Rozdział 15

43 10 20
                                    



Wylądowała dokładnie przed twarzą zirytowanego Diarmuda. Nim jej stopy dotknęły ziemi, już czuła jego przeszywające spojrzenie. Westchnęła w myślach, szykując się na tyradę.

- Można pomyśleć, że z nas dwóch to ja jestem niewolnikiem, czekającym na swojego spóźnialskiego pana- zadrwił Diarmud- Zdecydowałaś się jednak pojawić? Jesteś pewna, że nie chcesz jeszcze wrócić na chwilę do łóżka, leniwy człowieku?

Zmusiła się, żeby nie przewrócić oczami. Cesarzewicz musiał wstać lewą nogą. Skłoniła się lekko.

- Wybacz, mój Cesarzewiczu, za spóźnienie. To więcej się nie powtórzy- wyprostowała się lekko i uśmiechnęła się. Diarmud był ubrany w lekką zbroję i włosy miał spięte w wysoki kucyk. Biła od niego arogancja pięknego pawia. Wraz z kosztowną, błyszczącą zbroją oraz mieczem wiszącym u jego boku też tak wyglądał.

Uniósł jedną brew.

- Żadnej wymówki? Żadnego usprawiedliwienia dlaczego każesz czekać swemu władcy? To taka typowa ludzka cecha.

- Żadne wymówka nie usprawiedliwia mojego spóźnienia Panie. Popełniłam błąd i proszę o stosowną karę.

Diarmud prychnął, a jego długi kucyk zafalował na ten ruch niczym długi wąż.

- Rozgadana jak zwykle. Kiedyś każę ci wyrwać ten język. Zobaczymy jak wtedy będziesz sobie radzić.

Morana nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się lekko. Powoli zaczęła rozciągać się i przygotowywać do walki.

W chwili, gdy jako dziecko przekroczyła bramy Arboretum i cesarzowa zobaczyła jej dar, rozkazała jej osobisty trening bezpośrednio Diarmudowi. Taki jak jej Dar nie widziano od stuleci i Mavka była ciekawa, jak bardzo można go rozwinąć. A Diarmud wypełniając jej wolę naciągał i szarpał Moranę by osiągnęła swój limit. Jak dotąd nie znalazł granicy jej mocy, choć Morana była innego zdania. Osiągnęła blokadę, którą od dłuższego czasu nie mogła przeskoczyć. Diarmud zmuszał ją jednak do niemożliwego wysiłku na każdym treningu tak jak teraz. Byli na prywatnym polu treningowym położonym za pałacem pełnym dziur i zniszczonej ziemi, śladów ich poprzednich walk. Diarmud gwizdnął przeciągle i z dala dobiegły głośne ryki. Dwa cienie pojawiły się na niebie w kształcie szybko zbliżających się Żmiji.

Widząc je szybujące na niebie, Morana przypomniała sobie wczorajsze zajście.

- Pojawił się nowy Żmij, cesarzewiczu. To on musiał wczoraj ryczeć w nocy nad pałacem jak pijany pod barem. Jest ogromny. Wielkości Szlachetnego Rubina. Może nawet i większy- spojrzała na niego kątem oka, obserwując jego reakcję.

Diarmud zmarszczył lekko brwi.

- Naprawdę? Nic mi o tym nie wiadomo. Sprawdzę to później i jeżeli to prawda, to powitam go serdecznie w pałacu. Każdy Żmij jest cenniejszy od złota i diamentów- powiedział, gdy dwa Żmije wylądowały obok niego. Ziemia lekko zadrżała.

- Witaj Diarmudzie, krwią połączony z Cesarzową Mavką oraz przyszły cesarzu Rhenii. My, Żmije, witamy cię i rozpoznajemy jako władcę- zasyczały zgodnie.

Diarmud wyciągnął dłonie do nich, a one natychmiast przytuliły swoje zrogowaciałe pyski do jego miękkich rąk. Zamruczały w rozkoszy, a na twarzy cesarzewicz pojawił się lekki uśmiech. Tak lekki, że prawie ulotny.

- Zacznijmy dzisiaj od czegoś prostego- powiedział Diarmud, gdy duże gady zbliżyły się do niego i zaczęły się do niego łasić- Spróbuj walczyć ze mną.

Taniec CesarzowejWhere stories live. Discover now