Łowy

556 52 21
                                    

Jeśli ktokolwiek myślał, że życie Lucyfera było proste i usłane jedynie kaczkami, to mylił się bardziej niż wszyscy ci grzesznicy, którzy uważają, że najgłośniejsze śpiewanie pieśni kościelnych pod koniec życia uratuje ich przed Piekłem.

Ojciec zawsze miał gest, nie bez powodu Lucyfer odziedziczył po nim tę cechę. Jak już coś tworzył, to z przytupem i fajerwerkami. Musiało być epickie. Perfekcyjne. Boskie. Nie inaczej było z karą dla Gwiazdy Zarannej po wygnaniu go z Niebios.

Samo oszpecenie jego anielskiego wyglądu byłoby za proste. Nie wystarczyło także napromieniowanie mu plemników, przez co jego dziecko urodziło się z kopytami, czy nawet wieczne utkwienie w Piekle, bez możliwości ucieczki. Bo najgorsze było to, że Lucyfer faktycznie mógł odwiedzać ziemię, ale jedynie na boskich zasadach. Czy może raczej - musiał pojawiać się za każdym razem, gdy ktoś złożył dla niego ofiarę w namalowanym przez siebie pentagramie. W ten sposób był zmuszony patrzeć na każdego jednego zepsutego człowieka, który specjalnie dla niego zabił kolejne stworzenie.

Tak go ludzie widzieli, tak o nim myśleli. Władca Piekła, najgorszy z grzechów. Potwór. Bestia.

Ale to oni byli bestiami, popełniając wszystkie te grzechy, które jemu nigdy by nawet nie przeszły przez myśl. On tylko siedział na niewidzialnym tronie tego cyrku, modląc się o mniej bolesne niż każde poprzednie przestawienie.

Jego kara codziennie przypominała mu o tym, co zrobił. Mógł widzieć ludzi, których próbował uszczęśliwić, ale tylko tych, którzy byli doszczętnie zepsuci. Tych, którzy krzywdzili innych, odbierali życia, godność i niewinność. Był zmuszony oglądać jedynie zło, które sam sprowadził na świat swoją pychą i pomysłem.

Z tego powodu tak bardzo brzydził się ludźmi i uważał ich za niewartych jego pomocy. I dlatego też tak mocno irytował się, gdy jego pierwotna, anielska potrzeba uszczęśliwiania przebijała się z jego upadłej duszy.

Próbował zdusić to w sobie, wmawiać, że jest to tylko zwykła ciekawość, którą sprowadził do rozrywki. Ale im bardziej docierało do niego, że nie jest w stanie nikomu pomóc, tym mocniej docierała do niego brutalna prawda. Pycha boleśnie drapała jego popalone skrzydła, gdy uświadamiał sobie, komu tak naprawdę chciał pomagać. Bo choć któryś grzesznik mógł być dla niego miły, mógł żartować, czy nawet mieć własne zwierzęta, które kochał, to w Piekle nie wylądował bez powodu. Do tego świata trafiały tylko najbardziej zepsute dusze. Te, które za życia sobie na to zasłużyły.

Dlatego tak bardzo lubił towarzystwo Grzechów i demonów zrodzonych w Piekle. Mogli oni wyglądać jak najgorsze koszmary, ale dalej byli lepsi, niż zwykli grzesznicy. Nie zasłużyli na to, by tkwić w Piekle razem z nim. Byli tam tylko dlatego, że Ojciec tak nakazał.

No, może poza Beelzebub, bo ona jedyna miała z tego prawdziwą frajdę. Mamiła grzeszników najlepszymi imprezami w całym Pentagramie, i mało kto był w stanie widzieć w niej Grzech obżarstwa. Nawet w swojej piosence kusiła innych swoim kolorowym piekłem, które było “słodkie, jak jabłkowe ciasteczko”. Bee zdecydowanie wiedziała jak przypodobać się Lucyferowi. Tylko ona po oszpeceniu jego ciała i twarzy nazywała go wciąż słodkim, jakby wcale się nie zmienił. Dalej widziała w nim prawdziwego anioła, chociaż żyła w miejscu, które dla innych było utrapieniem.   

A teraz, mimo tak wielu, bolesnych i palących porażek, on jak klaun ponownie wchodził na swoją scenę i próbował wdrożyć własne przedstawienie. Od rana siedział z nosem w magicznych grymuarach Lilith i naiwnie powtarzał sobie, że stara się dowiedzieć więcej na temat demonicznych paktów, jedynie z czystej ciekawości. Byle tylko odsunąć od siebie myśli o chęci pomocy grzesznikowi, który nigdy by na to nie zasłużył.

Królewskie RadioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz