Rozdział 23.

6 2 0
                                    

William

Musiałem niechętnie przyznać w myślach, że współpraca, do której jakimś cudem doszło z Sinclair, wcale nie była tak tragicznie ciężka. Wręcz przeciwnie, uzgodniliśmy wszystko całkiem szybko. Motywował nas wspólny cel. Na razie nie zamierzałem zdradzać dziewczynie, że jak również miałem związaną z nią wizję. Kropki zaczęły się łączyć. Postanowiliśmy, że przynajmniej dopóki nie rozerwiemy niechcianego połączenia między nami, nie będziemy sobie bardzo wchodzić w drogę. Odpowiadał mi taki układ również dlatego, że w miarę wzmacnia się naszej więzi, będziemy odczuwać mocniej wzajemne emocje. Ujmując to najprościej, jak się da, jeśli sprawię, że Sinclair będzie cierpieć, ja będę cierpiał razem z nią. Co za finezja. Westchnąłem ciężko, nie odrywając wzroku od ściany obitej starymi deskami. Jeszcze tego samego dnia, razem z całą naszą paczką zdecydowaliśmy się wybrać do baru. Zgodziłem się bez entuzjazmu, a, jako że moje samopoczucie uległo poprawie, musiałem odzyskać swoją pozycję. Pewien szczyl zaczynał czuć się za swobodnie. Blake Ross siedzący naprzeciwko mnie, nie zdawał sobie sprawy, iż pomyliły mu się role. Siedział z jednym ramieniem przerzuconym przez oparcie krzesła i śmiał się radośnie. Tuż obok niego o stół opierała się Cassie, która od jakiegoś czasu próbowała wejść w łaski chłopaka.

– Coś się stało? – zapytała Grace, opierając głowę o moje ramię. Przyszliśmy tu godzinę temu, a ona już była wstawiona. Obrzuciłem ją chłodnym spojrzeniem.

– Nic, co mogłoby cię zainteresować. – Poprawiłem się na kanapie, jednocześnie zwracając na siebie uwagę. – Macie ochotę na szkocką? – mruknąłem, czym wywołałem entuzjazm. Machnąłem na kelnerkę, która po chwili zjawiła się z butelką.

Odkręciłem alkohol i wlałem trochę bursztynowego płynu do swojej szklanki. Zrobiłem to samo ze szkłem Tylera, Cassie oraz towarzyszącego nam dzisiaj Matta, omijając tym samym Blake'a. Chłopak oczywiście udał, że nic nie zauważył. Nie przepadałem za nim, odkąd pamiętałem, ale ostatnio sama jego obecność była dla mnie jak smród panoszący się w pokoju. Blondyn od zawsze odstawał od nas w jakiś sposób. Ze względu na wpływy swojego ojca zawsze obnosił się tym, że prawo nie może go dotknąć. Jedna wielka farsa. Przewróciłem oczami i sięgnąłem po paczkę Marlboro. Wsadziłem papierosa do ust. Bar, w którym obecnie się znajdowaliśmy, był własnością Tima Hardleya, przyjaciela moich rodziców. Za każdym razem otrzymywaliśmy tutaj specjalne traktowanie. Tim bardzo starał się, żebym od czasu do czasu szepnął o nim miłe słówko ojcu. Nie wszędzie przecież sprzedawali alkohol nieletnim. The Whiskey Whistle było szemraną miejscówką, do której nie każdy chciał wejść. Często padały plotki na temat nielegalnych interesów właściciela, które właśnie tutaj miały swój początek. Mało mnie to interesowało. Bar był stary jak świat, więc utrzymywał swój klimat. Na stolikach i barach paliły się świece, a ich wosk zbierał się na drewnianych stołach. Ściany zagracone były przeróżnymi ozdobami, takimi jak jelenie rogi, czy obrazy przedstawiające różne dewiacje. Za barem stały oczywiście przeróżne butelki whisky. Tim często trzymał dla nas najlepsze okazy.

– Dzisiaj ja stawiam – dodałem, unosząc szklankę. Dłoń Grace delikatnie przejeżdżała po mojej ręce.

– Will, faktycznie planujesz dostać się do Yale? – zapytał w końcu Blake. Przez moje ostatnie nieobecności zebrało się wokół mojej osoby dużo plotek. Blondyn upił łyk, wyczekując odpowiedzi.

– Nie wiem. Książkę piszesz? – zapytałem zgryźliwie. Wszyscy wiedzieli, że nie lubiłem, kiedy zdawało mi się osobiste pytania. Dozwolone było tylko rozmawianie o jakiś pierdołach, żeby utrzymywanie wizerunku bogatego, popularnego dzieciaka, nie zrobiło się dla mnie zbyt męczące. – Nie wiem, czy wyjadę do Ameryki – dodałem, machając ręką.

My Vicious DestinyWhere stories live. Discover now