15. Dziubasek.

5K 417 28
                                    

Pierwszy raz od dłuższego czasu mieliśmy mieć wolne. Pierwsze trzy wolne dni od dołączenia do chłopaków w trasie. Nie narzekałabym na niekończące się podróże i spędzanie czasu z tymi wyjątkowo absorbującymi facetami, gdybym miała (jak przewidywała umowa, którą podpisywałam) spędzić z nimi tylko trzy miesiące. Na własne żądanie poprosiłam o jej przedłużenie. Nie byłam nawet w połowie prac i zbierania materiałów, o pisaniu nawet nie wspominając. Choćbym chciała, nie znalazłabym na to czasu, zbyt zalatana pomiędzy miejscami, w których powinnam być, a do których nigdy nie potrafiłam zdążyć na czas. Nie ukrywałam także przed samą sobą, że i sami członkowie zespołu wymusili na mnie takie kroki. Nadal nie potrafiłam ich rozgryźć i co najgorsze, chyba zaczęłam się do nich przywiązywać. To nigdy nie zwiastowało niczego dobrego.

Powoli pakowałam swoją małą walizkę i nastawiałam się psychicznie na trzy dni wytchnienia. Na 72 godziny z dala od pracy. Na trzy pełne doby słodkiego lenistwa. Przynajmniej tak sobie wmawiałam, bo dobrze wiedziałam, że już po pierwszej godzinie wstępnego relaksu się czymś zajmę. Czasami bycie pracowitym było bardzo irytujące.

I właśnie wtedy zadzwoniła do mnie moja najlepsza przyjaciółka z wiadomościami, które sprawiły, że aż musiałam usiąść.

- Przyjechalibyśmy do ciebie wraz z dziubaskiem i nacieszyli się choć chwilę piękną pogodą.

- Dziubaskiem​? - powtórzyłam za nią oniemiała. Jeszcze przed wyjazdem, Natalie była przecież dumną samotną feministką i posiadaczką trzech otyłych kocisk. Co wydarzyło się w przeciągu ostatnich tygodni mojej nieobecności?

- No dziubaskiem! - zawołała, jakby starała się coś wytłumaczyć osobie nie do końca rozumiejącej angielski. - Williamem – westchnęła zrezygnowana, z powodu braku mojej radosnej reakcji.

- Williamem od kronik sportowych?

- Dokładnie tym. Jak wyjechałaś zaczął się wokół mnie kręcić i jakoś tak wyszło, że jesteśmy razem. To chyba wreszcie to – przewróciłam oczami słysząc te słowa. Nie chodziło o to, że brak mi było romantyzmu, ale dlatego, że słyszałam to już zdanie nazbyt często z jej ust.

- Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – odparłam zapinając swoją walizkę i torbę. - Naprawdę – dodałam z większym entuzjazmem. W sumie mogło być gorzej. William był chociaż przystojny. Nawet go lubiłam, choć bywał denerwująco głośny i rzucał tak suchymi żartami, że aż więdły uszy.

- Już nie mogę doczekać się tego, aż zobaczysz nas razem – zaczęła szczebiotać, a ja głośno dysząc zajęłam się swoim walizkami. Ciągnięcie ich i przytrzymywanie telefonu ramieniem, nie było łatwym zadaniem. Zwłaszcza, gdy robiło się te dwie czynności naraz.

- Ja też. Ale ostrzegam, że jak zacznie znowu opowiadać mi o golfie i żartować na temat dołków i dziur do zaliczania, to go zabiję.

- A wiesz co ostatnio... – zaczęła mówić podniecona, a ja jej niegrzecznie przerwałam.

- Umrę jak to usłyszę. Wybacz, ale ratuję swoją duszę. Do usłyszenia! - zawołałam, zamykając swój pokój hotelowy i rzuciłam słuchawką. Wzruszyłam ramionami. Przyjaźń wiele wybacza, prawda?

* * *

Za każdym razem, gdy obracali się do mnie tyłem udawałam, że uderzam głową o ścianę. Gdy odchodzili na trochę, szukałam w głowie scenariuszy, dzięki którym mogłabym przed nimi zwiać. A gdy się całowali i szeptali do siebie słodkie słówka, czułam jak mój chwilę wcześniej zjedzony obiad, podjeżdża mi do gardła. Nie zrozumcie mnie źle. Kochałam swoją przyjaciółkę i skoczyłabym za nią w ogień. Byłam szczerze szczęśliwa oglądając jak szeroko się uśmiecha, rumieni, a jej oczy błyszczą się tym cudownym błyskiem, jaki mają tylko zakochani... ale miałam swoje granice tolerancji. A oni naginali je z każdą sekundą. Rozumiałam czułości. Rozumiałam miłość i to, że rządzi się ona swoimi prawami, ale serio? Oni dosłownie rzygali tęczą i jeździli ze szczęścia na jednorożcach. Mam nadzieję, że obraz jaki wam wykreowałam jest wystarczająco barwny.

Powrót Złośnicy.Where stories live. Discover now