3. American Dream.

7.1K 558 30
                                    

American dream jest pierwszym skojarzeniem, które przywodzi mi na myśl Ameryka.

Równość. Demokracja. Wolność.

Ludzie bardzo często zapominali, że oznaczało to także szaleństwo zaślepionych mas, gonitwę za pieniądzem oraz niezliczoną liczbę przejawów nietolerancji, głównie związanej z rasą lub religią. Tolerancja ganiąca nietolerancję. Nietolerancja tolerancję. Cóż za barwna ironia i mieszanka pomieszania z poplątaniem.


Ale coś w tym było prawda? Coś w niej było. Lgnęliśmy do niej niczym muchy. Niczym ćmy pędzące do światła. Powinniśmy być mądrzejsi. Powinniśmy wiedzieć, że ćmy najczęściej umierają po kontakcie ze swoim źródłem zachwytu. Co dokładnie ciągnęło nas do Stanów Zjednoczonych? Och proszę kochani. Zawsze to samo. Pieniądze. Sława. Blask fleszy. Tylko czy każdy z nas tego potrzebował? Naprawdę tego potrzebował? Piękne, cudowne zaślepienie.


Patrzyłam na oszronioną chłodem szklankę w mojej dłoni próbując zrozumieć otaczających mnie ludzi. Zbliżaliśmy się powoli do lądowania w Nowym Jorku. Po długich sześciu godzinach lotu. Większość z niego przespałam otumaniona lekami na uspokojenie bez których nie potrafiłam się obejść. Bałam się latać. Panicznie bałam się być zależną od małej maszyny zbudowanej ludzkimi rękami. Bałam się katastrofy z której nikt z nas nie uszedłby cało. Bo takich katastrof nigdy nikt nie przeżywał. Wchodząc na pokład podpisywało się niemy pakt, że możesz już więcej nie ujrzeć ziemi. Nie znosiłam takich zobowiązań. Nie ważne jak dziwne mogłoby się to wydawać.


- Wszystko w porządku? - Dotarł do mnie ciepły, dźwięczny głos. Podniosłam wzrok by napotkać na brązowe tęczówki jednego z chłopaków, których miałam zrecenzować. Liam Payne. Poznałam go na chwilę przed startem samolotu. Wpadł do środka zdyszany i spóźniony. On jedyny. Leciałam jedynie z kadrą, Harrym i Liamem. Ten ostatni okazał się bardzo serdecznym i ciepłym człowiekiem. Przynajmniej na razie.

- Tak. - uśmiechnęłam się do niego łagodnie. To on prosił stewardesę o leki dla mnie. Ja sama nie miałam śmiałości. Byłam na to zbyt zestresowana.

- Dziękuję za polecenie tego filmu. - Wskazał na swojego włączonego laptopa. - Genialny.

- Wiedziałam, że ci się spodoba.

- Skąd ta pewność? - Spytał z błyskiem w czekoladowych oczach.

- Trochę o was czytałam. - Powiedziałam, prostując się w swoim fotelu. Jego mina natychmiast zmarkotniała. - Podstawowe informacje. Nic ponadto.

- Na samym wstępie masz nad nami przewagę. Ja nic o tobie nie wiem.

- Pamiętaj, że mam być jedynie waszym cieniem. Nie musisz niczego o mnie wiedzieć. - Odparłam odgarniając poplątane włosy ze swojej twarzy. Kątem oka zobaczyłam jak Harry przygląda się nam ze spokojem wymalowanym na twarzy, pocierając opuszkami palców swoje usta. Mimo, że spędziłam z nimi jedynie kilka godzin, wiedziałam już, że ten gest oznaczał, iż chłopak głęboko się nad czymś zastanawiał.

- Nie musisz być taka profesjonalna. - Liam poklepał mnie ciepłą dłonią po kolanie. - My nie zdradzamy cudzych tajemnic. Nie gryziemy. Przynajmniej nie zawsze. - Uśmiechnął się do mnie zabawnie poruszając brwią. Patrzyłam na niego jedynie starając się go zrozumieć i dojrzeć w nim jakąś głębię.


- Jaka jest twoja ulubiona kawa? - Dotarło do mnie pytanie zadane cichym, niskim głosem. Przerwało ono mój kontakt wzrokowy z Liamem. Obróciłam się na swoim fotelu, by spojrzeć prosto w twarz zielonookiego bruneta. Siedział wygodnie rozparty w swoim fotelu z telefonem w dłoni. Zmierzwione, kręcone włosy otulały jego twarz upodobniając go do aniołów Botticelliego. Czekał cierpliwie na moją odpowiedź. Było to pierwsze wypowiedziane przez niego zdanie, skierowane bezpośrednio w moją stronę. Wcześniej przedstawiono nas sobie jedynie w bardzo przelotny sposób. Nawet nie zaszczyciliśmy się wtedy spojrzeniem. Teraz za to po prostu na siebie patrzyliśmy. Uczyliśmy się swoich twarzy na pamięć. To było przedziwne.

Powrót Złośnicy.Where stories live. Discover now