Rozdział 18

717 33 6
                                    

Richardson nie dawał im spokoju. Wciążi wciąż, dopytywał się, kiedy Charlotte wróci do pracy. Mulatkanie miała do tego ani głowy, ani chęci. Postanowiła jeszczetrochę poleniuchować. Dobrze czuła się we własnym domu. ZJaredem i dzieciakami. To był jej kawałek nieba. Nie zamieniłabytego na nic innego. Temat fotografowania często przewijał sięprzez ich rozmowy. Wspominała, że straciła pasję, wenę. Doaparatu nie ciągnęło jej tak bardzo jak kiedyś. Jeszcze kilkamiesięcy temu, bez sztuki nie wyobrażała sobie życia. Teraz...hierarchia jej priorytetów znacząco się zmieniła. Ukochanypodsuwał jej pod nos coraz to nowe rozwiązania. Podpowiadał jakrozbudzić w sobie dawny płomień. Uśmiechała się niewinnie ikręciła głową. To mogło zaczekać. Dla niej najważniejsze –to co tu i teraz. Bliźniaki. Tak szybko rosły. Jak na drożdżach.Każda chwila z nimi była bezcenna. Nie chciała przegapić jakiegośmomentu. Jeszcze nigdy nie czuła się tak bardzo odpowiedzialna. Tood niej zależało wychowanie tych dwóch maleńkich człowieczków.Świadomość tego dodawała jej skrzydeł.

Wybrali się na spacer. Leniwy,popołudniowy, sobotni spacer. Wspólnie pchali podwójnąspacerówkę. Co chwila zerkali na siebie i wymieniali uśmiechy.Zaśmiała się w duchu. Zachowywali się jak stare dobre małżeństwo,a nie byli nawet młodym. Nie byli jakimkolwiek. Może pora tozmienić? Pogłaskała go po wierzchu dłoni. "Przypadkowo"zahaczyła o palec, na którym powinna znajdować się obrączka.Zrozumie aluzje? Zrozumiał? Nie była pewna. Zatrzymał się namoment, złapał ją za brodę i przyciągnął do siebie. Złożyłna ustach brunetki słodki pocałunek. Poczuła, że zamieszkałe wjej brzuchu stado motyli, właśnie ożywa.

- Może wpadniemy do Terry'ego? Dzwonił do mnie wcześniej i prosił o rozmowę – otarł się o nią nosem. Zaśmiała się lekko.

- Mam lepszy pomysł. A może wpadniemy do tego fikuśnego butiku z bielizną, na końcu ulicy. Wybrałbyś coś dla mnie. Coś na wieczór? - zapytała, oblizując usta.

- Co powiesz na kompromis. Najpierw pójdziemy do Richardsona, a w drodze powrotnej wybierzemy się na małe zakupy?

- Małe? - zmarszczyła brwi.

- Wiesz, że najbardziej lubię cię nago – puścił jej oczko.


***


Dziesięć minut później stali jużpod drzwiami wejściowymi do studio fotografa. Szatyn chciałzapukać. Charlotte ruchem ręki, pokazała mu, aby tego nie robił.Nacisnęła klamkę. Te bez problemu puściły. Wzruszyła ramionami.

- Ten człowiek nigdy nie zamyka – skwitowała lekko. Pracowała z nim na tyle długo, aby poznać wszystkie jego nawyki. Wiedziała co robi, gdy szykuje się do wielkiego wyjścia, ile łyżek cukru dodaje do kawy, czy jakie piosenki śpiewa pod prysznicem. Tego ostatniego, bardzo żałowała. W lofcie była obszerna łazienka. Mężczyzna bardzo często w niej korzystał. Siedząc po drugiej stronie i edytując zdjęcia, nie raz skazana była na fałsze Terry'ego. Tego nie dało się nie słyszeć. Śpiewał głośno, ile tchu w płucach. Pokręciła głową i zabawnie zmarszczyła nosek. Wyglądała przeuroczo. W miarę, kiedy pokonywali kolejne metry, robiło się coraz głośniej. Coś jakby awantura. Dwa głosy. Męski i żeński. Ten pierwszy, bez wątpienia, należał do Richardsona. Ten drugi... skądś go znała, mogła przysiąc. Nie wiedziała tylko skąd. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Chris dzielnie tkwił w ramionach taty, Lottie czule obejmowała córeczkę. Kiwnęła głową. Ruszyli przed siebie. Kierując się źródłem dźwięku, dotarli do przestronnego lobby. Przedmioty latały w powietrzu. Fotograf szarpał się z jakąś kobietą. Nie wyglądało to na grę wstępną.

- Ty dziwko! Jeszcze ci mało! Dałem ci wszystko! - ryknął.

- Wszystko? Dobre sobie! - zakpiła. Wzięła porządny zamach. Jej ręka wylądowała na policzku mężczyzny. Odsunął się od niej. Wściekle zmrużył oczy, usta zacisnął w wąską kreskę. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że mają widownie.

Skin to skinWhere stories live. Discover now