Rozdział 21

33 4 3
                                    


Dochodził wieczór. Wszyscy w wydziale byli zmęczeni. Jednak trzeba było obmyślić plan. Zebrali się w jednym z biur niedaleko pokoju przesłuchań. Na tablicy rozmieścili odpowiednie informacje, a potem czekali. W tym czasie Jay poszedł do Meg. Usiadł na wprost niej dostrzegając w jak złej kondycji psychicznej się znajduje. Było mu jej żal. Czy powiedzenie jej prawdy podniesie ją na duchu? A może zniszczy całkowicie. Zastanawiał się nad tym i jedyne do czego doszedł, to że sam musi jej powiedzieć. Zgłosił się na ochotnika by to zrobić, z resztą nikogo innego nie wysłał by z tą informacją. No może Burgess. Ona jedyna była by w stanie przekazać Meghan fakty jakie udało się im zebrać, nie wpędzając Meg w depresję.
Nie dał jednak szansy koleżance.

- Znaleźliście go? - spytała zduszonym głosem, gdy Jay w ciszy zbierał myśli.
- Steve nie żyje - powiedział szybko. Meg zamurowało. Dostała tą informacją w twarz czując poniekąd ulgę. Nie wiedziała jak się zachować. Chciała się uśmiechnąć, ale to by było dziwne. Płakać na pewno nie zamierzała. Zamrugała tylko powiekami by skupić się trochę i zadać jakieś sensowne pytanie.
- Kiedy...?
- Dwa lata temu zginą w wypadku. Uznali to za samobójstwo - odparł na niedokończone pytanie.
- Więc to nie on - szepnęła łamiącym się głosem sama do siebie.
- Nie, ale... - brunet nachylił się nad stołem prawie dotykając swoimi dłońmi jej dłonie. - Twój ojciec jest w to zamieszany. - Meg zmrużyłam oczy nie rozumiejąc do końca co ma na myśli. - Moi koledzy doszli do pewnych faktów, które łączą twojego ojca, te morderstwa i cały kontekst tej sprawy. Nie mamy jednak jak go o to zapytać. Jest radnym z szerokimi plecami.
- Wiem - przytaknęła. - Chcecie bym wam pomogła?
- Jesteś jedyną osobą, która póki co mogłaby wyciągnąć od niego jakieś informacje.
- Możesz mi powiedzieć ci zrobił? - potwierdził z wahaniem.
- Moja koleżanka znalazła kilka podobnych akcji jak ta ze sklepem. W większości ginęli tylko właściciele, którzy mieli coś wspólnego z narkotykami czy handlem innymi nielegalnymi rzeczami. Okazuje się, że dzielnice, które dotykały ataki są dzielnicami, o których elektorat walczył Rolland. Po jego wizytach następował atak, a to powodowało, że w większości półświatek się usuwał. Tylko nie ten jednej.
- Ten z dzielnicy, na której jest kawiarnia. - Meg przyswajając wszystkie te informacje zaczęła przypominać sobie pewne fakty z czasów gdy jeszcze była z ojcem w domu.
- I sklep. Wydaje nam się, że korzystał ze znajomości w kręgach żołnierzy z jakimiś problemami. Manipulował ich, a ci zabijali dla niego. Robili to tak, by wyglądało na porachunki gangów.
- Czyli ten żołnierz nie był jedyny... - westchnęła. Spojrzała w oczy Halsteada dostrzegając ból. - Mówiłam Ci, że nie jest święty - uśmiechnęła się przy tym kwaśno. - Człowiek, który był twoim dowódcą też już zginął. Zapomniał o tym czego uczy wojsko. Zatracił się w luksusie... - zamilkła, bo mogłaby powiedzieć za dużo. - Pomogę wam.
- To może być niebezpieczne.
- Ojciec nic mi nie zrobi - sama w to nie wierzyła, ale nie chciała by Jay jeszcze bardziej się nią przejął. - Nie może nienawidzić mnie bardziej niż po tym jak pozbawiłam go większej części kasy przy rozwodzie.
- Teraz będzie chodzić o jego całe pozostałe życie. - Jego słowa uświadomiły jej, że będzie musiała się postarać by im pomoc. Wtedy do głowy przyszło jej coś jeszcze. 
- Bardziej martwi mnie to czy mi wybaczysz? - Halstead szybko się wyprostował. To pytanie było zaskakujące. Nie potrafił na nie odpowiedzieć. - Zawiodłam cię, okłamałam, przysporzyłem zmartwień. Nie taka powinna być rola przyjaciółki.
- Zawiodłaś mnie trochę - odparł pewnie potwierdzając po części jej słowa. - Ale to nie zmienia faktu, że jesteś niewinna, i że robisz wszystko by naprawić ten błąd - mówiąc na głos to zdanie sam je zaakceptował. - To co powiedziałaś o ojcu... To miasto nigdy nie było czarno-białe. W przeciwieństwie do wojska. Tam jesteśmy my, ci dobrzy i tamci, czyli ci źli. Mój przyjaciel kiedyś próbował mi to uświadomić, ale nie chciałem słuchać. Tam mimo tego całego chaosu i śmierci wszystko jest jasne. Tutaj bardzo ciężko postępować zgodnie z tym czego uczą nas w policji.
- Ciebie nie zaślepiła kasa, tylko pomaganie innym. Chcesz być dla każdego i zawsze starasz się by ci dobrzy wygrali. - Jej słowa wbijały się w głowę Halsteada jak noże. - Twoja żona, twój szef... ja - szepnęła. - Zapomniałeś tylko o sobie. - Nie wiedział jak na to zareagować. Chciałby ją teraz przytulić, ale nie byłoby to dobrym posunięciem w miejscu gdzie są. Czuł się winny w powodu swoich myśli. Kilka pokoi dalej była jego zona. Kobieta, której przysięgał. Wstał szybko i zaprosił Meg ze sobą do pokoju, w którym ekipa na czele z Voightem miała jej wyjaśnić co ma zrobić.

Ratusz

Całą noc zastanawiała się czy uda jej się to co planują. Sierżant Voight poinstruował ją co powinna mówić, a czego nie. Wyjaśnił żeby nie naciskała, by nie ryzykowała, bo to nie jest warte jej życia. Mówił to otwarcie przy wszystkich tak, ze Meg poczuła się nieswojo. Zależało mu na tym by była bezpieczna mimo ryzyka jakie zgodziła się podjąć. Robił to bardziej dla Jaya niż dla samej Meg, a ona o tym wiedziała. Pomimo iż zaznaczyła mu, że na dobru Jaya zależy jej bardziej niż na jej własnym to Hank nie zamierzał testować tego w akcji. Ostatnio stracił zbyt wiele, a panna Heath była dobrym człowiekiem.
Wysłali ją do domu zaraz po podpisaniu odpowiednich papierów. Jej matka odchodziła od zmysłów. Gdy zobaczyła córkę w drzwiach rozpłakała się tuląc ją. Była w szoku przez to co się stało. Nie miała żadnych wieści od niej, wiec z desperacji zadzwoniła do ojca Meg. Po tym co usłyszała od matki, Meg złapała za telefon.
- Jay - zadzwoniła do przyjaciela by go ostrzec. Musiała mu wyznać, co zrobiła jej matka. - Co teraz?
- Spokojnie, zmienimy tylko jedną rzecz. Powiesz mu, że cię zatrzymaliśmy. Nie mów, że to miało wspólnego coś z nim. Powiedz prawdę. Byłaś tam, uratowałaś policjanta, a potem nie chciałaś mieć z tym nic wspólnego, więc skłamałaś. I teraz chcesz by ci pomógł.
- Nie wiem czy dam radę.
- Dasz radę, mam Ci to powiedzieć osobiście? - chodziło mu o to czy ma przyjechać. Bardzo by tego chciała, ale wiedziała, że z pewnością jest teraz z żoną w domu. Nie chciała go od niej odciągać.
- Nie, wystarczy telefon. Dziękuję Jay - szybko zakończyła połączenie czując strach i smutek.

