Rozdział 37.

6 2 0
                                    

William


– Znienawidzony, choć już ukochany... Nieznany wcześniej, zbyt późno poznany. Amor przybiera postać dręczyciela, każąc miłować mi nieprzyjaciela... – wyrecytowała zagadkowym głosem chuda jak patyk nauczycielka angielskiego.

Wszyscy wiedzieliśmy, że Szekspir jest jej ukochanym autorem, więc jak tylko zaczął się rok szkolny, zostaliśmy wrzuceni do gara w piekle razem z Romeo i Julią. Zwróciłem wzrok w stronę Sinclair. Zmizerniała przez te wakacje, ale dzielnie pojawiła się w szkole, oczywiście siedząc razem z moją siostrą. Podczas tego roku szkolnego większość zajęć mieliśmy całą trójką, więc musiałem zaakceptować fakt, że będę je widywał. Papużki nierozłączki. Zaraz za dziewczyną siedział Harris i jak zwykle nie odstępował jej na krok. Prawie wywróciłem oczami. Istnienie tego człowieka poprawiało mi humor, bo wystarczyła myśl, że przynajmniej nie byłem tak żałosny i prostacki jak on. Dzisiaj mieliśmy spotkać się z Juniper w sali muzycznej, więc jak tylko się obudziłem, nie mogłem odwrócić od tego myśli. Prawdę mówiąc, vinculum doprowadzało mnie do szaleństwa. Nie czułem się już tak okropnie jak wtedy, gdy nie wiedziałem, kto jest moim przeznaczeniem, ale teraz było gorzej pod względem psychicznym. Całkiem nieironicznie rozważałem wizytę u psychiatry, bo byłem pewien, że jeszcze trochę i stracę rozum. Przez całe pieprzone wakacje myślałem o Sinclair. Zastanawiałem się, co robi, jak się czuje. Kiedy szedłem spać, śniła mi się. Widziałem, jak przesiaduje w szpitalu, jak płacze w samotności, a potem udaje, że wszystko u niej w porządku. Rozważałem rzucenie się pod pociąg i byłem coraz bardziej wściekły. Przeznaczenie postanowiło mną manipulować, żebym zapałał do niej sympatią, ale gówno mnie to obchodziło. Miałem tego serdecznie dosyć. Pewnej nocy po prostu nie wytrzymałem. Poszedłem do niej, chociaż mój mózg do końca stawiał opór. Od naszego spotkania wymieniliśmy tylko kilka smsów. Niedługo później rozpoczął się rok szkolny.

– Czemu tak obczajasz June? – zagaił siedzący obok Tyler, szturchając mnie w ramie. Wcale nie nabrałem się na jego grę aktorską, którą tak zawzięcie prezentował. Sinclair napomknęła o swoim związku z moim przeznaczeniem. Przecież nie mógł być tak głupi, żeby nie połączyć wątków. – Przyznasz w końcu, że ci się podoba?

– Pogięło cię? – zapytałem śmiertelnie poważnie, unosząc brwi. – Jak usłyszę, że gdzieś to powtórzyłeś, wyrwę ci język, idioto.

– Może w takim razie ja mam szansę? – zastanawiał się głośno, a krew w moich żyłach zabulgotała.

– Śmiało, ale nie zbliżaj się do mnie, dopóki się nie zdezynfekujesz – odparłem, udając, że nagle strony leżącego przede mną dramatu są interesujące.

Resztę dnia spędziłem na odliczaniu minut do końca lekcji. Nie mogłem wysiedzieć na miejscu, w głowie ciągle układając sobie scenariusze naszego spotkania. Moje serce podskakiwało z ekscytacji, ale myśli tonęły w jadzie nienawiści do samego siebie. Jeszcze trochę, a rozbiję wszystkie lustra w domu. Brzydziło mnie każde pozytywne uczucie w stronę tej dziewczyny, które mnie nawiedzało.

Przypomnij sobie, kim jesteś, William – zdawała się nawoływać moja podświadomość. Nagle zacząłem żałować, że w ogóle przystałem na te spotkania. Wpuściłem do środka promyczek nadziei, który tak bardzo tam nie pasował. Ja i June byliśmy jak dwa zupełnie przeciwne bieguny i nie istniała na tym świecie siła, która mogłaby nas połączyć. Drętwy śmiech zbierał się w moich płucach na myśl, że coś takiego spotkało właśnie nas. Ani los, ani przeznaczenie, ani żadne inne siły świata, nie mogą sprawić, że będziemy dzielić się życiem. Odgradzała nas przepaść w postaci ran, które nigdy się nie zasklepią. Juniper Sinclair mi nie wybaczy, a ja jej nie zaakceptuję. Taki był koniec tej nędznej bajki. Moja podjudzana nienawiść wyparowała prawie do końca, kiedy ujrzałem dziewczynę wyglądającą przez okno opuszczonej sali. Postawiłem cicho kilka kroków. Obróciła się w moją stronę i uśmiechnęła lekko. Krew w moich żyłach powoli zaczynała parzyć.

