6. Rozmowa o północy.

5.3K 476 19
                                    

Wdech. Wydech.

Zimne strumienie wody przelewające się pomiędzy moimi palami. Ciągły i nieprzerwany ruch rozgrzanych mięśni. Tylko ja i ta nieskończona toń. Tylko ja i woda i nic więcej. Zero myśli. Zero zmartwień. Cisza. Ta tak piękna i niezwykła cisza znana tylko osobom kochającym wodę równie mocno co ja sama. Bo gdy płyniesz nie liczy się nic więcej jak tylko rytmiczne poruszanie się, by pozostać na powierzchni. Liczył się oddech. Życiodajne powietrze. Nic więcej.

Basen od zawsze był moim domem. Od niepamiętnych czasów był on moim azylem. Cokolwiek nie działoby się w moim życiu, to na nim doświadczałam ukojenia ducha. Po ciężkim treningu wyczołgiwałam się wtedy na brzeg z lżejszym sercem i płonącymi z bólu mięśniami. Ale kochałam ten ból. Ten jako jedyny potrafiłam w pełni docenić i znieść. A po tak ciężkim tygodniu potrzebowałam odpoczynku. Oderwania się od tysiąca myśli bombardujących mój umysł. I zrobiłam to jak tylko ujrzałam taflę wody i tańczące na niej blaski podwodnych lamp. To był mój mały raj. Raj mieniący się zielenią, błękitem i kobaltem. Niewysłowiony zachwyt.

Zielone oczy.

Wdech.

Błękitne oczy.

Wydech.

Zagubienie.

Wdech.

Niezaprzeczalny urok i naiwność.

Wydech.

Nie potrafiłam ich rozgryźć. Nie potrafiłam zrozumieć tego co nimi kieruje. Jak mogłam to uczynić, skoro nie wiedziałam co miało na nich wpływ albo w jakich warunkach przyszło im dorastać? Pojawiłam się w ich życiach jako niechciany gość, traktowany jak wróg. Podejrzewano mnie o najgorsze. A nie tego chciałam. Pragnęłam jedynie być obiektywna. Zrozumieć to co widzę i spisać to własnymi słowami. Najwidoczniej w naszych czasach sprawiedliwość już nie miała dla siebie cichego i zasłużonego kąta. W każdym dostrzegało się jedynie zło. Jego najczystszą formę.

Płynęłam więc nieprzerwanie przed siebie. W środku nocy. Całkowicie sama pod tym pięknie rozgwieżdżonym niebem. Bycie obrzydliwie bogatym miało swoje wielkie plusy, a były nim niezwykłe miejsca i równie niezwykłe baseny. Oczywiście jeśli w ogóle można patrzeć na świat z takiej perspektywy. Zmęczona obróciłam się na plecy i pozwoliłam swojemu ciału na chwilę odpoczynku. Swobodnie dryfowałam, a woda obmywała moje włosy i twarz, przynosząc mi ulgę. Kochałam to całą sobą. To jak bardzo jesteśmy zależni od tego jednego żywiołu. Był morderczy zarówno w swojej obecności, jak i w jej braku.

- Candice? - Usłyszałam cichy głos, niosący się echem po całym pomieszczeniu. Wystraszona zerwałam się ze swojego miejsca i wpadłam pod wodę. Gdyby nie to, że czułam się w niej lepiej niż na lądzie, jak nic bym opiła się wodą. Powoli wynurzyłam się znad tafli i spojrzałam w stronę drabinek. Na brzegu stał Liam w puchowym, białym szlafroku. Tego się nie spodziewałam. Podpłynęłam do niego i oparłam się ramionami o brzeg zbiornika, patrząc na niego z dołu. - Przepraszam. Nie chciałem ciebie przestraszyć.

- Co ty tutaj robisz o tej godzinie?

- Ciebie mógłbym spytać o to samo. - Odparł i podszedł do brzegu basenu, by zanurzyć w nim stopy. Woda była na tyle zimna, że usłyszałam jego cichy jęk niezadowolenia pod nosem.

- Nie mogłam spać. Pływanie zawsze mnie odpręża.

- Jest z nami aż tak ciężko? - Spytał i spojrzał na mnie kątem oka.

- Odrobinę. - Opowiedziałam po chwili zastanowienia. - Wasze życie jest bardzo intensywne. Nie zawsze jestem w stanie dotrzymać wam kroku.

- Spokojnie. My sami ledwie dajemy radę jeszcze biec w tym całym wyścigu.

Powrót Złośnicy.Where stories live. Discover now