Rozdział 28.

8 2 0
                                    

June

Czekałam na Williama w opuszczonej sali muzycznej. Po mojej głowie pałętały się słowa pani Harris. Znajdź powód. Powód, który mógł tkwić tak naprawdę wszędzie. Zaraz po lekcjach pognałam w miejsce spotkania, żeby tylko nikt mnie nie zauważył. Męczyło mnie ukrywanie tej całej sytuacji, a zwłaszcza przed Josephine, do której ostatnio tak bardzo się zbliżyłam. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu na myśl, że nawet Ellie zaczęła ją doceniać i już nie uciekła, kiedy tylko Josie dosiadła się do naszego stolika. Dean nadal nie mógł znieść dziewczyny, ale nie sądziłam, że zmieni się to szybko. Spojrzałam na zegarek. Spóźniał się całe dwie minuty. Już wcześniej ściągnęłam soczewkę, ponieważ uzgodniliśmy, że na podstawie wielkości plamek będziemy kontrolować rozwój naszej więzi, więc wstałam z drewnianego krzesła i podeszłam do okna. Widać było stąd kawałek parkingu i niewielki park otaczający północną część szkoły. Wszyscy rozchodzili się właśnie do domów. Też wolałabym wrócić do siebie, zwłaszcza że dzisiaj miałam nocną zmianę na stacji paliw. Może nie mogłam się wyspać, ale w nocy zazwyczaj niewiele się działo. Miałam czas na naukę. Drzwi w końcu zaskrzypiały, a w progu stanął Will. Skrzywiłam się na jego widok, bo oprócz faktu, że przebywanie w tym samym pomieszczeniu co on nie sprawiało mi radości, to dodatkowo chłopak wyglądał fatalnie. Jego już sama w sobie blada cera teraz przybrała niezdrowy, mleczny odcień. Cienie pod oczami Williama prawie dorównywały tym moim. Mundurek miał wygnieciony, a jego zazwyczaj starannie zaczesane kruczoczarne włosy, które zawijały się lekko przy końcach, teraz tworzyły dziwną mozaikę.

– Może jeszcze zdjęcie mi zrób – odparł na przywitanie, zamykając za sobą drzwi. – Wiem, że nie możesz się na mnie napatrzeć, ale nie musisz być taka oczywista. Nie lecę na ciebie, także odpuść.

– Chętnie zrobię zdjęcie. Jak będę smutna, to spojrzę sobie na ten obraz nędzy i rozpaczy, na pewno poczuję się lepiej – powiedziałam, kierując się z powrotem na swoje miejsce. Chłopak rzucił torbę na stolik obok nas.

– Bardzo zabawne – skwitował, przeciągając się na krześle.

– I to tyle? Nie odgryziesz się jeszcze głupszym komentarzem, niż mój? – zapytałam zdumiona, ale powoli zaczęłam wyciągać na stół resztę materiałów, które zostały nam do omówienia.

– Nie dzisiaj – westchnął głucho, a moje brwi powędrowały do góry. – No i na co się tak gapisz?

– Musi być z tobą serio źle.

– Tak? A jak myślisz, czyja to wina? – syknął, unosząc podbródek. Patrzył na mnie nienawistnie, jakbym to ja była odpowiedzialna za całą krzywdę na tym świecie.

– Twoja. – Otworzyłam jedną z książek, zagłębiając się w jej treści. Odechciało mi się wszystkiego, od kiedy tylko usłyszałam ten ton pełen wyrzutów. – Moja? Nie wiem, Gwiazd naszych wina? – sarknęłam sarkastycznie, nawiązując do tytułu książki, na której punkcie miałam kiedyś obsesję. Na szczęście już mi przeszło, ale jej nazwa wspaniale oddawała naszą sytuację.

– Twoja, Sinclair. – Ułożył łokcie na blacie, siedząc naprzeciwko mnie i zgarbił się nieco.

– Ah, tak, zapomniałam, że odgrywam w twoim życiu rolę złego bohatera, z kompletnie nieznanych mi powodów – mruknęłam, obracając stronę w książce.

– Mówię poważnie. Spójrz na mnie – rozkazał, a ja faktycznie na niego popatrzyłam, ale tylko po to, żeby zobaczył odrazę w moich oczach.

– Patrzę i nie ma w tobie nic ciekawego – wymamrotałam pod nosem, nie do końca przejmując się tym, czy mnie usłyszy. – Mogę już sobie iść, czy chcesz się jeszcze pożalić? Widzę, że raczej nie zrobimy dzisiaj nic produktywnego, a im dłużej przebywam w twojej obecności, tym bardziej mam ochotę rzucić się z okna.

My Vicious DestinyDove le storie prendono vita. Scoprilo ora