Rozdział 29- 1

15 5 5
                                    


Powietrze napływające do jej płuc było nieświeże i czuć w nim starość, jakby była trupem zamkniętym w trumnie. Otaczało ją coś przedwiecznego i szalenie niebezpiecznego. Powietrze wręcz wibrowało od nagromadzonej złej, demonicznej energii, która rozchodziła się z drżeniem po jej kościach i mąciła w głowie. Z trudem mogła się skupić.

Gdy otworzyła oczy, znajdowała się już w zupełnie innym miejscu niż przed sekundą. Po wilgotnej jaskini oświetlonej księżycem nie pozostało ani śladu. Zamiast tego znajdowała się w innej jaskini, o wiele większej i ciemniejszej. Tutaj już nie docierało żadne światło, nawet najmniejszy promyk. Ktokolwiek wpadł do tej dziury, nie miał prawa się z niej wydostać. Morana miała szczęście, że tylko jej umysł został przeniesiony do tego miejsca. Gdyby trafiła tu ciałem, nie mogłaby się wydostać. To miejsce zostało zaprojektowane, żeby więzić o wiele potężniejszych od niej. Demony na poziomie bogów. Bogów zniżających się do demonów.

Gdy jej oczy już przyzwyczaiły się do ciemności panującej w jaskini, zaczynała dostrzegać słabe rysy otaczających ją przedmiotów. Była pewna, że zwykła osoba pozbawiona daru nie byłaby w stanie dostrzec niczego. Ale jej oczy, dziedzictwo po ojcu, którego nigdy nie poznała, były wyjątkowe. Jaskinia była ogromna. Nie mogła dostrzec jej dokładnego rozmiaru, ale spokojnie zmieściłby się w niej strzelisty zamek wraz z fosą i sąsiednią wioską. Sufit i ściany były stworzone przez dziwne, długie przeplatające się ze sobą rzeczy.

Lodowaty dreszcz przebiegł po jej plecach. Ściany były zrobione z ogromnych korzeni. Korzeni Drzewa Kosmicznego.

- Czekałem na ciebie, córko- po jaskini przetoczył głęboki, pradawny głos, który był świadkiem narodzin bogów i powstania Drzewa Kosmicznego, swojego wiecznego więzienia. Głos, którego właściciel jednym swoim ruchem wprawiał Ziemię w drżenie i powodował trzęsienia niszczące góry. Jego gniewu obawiał się nawet Perun i Weles.

Każde słowo ociekało taką mocą, że wprawiało ciało Morany w drżenie i miała wrażenie, że gdyby była tu fizycznie, jej ciało mogłoby się po prostu rozpaść. Pochyliła głowę w wyrazie szacunku.

- Nie jesteś moim ojcem, Wielki Smoku- Morany umysł pędził z szybkością wichury. Była w obecności największej zmory ziemi, a ona jeszcze ośmielała się pyskować.

Wielki Smok był istotą pradawną. Jego ojcem był Weles, który ukształtował jego ciało z pierwszych kamieni na Ziemi. Stworzył Wielkiego Smoka po to by pomógł mu w bratobójczej walce z Perunem o władzę nad Ziemią. Perun widząc dzieło Welesa również wziął garść kamieni i stworzył przeciwnika Wielkiego Smoka. W walce o niebo i ziemię Wielki Żmij walczył po stronie Peruna, będąc naturalnym wrogiem Wielkiego Smoka.

Morana poczuła, jak w ciemności przed nią przesuwa się ogromne cielsko, wprawiając w drżenie całą ziemię oraz jej ciało. Usłyszała pobrzękiwanie łańcuchów, których zgrzyt mógłby odebrać słuch słabszej osobie.

- Masz w sobie moją krew, a to czyni cię moim potomkiem. Powinnaś być dumna z tego. Masz w sobie moc tego, którego nazywają Koszmarem Bogów.

Nie odważyła się zaprzeczyć kolejny raz. Nie była pewna, czy to był powód do dumy to co mówił Wielki Smok, ale z pewnością nie miała na tyle odwagi, żeby się z nim o to kłócić. W Moranie rzeczywiście płynęła krew smoka, ale była słaba i rozrzedzona. Nigdy nie miała prawa nazywać się potomkinią Wielkiego Smoka. Matka nigdy jej na to nie pozwoliła.

- Jestem wdzięczna, Panie, że mogę nazywać się twoją potomkinią- utrzymała czysty i jasny głos, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, czy kłamała. Skłoniła głowę w szacunku.

Taniec CesarzowejWhere stories live. Discover now