Rozdział 23

32 4 15
                                    

Tydzień później.

Podniosła powieki jakby budziła się ze zwyczajnego snu. W zasadzie spała, ale nie był to normalny sen. Śpiączka trwała trzy dni, potem lekarz powoli zaczął ją wybudzać . Udało się bez problemów. Jednak ona tego nie pamiętała. Wszystko przez leki. Ostatnie co wie to obecność agresora w jej drzwiach i smutne oczy detektywa. Na myśl o nich podniosła głowę, zrobiła to zdecydowanie za szybko, ale nie powstrzymało jej to przed rozejrzeniem się po pokoju. Leżała w szpitalu. Na korytarzu chrząkali się lekarze i pielęgniarki. Pokój był duży, dobrze oświetlony przez wpadające przez okno poranne światło słoneczne. Nie mogła sobie przypomnieć nic prócz tych oczu, bólu, strachu i przejmującej chęci przytulenia kogoś. Ten ktoś siedział na fotelu kawałek od niej z opartą głową o zagłówek. Spał. Nie chciała go budzić jednak jej ruch spowodował, że maszyna do której była podpięta zapiszczała. Halstead wyrwany ze snu od razu spojrzał na Meg.
- Cześć - szepnęła uśmiechając się do niego. Chciała dodać mu otuch po stresie jakiego mu przysporzyła.
- Hej - odpowiedział stając przy jej łóżku. Instynktownie złapał jej dłoń we swoje. - Jak się czujesz?
- Dobrze - odparła czując pewien dyskomfort. - Chyba nie było tak źle, skoro... - przerwała swoją myśl dostrzegając coś niepokojącego na twarzy Jaya. - Co to takiego? - sięgnęła do jego policzka. Gdy uniósł lekko głowę odsuwając się od jej dotyku zrozumiała. - Skąd te siniaki? Jay co się stało? - zmartwiona czekała na wyjaśnienia.


Tydzień wcześniej.

Strach, rozpacz i ogrom brunatnej lepkiej cieczy przysłonił myślenie detektywa. I te oczy. Gasnące szare oczy, które mówiły wszystko czego nie mogły powiedzieć jej usta. Syreny służb przebijały się co raz głośniej przez mur jaki wytworzy jego mózg gdy zobaczył tą dramatyczna scenę.

Prawie zabił się o własne nogi biegnąc na górę. Adrenalina odebrała mu zdrowy rozsądek na tyle, że dopiero gdy nie zobaczył nikogo w drzwiach zorientował się, iż nie ma nawet broni, którą mógłby użyć w starciu z napastnikiem. A potem ta ulga zmieniła się w panikę, bo zamiast napastnika na podłodze przy drzwiach leżała Meghan w kałuży swojej własnej krwi. Podbiegł do niej osuwając się na kolana. Żyła, patrzyła tępo w sufit haustami nabierając powietrze w płuca. Gdy jego dłonie znalazły się na jej policzkach spojrzała na niego, a pojedynczą łza spłynęła z kącika jej oka.
- Kurwa - zaklął. Po czym przyłożył jedną z dłoni do miejsca, z którego wypływała krew. Zawyła z bólu. - Przepraszam, ale tak trzeba - westchnął dusząc się własnym strachem. Drugą ręką sięgnął do kieszeni. Wyjął telefon i zadzwonił.
- Detektyw Halstead. Numer odznaki 51163. Przyślijcie karetkę na 5188 North Monterey Avenue. Postrzał w klatkę piersiową. Pospieszcie się.
- Wysyłam pomóc. - Usłyszał nim się rozłączył. Meg zaczynała tracić przytomność.
- Hey, nie zasypiaj. - Poklepał ją po policzku. Gdy dało to słaby efekt przysuną ją bliżej siebie. - Meg, zostań ze mną - łamał mu się głos. Był zły na siebie. Zatracił się w szukaniu dowodów na ojca Meg. Nie pomyślał nawet, że coś może się jej stać. Dlaczego zignorował fakt, iż coś jest nie tak? Przecież wyraźnie powiedział Voightowi, że ma nie pukać tylko wejść.  Powinien najpierw sam sprawdzić kto przyszedł. Ale wtedy to on byłby na pierwszej linii strzału. Może udało by my mu się wyrwać broń napastnika... Może...
- Jay - Meg ostatkiem sił szepnęła imię detektywa wyrywając go tym samym z czarnych myśli.
- Nic nie mów - powiedział przejęty. - Tylko wytrzymaj. Pomoc już jedzie. - Na te słowa do pomieszczenia wpadł Voight z Adamem. Scena jak z horroru oraz widok prawie nieprzytomnej dziewczyny w objęciach Halsteada był czymś szokującym dla obu. - Przynieś z łazienki ręczniki. - rozkazał Adamowi, a ten posłusznie wykonał jego polecenie. Hank natomiast przykucnął przy nich dotykając ramienia swojego człowieka. Przerażone spojrzenie Jaya łamało serce Voighta. Nie chciał go takim widzieć. Nigdy.
- Karetka już jest - powiedział spokojnie do niego w momencie, gdy Brett wpadła do domu.

