Retorsja

451 46 45
                                    

- On naprawdę nie chciał źle, tato - Charlie krzywiła się na odgłosy Upadłego, z troską klepiąc go po plecach. - Alastor jest inny niż wszyscy. Po prostu chciał ci w ten sposób sprawić przyjemność... na swój pokręcony, demoniczny sposób.

Kiwnął głową, wciąż pozbywając się zawartości żołądka. Rzygał już dzisiaj drugi raz, żołądek nieznośnie bolał, zwijając się coraz bardziej, a gardło było przeżarte od wymiotów. Miał dosyć.

- Nie złość się na niego, proszę. Wiem, że ma niekonwencjonalne metody, ale nie pomagałby mi, gdyby nie miał w sobie choć trochę dobra.

Oh słodka, naiwna dziecino - odpowiedział w myślach, drżąc z głową w muszli klozetowej. Wiedział, że Charlie nie dostrzegała manipulacji tego jelenia, a gdyby jej o tym powiedział, to by nie uwierzyła. Była zbyt dobra, miała zbyt wielką nadzieję i marzenia. Była jak on przed wygnaniem go z Nieba.

- Obiecał, że więcej tak nie zrobi, a on dotrzymuje słowa.

- Ale mi teraz ulżyło! - skrzywił się na sarkazm posłany do córki, którego nie mógł powstrzymać. W głowie mu zawirowało, a żołądek ponownie podszedł mu do gardła. - Charlie - Po omacku spuścił wodę i odetchnął głęboko, nie wyjmując głowy z sedesu. - Zostawisz mnie teraz samego? Chcę się umyć - i umrzeć - i położyć wreszcie spać.

Nie miał siły zastanawiać się nad reakcją córki i jej smutnymi ślepiami, które z pewnością wbijała w jego plecy. Był zmęczony, brudny, obolały i chciało mu się krzyczeć. Musiał zachować fason przed swoim dzieckiem, bo tylko tego brakowało, żeby widziała w nim niestabilnego emocjonalnie mężczyznę.

- Jeżeli będziesz czegoś potrzebował, tato, to zadzwoń do mnie. Nawet w środku nocy, dobrze? - Przewrócił oczami na jej głos pełen wyrzutów sumienia. - Nie uciekaj od pomocy, proszę... Nie bój się o nią prosić.

Prychnął pod nosem. On niczego się nie bał. Nie, przepraszam, bał się jedynie o życie i zdrowie swojej córeczki, a reszta problemów była niczym. Miał je w nosie, tak jak cały ten przeklęty świat.

Rozluźnił plecy, kiedy usłyszał jak wyszła. Zsunął się po całym sedesie niczym diabelska ciecz, w której nie było nawet grama władcy. Mógł już odpuścić i pozwolić sobie wyglądać żałośnie. Skrzywił się, kuląc na kolanach. Brzuch wciąż go bolał, a mdłości nie chciały ustać.

Najchętniej wyrzygałby wszystkie posiłki jakie jadł w życiu, ale jego żołądek był już pusty. Nie miał czym wymiotować, mimo że bardzo chciał. Boże, ten dzień był jakimś koszmarem. I nawet wanna pełna wody, do której znów wszedł, nie zdołała zmienić jego zdania.

Nie miał siły się wykąpać. Bolało całe ciało, bolała anielska dusza i duma, którą Alastor dziś mu nadszarpnął. Chociaż tak naprawdę wiedział, że nie chodziło wcale o radiowego demona. Z trudem umył chude, blade ciało, a gardło wypłukał najsilniejszym Listerinem. Przez myśl mu przeszło, żeby zamiast niego może użyć domestosa, ale miał już wystarczająco problemów żołądkowych. Wolał nie ryzykować.

Poszedł do łóżka nagi, ledwo w samych spodniach od piżamy, które z bólem założył i pstryknął palcami, żeby zamknąć drzwi do swojego pokoju. Położył się ciężko na poduszce, a nogi podwinął pod brodę. Zaśmiał się do siebie, głosem bardziej żałosnym, niż jego aktualne emocje.

Czuł się jak dziecko wrzucone do dziury pełnej najgorszych robali, których się bał. Adekwatne to porównanie, bo wiedział, że mógłby je wszystkie rozdeptać. Nie zmieniało to jednak jego obrzydzenia i prawdziwego przerażenia.

Boże, ci grzesznicy byli potworami, prawdziwymi bestiami, które on sam zapoczątkował. Nie szanowali świata, które z braćmi i siostrami dla nich zrobili. Nie szanowali piękna i dobra, nad którym w Niebiosach tak usilnie pracowali. Nie szanowali swoich dusz, największych skarbów, które Ojciec osobiście stworzył.

Królewskie RadioWhere stories live. Discover now