Teraz jest tuż przed linia mety. Niepewna czy powinna wejść do środka. W vanie na drugiej stronie ulicy był Jay, Voight i oficer Ruzek. Byli jej wsparciem w razie potrzeby. Ruszyła schodami w górę do drzwi wejściowych. W holu spotkała oficera Atwatera, który wydawał się czekać na jakieś spotkanie siedząc wygodnie na sofie pod ścianą. O tej porze jej ojciec z pewnością jest u siebie w gabinecie na piętrze.

Zapukała do jego drzwi nim weszła. Robiła to raczej z grzeczności.  Sekretarka pozwoliła jej zaczekać, ale ta nie zamierzała. Szybko otworzyła drzwi nie czekając na zaproszenie. Przy biurku siedział mężczyzna koło sześćdziesiątki. Siwiejąca, prawie łysa, głowa podniosła się na dźwięk otwieranych drzwi. Przez chwile można było zobaczyć na jego twarzy zaskoczenie pomieszane ze strachem. Ale szybko przybrał maskę pewności siebie, odłożył długopis i oparł się o fotel.
- Cześć tato - zaczęła splatając dłonie na piersi.
- Meghan - wypowiedział starannie jej imię. - Co cię do mnie sprowadza?
- Wczorajszy telefon... - zatrzymała się. Nie wiedziała czy dobrze zrobi prosząc go o pomoc. Zmieniła zdanie wiedząc, że jej ojciec nie złapie się na to. - Mama dzwoniła, bo się wystraszyła. Ale nic mi nie jest i jak widzisz mam się dobrze. Chciałam tylko byś wiedział, że nie potrzebuje cię,  mimo iż ona twierdzi inaczej.
- Ah tak? - przytaknął uśmiechając się lekko. - Więc dziękuję za odwiedziny. Mam dużo pracy, jeśli pozwolisz chciałbym do niej wrócić - dodał wracając do pisania. Meg przytaknęła chcąc wyjść. Jednak poczuła, że zawiodła Jaya. Nie tego oczekiwali od niej, musi coś zrobić by ojciec się przyznał. - Wiesz, że uratowałam człowieka? - spytała. Mężczyzna za biurkiem znów spojrzał na córkę. Stała twardo na nogach patrząc w podłogę przed sobą. Gdy spojrzała mu w oczy przełkną gulę zaciskającą mu gardło. - Wiesz jakie to uczucie? Wiesz... - szepnęłam twierdząco z drwiącym uśmiechem. - Pamiętasz jak opowiadałeś mi o Boliwii. Ostatnia misja, ty i czterech ludzi z tobą pojechaliście na patrol...
- Pamiętam - przerwał jej. - Po co o tym wspominasz.
- Mówiłeś, że spędziłeś osiemnaście godzin zaciskając dziurę w brzuchu swojego kompana by przeżył. Uratowałeś mu życie tamtego dnia. Byłeś lojalny i mimo zagrożenia zostałeś i zrobiłeś coś dobrego. - Podchodziła bliżej biurka aż w końcu ojciec musiał lekko zadrzeć głowę by wciąż patrzeć na córkę. - W wojsku byłeś dobrym człowiekiem, jak to się stało, że zmieniłeś się w takiego gnoja?
- Uważaj! Patrz do kogo mówisz - zdenerwowany zacisnął usta w cieka linie, wstał przy czym fotel uderzył w ścianę pod oknem.
- Patrzę i widzę kogoś kto był wzorem dla wielu, a stał się kryminalistą - odparła. Serce biło jej jak szalone, a myśl za myślą goniły się powodując zawroty głowy. Czekała aż odpowie, by móc znów spróbować  zaatakować. Ojciec Meghan zachował się zupełnie nie tak jak oczekiwała. Złapał za fotel, przysunął bliżej po czym usiadł na niego opierając się znów wygodnie, spojrzał na córkę z uśmiechem i zagryzł zaciekawiony dolną wargę.
- Kto jest z tobą? - spytał znienacka.


Dużo dłuższy, ale tak jakoś wyszło! 

Mam nadzieję, że się spodoba! 

Ordinary LOVE - Chicago PD Where stories live. Discover now