaniale. Biegło za nami około dwudziestu uzbrojonych mężczyzn.

- Chłopaki! -zaczęłam krzyczeć.
Musieli usłyszeć wołanie, bo po chwili zauważyłam ich wszystkich biegnących w moją stronę.
- Uciekajcie! Zajmiemy się nimi! - krzyknął Jeff i rzucił się na uzbrojoną grupę.
Ja i Nina schowałyśmy się za dużym drzewem, żeby odpocząć. Po tak długiej ucieczce chyba każdy ma prawo być zmęczony...
Wystawiłam głowę zza drzewa. Chciałam zobaczyć, co się dzieje.
Od razu pożałowałam tej decyzji.

Ben rzucał ludźmi na wszystkie strony, przy okazji uderzając nimi o ostre przedmioty ( skały itp... ). Proxy latali gdzie popadnie z siekierami. Co im stanęło na drodze, od razu było zabite. Jeff i Eyeless Jack też nie mieli planu działania. Tylko zabić. Wszędzie było mnóstwo krwi i zmasakrowanych ludzkich zwłok.

Nie mogłam już znieść tego widoku. Popatrzyłam na Ninę stojącą obok mnie.
Dziewczyna patrzyła na masakrę i w przeciwieństwie do mnie była bardzo zadowolona.
- Poczekaj tu. - powiedziała szybko i pobiegła do chłopaków.
Rzuciła się na jednego z mężczyzn i zaczęła wbijać mu nóż w brzuch.
Zebrało mi się na wymioty...
- Uciekaj Jill! Damy sobie radę! - krzyknęła zadowolona Nina i skoczyła na kolejną osobę.

Chyba ucieczka jest najlepszym pomysłem... pomyślałam. Przecież nie chcę być przez przypadek trafiona...czymkolwiek... Zaczęłam biec w głąb lasu. W końcu nie wiedziałam gdzie jest dom... słyszałam krzyki i płacze... większość słów była niezrozumiała. Jedyne sensowne zdanie jakie usłyszałam to:
-Nic nie róbcie z nerkami! Ja też muszę coś jeść!
Chociaż to też nie miało zbyt dużego sensu...

Biegłam coraz szybciej. Słyszałam coraz mniej hałasu. Tylko szybkie bicie mojego serca. Zauważyłam jezioro. To samo, do którego wskoczyłam podczas ucieczki przed Jeffem! Przypominałam sobie coraz więcej... klif, ostry zakręt, dróżkę...

--W tym samym czasie --
( i cała atmosfera upadła :) )

*Laughing Jack*

Obudziłem się i zobaczyłem, że moje pudełko jest otwarte. Kto to zrobił?!
Zamieniłem się znowu we mnie ( już nie byłem niewidzialną materią... ) i wyszedłem z mojego "więzienia".

Nie byłem u siebie w pokoju, tylko u Jill... Czy coś mnie ominęło?!

Wyszedłem na korytarz. Nikogo tam nie było. Dziwne... zawsze ktoś łaził po domu.
- Hej wszyscy! Wasz Jack wrócił! - krzyknąłem.
Nikt mi nie odpowiedział. Ile nie wychodziłem? Znowu 13 lat?! Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałem była awantura w Jadalni... oberwałem... niestety na tyle mocno, że utraciłem kontakt z rzeczywistością. Popatrzyłem na mój brzuch. Została mi tylko mała rana.

Zszedłem na dół.
- Jest tu ktoś?
Pustka. Nikogo nie ma. Gdzie oni wszyscy są?!

Zajrzałem do każdego pokoju. Zajęło mi to dość dużo czasu. Postanowiłem wyjść na dwór. Może tam siedzą, choć to mało prawdopodobne...

Tak jak się spodziewałem... tam też nikogo nie było. Stwierdziłem, że poczekam. Przecież nic nie wiadomo.

Stałem pod domem dobre pół godziny, gdy nagle obok mnie pojawił się Slender. Nosił na rękach jakąś dziewczynę... chyba martwą.
- Ooo, cześć! Wreszcie jesteś!
Mam do ciebie kilka pytań...
Po pierwsze: jak długo mnie nie było. Po drugie: co z Jill... i resztą...
Po trzecie i chyba najważniejsze: znalazłeś sobie kogoś? - wypaliłem z uśmieszkiem i wskazałem na dziewczynę, którą Slender trzymał "na pannę młodą".
Nie było cię około trzech dni, Jill żyje, ale zaraz może przestać... i nie, nikogo sobie nie znalazłem. To zmarła przyjaciółka Jill... coś jeszcze?
- Czemu Jill może nie przeżyć?!
Jest w centrum walki pomiędzy nami, a P.M.U.
- Gdzie oni są!- krzyknąłem.
Wystarczy, że pobiegniesz prosto. Po pewnym czasie usłyszysz strzały. Tam są.
- Dzięki! - powiedziałem, i zacząłem biec przed siebie, jak najszybciej mogłem.

*Jill*

Byłam blisko domu. Stanęłam i rozejrzałam się. Zauważyłam wysoką sylwetkę biegnącą kilkanaście metrów ode mnie. Biegła w przeciwnym kierunku, niż ja.
Przypatrzyłam się jej.

- Jack?! - zawołałam. Byłam więcej niż pewna, że to on. Chłopak nie zatrzymał się. Biegł przed siebie i nie zwracał na nic uwagi.
- Muszę go dogonić. - powiedziałam do siebie i rzuciłam się za nim w pogoń.

- Jack! Zatrzymaj się! - krzyczałam. Nic mi to nie dawało. Był za daleko.
Biegłam coraz szybciej.
- STÓJ IDIOTO! - wrzasnęłam jak najgłośniej potrafiłam.

Jack to usłyszał. Zatrzymał się i odwrócił w moją stronę.
- Jill! To ty! - krzyknął i zaczął iść do mnie. Na jego twarz wtargnął uśmiech.
- Obudziłeś się! Nic ci nie jest! - powiedziałam zadowolona.

Byliśmy bardzo blisko siebie. Już chciałam go przytulić... przeprosić...

- Uciekajcie! - ktoś krzyknął. Znałam ten głos...
- Toby?! - zapytałam i odwróciłam się w stronę biegnącego chłopaka.
-Jest ich za dużo!- powiedział w pośpiechu.

Popatrzyłam w stronę, z której przybiegł chłopak. Biegli do nas chyba wszyscy psychopaci...
- Co się dzieje!? - zapytałam
- P.M.U. ! Około stu! Potrzebujemy Slendera i... - powiedział Jeff po czym stanął jak wryty. Wskazał ręką na Laughing Jacka. -... ciebie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ok, obiecałam, że nie będę do was pisać... Ale chciałam wam podziękować za 2 tyś. Wyświetleń!!!!

Dzięki ;)

Want to be my candy?-Laughing JackWhere stories live. Discover now