– Przejdziemy się? – rzuciłem na powitanie, na co ochoczo skinęła głową. Zarzuciła na siebie trench i omijając ciekawskie spojrzenia, skierowaliśmy się w stronę parku. Powietrze było już prawie jesienne. Ciepło powoli zanikało, więc mogłem odetchnąć pełną piersią. Po cichu czekałem, aż pogoda za oknami stanie się na tyle nieznośna, żeby nie musieć wychodzić z domu więcej, niż to potrzebne. – Jak minęły ci wakacje? – zapytałem, udając, że to żenujące spotkanie w szpitalu nie miało miejsca. Popatrzyła na mnie jak na kompletnego idiotę.

– Źle, William. – Coś zakuło, kiedy wypowiedziała moje imię. Przeklęta więź. Przyjrzałem się uważnie jej sylwetce i zauważyłem, że wyglądała nieco lepiej niż ostatnim razem. Skręciliśmy w boczną alejkę, zagłębiając się między drzewa. – A twoje?

– Źle, June – odparłem, decydując się powiedzieć prawdę. Przez większość czasu przebywałem w urzędzie miasta, odbywając staż. Moi rodzice zrezygnowali z wyjazdu na wakacje, więc cały czas musiałem chodzić jak na szpilkach. Nawet nie miałem czasu pograć na skrzypcach.

– Myślisz, że powinniśmy powiedzieć Josie o więzi? Źle się czuję, okłamując ją. – Cieszyłem się, że Sinclair nie ciągnęła dalej tematu mojego wakacyjnego samopoczucia, ale kwestia, którą poruszyła teraz, wcale nie była przyjemniejsza.

– Właściwie to jej nie okłamujesz – powiedziałem błahym tonem. – Po prostu jej nie mówisz. – Juniper szturchnęła mnie łokciem i chyba obydwoje poczuliśmy lekkie drżenie więzi, bo na chwile zamilkliśmy.

– To nadal kłamstwo – mruknęła tylko.

– Jeżeli to dla ciebie takie ważne, to powiedz jej, ale po fakcie – westchnąłem. – Gdyby wiedziała teraz, prędzej by mnie zabiła, niż pozwoliła zerwać więź.

– Może masz rację – niechętnie się zgodziła, chyba woląc uniknąć kolejnej przeszkody. Znów zapadła między nami cisza, przerywana odgłosami kroków i szumiącym wiatrem. – Mam dla ciebie dobre wieści. Znalazłam powód.

– Powód? – powtórzyłem, nie do końca wiedząc, o co może chodzić. Poprawiłem swój czarny, lekki płaszcz i wbiłem wzrok w Sinclair.

– Tak, powód. Pani Harris powiedziała, że pomoże nam zerwać więź, jeżeli znajdę powód, dla którego zostaliśmy nią połączeni. Zamierzam z nią dzisiaj porozmawiać – powiedziała, podekscytowana, a ja nadal przetwarzałem w myślach jej ostatnie słowa.

– Sinclair, chcesz mi powiedzieć, że wiesz, dlaczego los połączył nasze dusze? – parsknąłem kpiąco. – Matko, ale z ciebie kretynka.

– Mówisz tak, bo jesteś na to wszystko zbyt głupi – wysyczała, a ja złapałem się za serce, udając, że ta obelga prawie mnie zabiła.

– Racja, co ja teraz zrobię – mruknąłem. – No dalej, oświeć mnie.

– Wydaje mi się – powiedziała, a ja zacisnąłem usta na te słowa, starając się nie przerwać komentarzem, że wydawać to jej się może wszystko. – Że los połączył akurat nas, żebyśmy mogli spojrzeć na nasze życia z trochę innej perspektywy. Jakby nie patrzeć, kompletnie się od siebie różnimy.

– Nie aż tak bardzo – wymamrotałem pod nosem, ale dziewczyna na szczęście tego nie usłyszała. – Brzmi jak bzdury – dodałem już głośniej.

Sinclair tylko wywróciła oczami i przyspieszyła kroku. Dogoniłem ją po kilku krokach. Zauważyłem, że z jej koka wyleciało kilka kosmyków, co sprawiło, że miałem niesamowicie wielką ochotę na dotknięcie ich. Stłumiłem w sobie tę chęć. Dziewczyna jeszcze raz zagaiła temat Josie, ale nie chciała powiedzieć nic więcej na temat swojego najlepszego przyjaciela, a ja w pewnym momencie zacząłem zastanawiać się, dlaczego tak bardzo mnie to interesuje. Rozstaliśmy się przy wyjściu w parku.

– Dam znać, jak dowiem się czegoś więcej – rzuciła tylko, obracając się. Skinąłem głową i również skierowałem się do domu. 

My Vicious Destiny [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now