11. Doppelganger.

5.5K 445 47
                                    

Patrzyłam na ten ogrom i wręcz nie mogłam uwierzyć, że ja, Candice Stone, przed nim stoję. Przed sięgającymi chmur wieżowcami. Przed setką mijających mnie niezwykłych osobowości. Przed tysiącem możliwości i marzeń do spełnienia. Przed jego zapierającym dech w piersi pięknem. Miastem artystów. Miastem wiecznie zabieganych ludzi, mieszkających w mieście, które nigdy nie zasypia. Mieście szaleńców. Jego zapach choć tak duszący, parny i wilgotny napełniał mnie dumą i wnikał we mnie swoją niezwykłością, wprost przez pory mojej skóry. Może dlatego, że zawsze o nim marzyłam? A może dlatego, że był taki magiczny? Nowy Jork. Jedno z najpiękniejszych, najwspanialszych i największych miast świata. Kto choć raz stanął pomiędzy jego nigdy nie kończącymi się ulicami, już nigdy nie miał być taki sam. Bo takie doświadczenia na zawsze odmieniają ludzi. Zanim się obejrzymy stajemy się swoimi własnymi doppelgangerami. Można by rzec, że przecież wyglądaliśmy nadal tak samo, dokładnie tak samo jak przed sekundą, ale nie było to prawdą. W środku stawaliśmy się zupełnie innymi ludźmi. Wolnymi. Żądnymi przygód i zmian. I myślę, że stojąc wtedy po raz pierwszy wśród jego drapaczy chmur i patrząc wprost w bezkresne niebo, coś się we mnie zmieniło. Coś co miało przyczynić się do podjęcia tak bezmyślnych, lecz nadal tak lotnych decyzji. A może po prostu starałam się jakoś znaleźć wymówkę, na to co miało wydarzyć się potem? Wiedziałam jednak jedno...

- Piękny, prawda? - dotarło do mnie ciche wyznanie, wypowiedziane tuż obok mojego ucha. Obejrzałam się za siebie i spojrzałam wprost w czekoladowe, ciemne oczy. Uśmiechnął się do mnie delikatnie i zrównał się ze mną,by spojrzeć w górę równie urzeczony. Zayn Malik. Człowiek zagadka, którego nie potrafiłam jeszcze rozgryźć. Nigdy sam się nie odzywał. Nie był ufny. Zdecydowanie należał do ludzi wycofanych, jednak równie oddanych co cała reszta. Był typem słuchacza. To on obserwował, samemu pozostając w cieniu. Zawsze tak było i wiedziałam to, ledwie go znając. Trzymał mnie na dystans. Nie byłam pewna czy to z powodu mojego zawodu, czy wykonywanego przeze mnie zadania, a może z czystego odruchu? - To było pierwsze amerykańskie miasto jakie ujrzałem. Od razu się w nim zakochałem.

- Jest piękne – odparłam równie cicho. Nie chciałam na niego naciskać. Nie chciałam o nic go wypytywać, choć wiedziałam, że w pewnym momencie będę do tego zmuszona. Byłam przy nim bardzo uważna i czujna. Obserwowałam go. Brałam udział w wielu wydarzeniach dnia, których i on był członkiem, ale nigdy się mu nie narzucałam. Wiedziałam, że w stosunku do niego musiałam przyjąć zupełnie inną strategię. Co dziwne, choć znałam go najmniej i wymieniłam z nim najmniejszą ilość zdań, to on wydał mi się najbardziej godny zaufania. Najbardziej prawdziwy. Nie musiał nosić maski, bo on sam był tajemnicą.

- Idziecie? - Niall machał w naszą stronę nas ponaglając. Żałowałam, że to zrobił. Zayn najwidoczniej zamierzał jeszcze sam coś powiedzieć. Zamiast tego wzruszył jedynie ramionami i z uśmiechem na ustach ruszył przed siebie, naciągając kaptur głębiej na głowę. No tak. Mieliśmy jedynie chwilę, zanim ktoś nas rozpozna. Przyspieszyłam swojego kroku i szybko dołączyłam do reszty. Walizki zostały wpakowane do wielkiego wana, a my wsiedliśmy do czarnego, solidnego samochodu. Każdy z samochodów, którymi podróżowaliśmy przypominały mi żelazne puszki. Ogromne i ciężkie klatki, przewożące w środku cenne przedmioty. Tym razem to my nimi byliśmy.

Ruszyliśmy szybko przed siebie wtapiając się w tłum setek identycznych samochodów. Chyba każdy z nas odczuł ulgę, że nie musimy przeciskać się przez rozszalały tłum. Choć byłam z nimi tak krótko, nawet ja potrafiłam już do tego przywyknąć. Zaznaczam słowo przywyknąć, bo nie miało to niczego wspólnego z akceptacją lub pozytywnymi odczuciami. Broń Boże. Nienawidziłam tego klaustrofobicznego doświadczenia. Jechaliśmy powoli przez zatłoczone ulice Nowego Jorku, w ciszy wyglądając przez przyciemnione szyby. Siedziałam obok Zayna, który sam postanowił do mnie dołączyć (zaczynało mnie to intrygować). Zaraz obok znajdował się Niall i Harry. Przed nami siedziała Lou i Louis. W całkowitej i napiętej cichym konfliktem ciszy. Konfliktem spowodowanym przeze mnie, może dodam. Porozmawiałam na spokojnie z Louisą. Choć nadal czułam, że ma do mnie żal, wybaczyła mi to co zrobiłam. Uwierzyła mi, gdy powiedziałam, że nie miałam bladego pojęcia o tym co łączy ją i Tomlinsona. Liczyłam na to, że po wizycie w tym pięknym mieście, ciężka atmosfera pomiędzy nami zniknie nieodwracalnie. Potrzebowałam jej nie tylko w pracy, ale w życiu osobistym. Była tutaj moim jedynym przyjacielem.

Powrót Złośnicy.Where stories live. Discover now