Gaffney Medical Center

Siedział ze spuszczoną głową patrząc na swoje zakrwawione ręce. Byli w med. Jak tylko karetka 61 wjechała na podjazd zjawił się przy nim Crockett. Odebrał pacjenta słuchając referującej Brett. Wjechali na salę nr 3, w której zwykle znajdowały się najgorsze przypadki. Jay stał jak wryty widząc lekarza wraz z pielęgniarkami robiących co mogą by ratować życie blondynki. To był koszmar. Niewiele docierało do niego prócz strzępy obrazów. Reanimacja, strzykawki, cienka zielona linia na monitorze, do którego podpięli dziewczynę. Z każdym elektrycznym wstrząsem jej ciało ulegało nienaturalnej konwulsji, a jego serce zatrzymywało się z jej. Zamknął na chwilę oczy mając nadzieję, że gdy je otworzy będzie w zupełnie innym miejscu.

Tak też się stało. Siedział w sali przed izbą przyjęć. Zamrugała parę razy myśląc jak znalazł się w innym miejscu. Patrzył tempo w swoje zakrwawione dłonie. Czy dłonie Meg też tak wyglądały kiedy wróciła do domu po uratowaniu mu życia?. Czy i jemu się udało? Spojrzał w bok gdzie dostrzegł siedzącego Hanka. Z drugiej strony miał przy sobie Willa. Ten drugi trzymał rękę na jego barku starając się wesprzeć brata w tej trudnej chwili. Pojedyncze bodźce trafiały do jego zmysłów. Takie jak zapach żelaza, który dobrze znał. Woń krwi powodowała, że zawartość żołądka podchodziła do gardła. Uniósł lekko głowę, jego wzrok napotkał zegar na ścianie. Wskazywał on wpół do dwunastej trzeciej. Byli tu już tak długo?
- Jay - spojrzał na brata. Will dostrzegając pojedyncze ruchy spróbował znów dotrzeć do starszego brata. - Może pójdziemy do łazienki zmyć tą krew? - spytał łagodnie. Już kilka razy mówił do niego, ale letarg w jaki wpadł detektyw nie pozwalał na komunikację.
- Nic mi nie jest, sam mogę... - westchnął starając się być twardy.
- Wiem, ale pójdę z tobą, dobrze? - Jay nie protestował bez kontaktu wzrokowego z kimkolwiek poszedł w stronę najbliższej łazienki.

W tym czasie Hank czekał na jakieś wiadomości. Nie o stanie zdrowia panny Heath. Przede wszystkim czy jego zespół zdołał dowiedzieć się kto napadł na kobietę. Sam zajął by się sprawą, gdyby nie fakt, że Jay wyglądał tragicznie. Musiał przy nim zostać. Hailey nie chciała. Z resztą wraz z całym zespołem postanowili stanąć za tym, że Hank nie powinien teraz angażować się w sprawę. Już napaść na Halsteada była ciosem i Voight wrócił do swoich starych nawyków, a teraz gdy zraniono jego prawa rękę w inny sposób... bali się, że nim zdążą kogoś zamknąć sierżant rozniesie ich w drobny mak.

Patrząc w lustro przed sobą starał się nie zacząć płakać. Obmył twarz wodą wracając do żywych. Czuł się bezsilny i winny. Meg zrobiła co mogła by im pomoc, a teraz walczy o swoje życie.
- Czy ona z tego wyjdzie? - zapytał nagle brata, który przyglądał mu się z boku.
- Crockett robi co się da - odparł pewnie.
- Ile to już trwa?
- Prawie sześć godzin.
- Wiesz coś więcej? - odwrócił się do brata. - Muszę wiedzieć.
- Miała uszkodzone lewe płuco i aortę. Kula zatrzymała się na kręgu T3. Dr Marcel musi usunąć kule tak, by nie uszkodzić niczego, bo inaczej dziewczyna może skończyć na wózku. - oznajmił z ciężkim sercem. - Jest podpięta pod ECMO.
- To znaczy, że...
- Chwilowo oddycha za nią maszyna. - Widząc jak nadzieja gaśnie w oczach starszego Halsteada, Will podszedł bliżej kładąc rękę na jego ramieniu. - Nie mogę ci niczego obiecać, ale wierzę, że Crockettowi się uda. To świetny specjalista. Meg jest silna. Da radę.

Ostatnie słowa odbijały się echem w głowie detektywa. Sam powiedział to Meg gdy miała wątpliwości co do prowokacji. Powiedział jej dasz radę, ale się mylił. Nie dała rady oszukać ojca. A przez to leży teraz na sali operacyjnej. Powoli strach przeradzał się w złość, a ona w furię. Postanowił, że nie będzie dłużej czekać. Jeśli ona jest tu, a on nie może jej pomóc to chociaż złapie tego który jej to zrobił. Bez słowa opuścił swojego brata nie reagując na jego wołania. Przeszedł przez poczekalnię jak strzała, nie zwrócił uwagi nawet na Hanka. Dopiero gdy na parkingu zrozumiał, że nie ma transportu i chciał wezwać taxi Hank zajechał mu drogę.
- Wsiadaj - zażądał.
- Nie powstrzymasz mnie - odparł pewnie Jay.
- Nie zamierzam, ale nie pojedziesz bez wsparcia.


Jeszcze dwa i kończymy. 

Zostawcie po sobie ślad. 

Ordinary LOVE - Chicago PD Where stories live. Discover now