Patos

562 50 112
                                    

Przeciągnął się po nocy i rozpostarł swoje skrzydła, które zakryły całe królewskie łóżko. Miękkie, anielskie pióra w kolorze krwistej czerwieni zatrzepotały po nocy w bezruchu. Uwielbiał ocierać się nimi, dociskać, aby dopasowywały się do dłoni i spragnionego dotyku ciała.

Westchnął przeciągle, pogrążając się w obrazach wspomnień. Skrzydła opadły na miękką pościel i poruszały się lekko, drżąc u podstaw jego nagich pleców. Nie potrafił wyczarować sobie jej dotyku, ale w końcu kiedyś był prawdziwym marzycielem. Posiadał wyobraźnię tak wielką, jak jego bieżące pragnienie. Nie trudno było to osiągnąć, kiedy ona dalej była w jego sercu.

Oparł czoło o poduszkę, gdy skrzydła trzepotały coraz szybciej, a pióra rozpamiętywały każdą pieszczotę, którą ona im podarowała. Naciskała najbardziej wrażliwe miejsca, a ciche słowa przeplatała pocałunkami. Był pod nią jak ulubiony przez niego instrument, który z przyjemności wydawał niebiańskie dźwięki. Początkowo cicho, niepewnie dostrajał się do jej dłoni, wpasowując się do każdego chwytu. Pióra drżały na równi z jego ciałem, a z każdym następnym dotykiem jego głos był coraz mocniejszy, wyższy, czystszy, aż zmienił się w prawdziwie anielski śpiew.

Zaśmiał się żałośnie do siebie, kiedy emocje zaczęły opadać tak samo jak skrzydła. Jak głupi, jakże ckliwy i dziecięco naiwny był, dalej wierząc, Lilith gdzieś tam była. Że tęskniła za nim, że chciałaby do niego wrócić, ale z jakiegoś powodu nie mogła, i tak samo jak on teraz ona myślała o nim.

Zawsze łatwiej tworzyć sobie w głowie przeróżne teorie, zamiast przyznać przed samym sobą, że nie byliśmy dla kogoś wystarczający. Szczególnie kiedy ta druga osoba była dla nas wszystkim. Jakie to obrzydliwie ludzkie.

- A jednak nie musiałem podrywać Adama, żeby przespać się ze świnią.

Fat Nuggets zachrumkał na podłodze ze wzrokiem nieskalanym żadną myślą. Przekrzywił łepek na króla, który kolejny dzień walczył o wstanie z łóżka.

- To jak, dzisiaj też zostajesz na noc?

Prosiak ewidentnie tego nie chciał, o czym świadczył jego mały, różowy ogon, którym poruszał, próbując głową wyważyć zamknięte drzwi. Lucyfer posłał mu niezadowolone spojrzenie.

- Wredny jesteś. Wiesz ile osób chciałoby być na twoim miejscu, ty świński niewdzięczniku? To ja tu jestem świetny w łóżku.

Załamał dłonie na twarzy. Lucy, ty gadasz do świni - Upadł naprawdę nisko. Gdyby nie próbowała tak zawzięcie eksmitować się z jego komnaty, to może nawet zaproponowałby jej granie w planszówki. Nie był pewny, czy to jeszcze kwestia jego autyzmu, czy już samotności i desperacji. A biorąc pod uwagę historię Edenu, to dochodziła jeszcze możliwość czystej głupoty.

Westchnął ciężko i wstał z łóżka, zakładając na stopy puchate kapcie, a na półnagie ciało przytulny szlafrok. Chociaż trochę otulał go rano, kiedy musiał schować skrzydła, żeby zejść na dół po schodach. Z prosiakiem pod pachą i bałaganem na głowie, bez kapelusza, podszedł do baru, nie potrafiąc się zdecydować, czy bardziej chciałby umrzeć, czy napić się kawy.

Husk spojrzał na Upadłego w porannym wydaniu, zastanawiając się przez chwilę, czy chce mu się analizować królewski wygląd, czy może jednak jego analne podejście do życia dzisiaj też zwycięży. Po namyśle stwierdził, że nic go już nigdy nie zdziwi, nawet świniak Angela pod pachą Lucyfera.

- Dzień dobry, uroczy grzeszniku - Lucyfer przełknął ślinę, kiedy Husk po cichu zawarczał na jego powitanie. Był beznadziejny w kontaktach międzyludzkich i relacjach, ale spróbuj zrozumieć autystycznego introwertyka, którego do tej pory głównym językiem było jedzenie i memy. - Zrobiłbyś mi kawę?

Królewskie RadioWhere stories live. Discover now