Rozdział 21.

9 2 0
                                    

June

Próbowałam o nim nie myśleć. Usilnie starałam się wymazać istnienie więzi ze swojego umysłu. Nie ważne, jak wielki wysiłek w to wkładałam, moje spojrzenie wędrowało w jego kierunku. Sama egzystencja chłopaka ciążyła mi na barkach. Wyglądał trochę lepiej niż przez ostatnie kilka tygodni. Kiedy mijaliśmy się na korytarzu, nawet nie obracał głowy w moją stronę. Strach przed tym, że zaraz zaciągną mnie do opuszczonego szkolnego korytarza, żeby znowu się pośmiać, powoli zaczął ustępować. William Pierce ostatecznie wybrał zignorowanie mnie. Poczułam wolność. Obawiałam się mimo wszystko, że to cisza przed silną burzą. Nie było już odwrotu. Wiedział. Moje dni zostały policzone. Byłam zdana jedynie na jego łaskę. Przystał na rozważenie mojego pomysłu dotyczącego zerwania połączenia między nami, ale może po prostu chciał kupić sobie więcej czasu, żeby pomyśleć, jak wygnać mnie z tego miasta.

– June! – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Josephine. Prawie podskoczyłam. Dziewczyna dosiadła się do mojej ławki, tak samo jak przez kilka ostatnich tygodni na lekcjach historii. Poza nami w klasie było tylko kilka osób. Obawiałam się tej konfrontacji, bo nie wiedziałam, ile Pierce powiedział swojej siostrze. Dziewczyna usiadła, przeczesała dłonią włosy i uśmiechnęła się, jednak ten grymas zabarwiony był czymś jeszcze. Zupełnie jakby się o mnie martwiła. – Unikasz mnie?

– Nie, przepraszam. Miałam dużo na głowie – przyznałam, wypakowując książki z torby. Oczywiście, że jej unikałam. Zaczynało mi zależeć na dziewczynie, ale mierzyłam się z bałaganem, który trochę mnie przerastał. Kątem oka zauważyłam, jak za nami siada Dean.

– Co tam się stało? – zapytała wprost, a ja ciężko przełknęłam ślinę. Nie rozmawiałyśmy od mojej ucieczki z katedry. Nie mogłam za wiele powiedzieć, ze względu na chłopaka siedzącego z tyłu. Nie miał pojęcia o naszym wspólnym wyjściu.

– Pokłóciliśmy się – odparłam cicho. Zdaje się, że Josephine nic nie wiedziała. Trochę mi ulżyło. Chyba nie ufałam jej na tyle, żeby zdradzić, kim jest moja bratnia dusza. – Mocniej niż zwykle.

– Tak, sama mogę to stwierdzić. William wpadł w szał – wyszeptała, zauważając mój ściszony ton. – Słuchaj, nie wiem, co mu powiedziałaś, ale pierwszy raz od dawna faktycznie wyglądał, jakby czuł cokolwiek. Zawsze uważałam, że ktoś musi nim potrząsnąć. – Josie położyła mi rękę na ramieniu, jakbym zrobiła coś dobrego. Westchnęłam ciężko.

– Nie zrobiłam tego dla niego – powiedziałam chłodno, patrząc w blat ławki. To, do czego posunęłam się w katedrze, było podłe. Wmawiałam sobie, że nic nas nie łączy, ale jednak zdecydowałam się zagrać w jego grę. – Williama też da się zranić, Josie. Taki właśnie był mój zamiar.

– Wiem – przyznała nieco smutniejsza. – Wybacz, że nie mogłam nic zrobić.

– Nie liczę na ratunek, Joss – mój ton przełamał miększy akcent. Dziewczyna była w trudnej pozycji. – Nie musisz ingerować. To sprawa między mną a nim.

Kiedyś nie odważyłabym się na takie stwierdzenie, bo dla Williama Pierce'a byłam jak papierek od gumy do żucia wyrzucony na ulice. Nieznaczący, ale czasem irytujący. Wszystko zmieniło się w przeciągu kilku dni. Śmiało mogłam stwierdzić, że awansowałam na pozycję wroga numer jeden. Liczyłam, że jak tylko uda nam się zerwać więź, wrócimy do wzajemnego gardzenia sobą na poziomie niewyrządzającym większych szkód niż teraz, a ja i Josephine nadal będziemy mogły rozmawiać. Brzmiało to nieprawdopodobnie nawet w mojej głowie. Dziewczyna pokiwała głową w zadumie, ale w końcu odzyskała swoją energię.

– Próbowałam z nim porozmawiać, ale prawie podzieliłam los książek fruwających po pokoju. Nic nie dociera to tego pustego łba. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nic ci nie zrobił. To trochę smutne, że muszę mówić tak o własnym bracie. – Wywróciła oczami i nerwowo obracała ołówek między palcami. – Masz czas po szkole? – dodała nagle.

My Vicious Destiny [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now