Rozdział 39

3.9K 323 42
                                    

Jason kilka minut przed dziesiątą zawołał cały nasz zespół na jakieś obrady do jego domu.
Na wielkim stole rozłożył równie ogromną mapę albo raczej plan. Widocznie był rysowany ręcznie, ale starannie.
Chłopak wziął kilka kolorów markerów i czerwonym pozaznaczał jakieś miejsca na planie.
- Czerwone kropki to tajne wejścia do siedziby P.M.U. - dorysował niebieskim długą linię przechodzącą przez większą część planu. - to oznacza kierunek ataku. Zaczynamy stąd. - położył palec na początku kreski i powoli przesówał go wzdłuż niej. - przechodzimy korytarzem, zabijamy wszystkich w pokojach należących niego. Potem, schodami na górę. Powtarzamy tę czynność przez kilka pięter. Na samej górze wchodzimy do ich zbrojowni, potem do laboratorium. Po nim jest ich główna sala z najważniejszymi komputerami i informacjami. Największy opór napotykamy właśnie w ostatniej sali. Oto nasz plan. Są pytania? - nikt się nie odzywał. - Bardzo dobrze. Wiec, zaczynamy!

Powoli opuściliśmy dom Jasona.
Idźcie za Proxy. Macie być jak najciszej! Oficjalnie zaczynam bitwę!
Szłam lasem obok Laughing Jacka. Zauważyłam, że przywiązał za pomocą sznurka Puppeteera swoje pudełko do paska od spodni. To samo uczynił Jason ze swoją pozytywką.
Szliśmy przed siebie w całkowitej ciszy. Załapałam Jacka za rękę. Wiedziałam, że zaraz wszystko się zacznie. Będę musiała zabić mnóstwo osób. Już nie ma odwrotu. Muszę wytrwać. Być dzielna.

Nagle ktoś z przodu zatrzymał się a za nim cała reszta.
- Coś nie tak! - krzyknął. Podeszłam bliżej niego. Dotarliśmy do celu. Do siedziby P.M.U. jednak, nikogo przy niej nie było. Pustka. Nic. Ani żywej duszy.
- Uwaga! Spodziewają się nas!- przyleciał do nas Tails Doll- Sprowadzili więcej agentów! To pułapka!!!

Usłyszałam przerażający krzyk kilku creepypast i ludzi. Rozejrzałam się dookoła. Z każdej strony podbiegali do nas agenci P.M.U.
Zmiana planów! Teraz najważniejsze jest ujście z życiem!
Przestraszyłam się. Skoro Slender panikuje i zmienia swoje plany, musi być źle.

Przeteleportowałam się bliżej Laughing Jacka. Tak... już się tego nauczyłam.
- Pamiętaj, jestem przy tobie. - powiedział Jack i skoczył a jakiegoś wysokiego mężczyznę. Widziałam jak jednym ruchem, pazurami rozrywka ciało tego człowieka. Wzdrygnęłam się i szybko odwróciłam wzrok. Właściwie zrobiłam to w idealnym momencie, bo zauważyłam kobietę celującą do mnie ze swojego pistoletu. W prawdzie nie usłyszałam wystrzału, z powodu ogromnego chałasu wywołanego bitwą, lecz udało mi się przeteleportować kulę wprost do mojej ręki.
- Nie ładnie to tak celować do kogoś, jak ten nie patrzy. - powiedziałam i przeteleportowałam kulę do klatki piersiowej kobiety, która po chwili upadła martwa na ziemię. Mimo wszystko, uśmiechnęłam się.
Nie miałam zbyt dużo czasu na radość bo zauważyłam co najmniej dziesięciu agentów biegnących w moją stronę. Stanęłam z lekko ugietymi kolananami i wyciągniętymi rękoma w stronę mężczyzn.
Oni byli coraz bliżej mnie. Mieli cięższą broń niż tamta kobieta. Kilka metrów przede mną, zatrzymali się i niepewnie wyciągnęli ręce z bronią w moją stronę. Przygotowałam się do kolejnej teleportacji wielkiej liczby kul, lecz nagle coś za mną wybuchło. Zdezorientowana, upadłam na ziemię. Słyszałam w uszach przeraźliwy pisk. Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Dopiero po dość długim czasie znowu zaczęłam wszystko dokładnie widzieć i słyszeć. Zdziwił mnie widok Jeffa, stojącego przede mną, nad sertą ciał. To byli ci agenci, którzy do mnie celowali. Wszyscy martwi, cali we krwi.
- Nie trzeba dziękować. - powiedział chłopak i szybko skoczył na kolejną grupkę agentów.
Podniosłam się i wciąż zdezorientowana omiotłam wzrokiem wszystko dookoła mnie. Widziałam mnóstwo zakrwawionych, zmasakrowanych ciał agentów i kilka nieżywych creepypast. Walka ciągle trwała. Candy Pop i Cane za pomocą wielkich młotków, rozbijali wrogom głowy. Jeff i Eyeless Jack razem biegali we wszystkie strony i wbijali nóż w ludzi, chyba na oślep. Nie mogłam nigdzie znaleźć Laughing Jacka. Podbiegłam do jednego z ciał agentów i zabrałam mu dwa pistolety. Próbowałam nie patrzeć na jego rozpruty brzuch, z którego wypływały wnętrzności. Nie sprawdzałam też ile amunicji zawierała broń. Najważniejszą rzeczą dla mnie, było znalezienie Jacka. Strzelałam do wszystkich w czarnych mundurach z żółtym napisem P.M.U. na plecach, którzy tylko chcieli do mnie podejść. W tym samym czasie musiałam również teleportować kule, lecące w moją stronę, prosto w głowy przeciwników. Zostawiałam po sobie dziury pomiędzy brwiami agentów, z których wyciekała czerwona, gęsta ciecz. Pomimo wielkiej walki, która toczyła się dookoła mnie, słyszałam tyko bicie własnego serca i powtarzające się zdanie w mojej głowie: Gdzie jest Jack?

Want to be my candy?-Laughing JackWhere stories live. Discover now