Rozdział 7

56 5 10
                                    

   Po krótkiej rozmowie Jay pożegnał się z kobietą i opuścił jej dom. Wywarła na nim bardzo pozytywne wrażenie. Była uśmiechnięta - przez większość czasu - oraz miła, podekscytowana tym, że policjant przeżył te tragiczne chwilę. Gdy tylko przestąpił próg domu poczuł ulgę. W końcu nie musiał myśleć, o tym co się wtedy stało i kto mu pomógł. Właśnie poznał swoją wybawicielkę i ze lżejszym sercem może żyć dalej. Mógł spokojnie wrócić do domu, do żony. Gdy to sobie uświadomił zaczął się martwić. Przez dosłownie chwilę, będąc w domu Meg miał wolną głowę. Czuł się spokojny. Teraz zmartwienie powróciło. Zerknął na zegarek, po czym szybko wezwał sobie Ubera. Nim transport się zjawił, zadzwonił do brata. Miał nadzieję, że Will mógłby mu pomóc ściągnąć do domu jego samochód. Jednak ten zaczął swój dwunastogodzinny dyżur i nie miał jak pomóc bratu. Wtedy Jay spróbował szans u przyjaciela.

- Ruz, musisz mi pomóc - rzucił do słuchawki.  Wyjawiając więcej szczegółów, poprosił by nie mówił nic Hailey. Adam niechętnie przystał na tą prośbę i obiecał pomóc. Wiedział, ze coś się dzieje miedzy parą od dłuższego czasu. Zachowywali się dziwnie, jednak sam w życiu nie miał obecnie lekko, wiec nie wtykał nosa w nie swoje sprawy.

Wchodząc do mieszkania Jay odkrył, że wciąż stoi puste. Jego żona jeszcze nie wróciła, co było dobre. Nie będzie musiał kłamać gdzie był, ani tłumaczyć dlaczego nie słucha zaleceń lekarza. Jeśli zapyta go czy był cały czas w domu, musi odpowiedzieć wymijająco. Nienawidził siebie za to wszystko, ale w innym wypadku znów zrani żonę, a to wydawało mu się gorsze od niecałej prawdy. Nie chciał by jego związek tak wyglądał. To nie było fair.

Wraz ze zmartwieniami przyszedł narastający ból. Poczłapał zmęczony przemyśleniami do szafki z lekami i wyrzucił sobie na rękę dwie tabletki. Spojrzał na owalne pastylki zastanawiając się czy powinien w końcu postąpić zgodnie z zaleceniem. Po coś one są. Lekarze wiedzą czego potrzebuje żeby wyzdrowieć. Szybkim ruchem połknął co miał na dłoni, a potem popił wodą. Spojrzał znów na dłoń, w której została jedna pastylka.
Nie złamał się w swoim postanowieniu i tym razem także zażył tylko jedną. Nie wiedział dlaczego? Jaki jest w tym cel? Ból tylko zelżał po zażyciu połowy zalecanej dawki. Czyżby chciał odczuwać ten ból? Czyżby to miała być jakaś pokuta? Na pewno zagłuszało to ból psychiczny. Halstead wiedział jednak, że długo tak nie wytrzyma. A jaki będzie tego koniec? Tego bał się najbardziej.

Przemyślenia przerwała mu wchodząca do mieszkania Hailey.  Kobieta była zła. Widział to w jej ruchach, a potem w mimice twarzy. Jednak gdy tylko zobaczyła męża rozluźniła się i podeszła by pocałować go na powitanie.
Na szczęście nie zapytała o to co robił cały dzień. Szybko udała się pod prysznic, a Jay miał zamówić jedzenie.
Godzinę później do drzwi zawitał kurier. Odbierając zamówienie zobaczył na pudełkach swoje kluczyki do Rama.

- Policjant na dole prosił żeby oddać- szepnął do Jaya młody chłopak. y

- Dzięki - Ruzek się spisał. Nie musiał ryzykować przychodzenia do mieszkania. Po prostu wykorzystał idealny moment. Humor Halsteada lekko się poprawił.

Nadszedł wieczór, był czwartek i o tej godzinie pewnie oglądali by razem telewizję, albo wyszli na miasto. Niestety, Jay nie był na siłach by imprezować, a Hailey chciała po prostu odpocząć. Zaraz po kolacji zapytała czy Jay chce by pomogła mu się wykąpać. Tak bardzo jak pragnął jej dotyku, tak też ucieszył się z jej pytania, ale z tyłu głowy wciąż go coś trapiło. Nie mógł się przemóc, by wrócić do starego trybu w jakim działali. Odparł, że jeszcze potrzebuje chwili, co Hailey zrozumiała jako "Nie wybaczyłem Ci do końca. Dam sobie rade sam." Przytaknęła tylko i zniknęła w sypialni, budząc w Halsteadzie kolejne poczucie winy.




Po tym jak detektyw opuścił dom, Meg nie mogła przestać o nim myśleć. Stała gapiąc się w drzwi, za którymi znikną i na zmianę przetwarzała obrazy z przed tygodnia i te z przed chwili. Uratowała człowiekowi życie. To było coś! Wielkie coś! Uśmiech sam cisnął jej się na twarz. Od dawna nie zrobiła nic co byłoby chociaż odrobinę porównywalne do tego. Co nie zmienia faktu, że sytuacja, której doświadczyła przysporzyła jej nie małej traumy. Pamiętała dobrze moment powrotu do domu. Po tym co zobaczyła nie mogła przestać się trząść. Usiadła na schodach prowadzących na piętro i bezmyślnie gapiła się na swoje zakrwawione ręce. Ciemnoczerwona ciecz zaschła na jej dłoniach, lecz wciąż brudziła wszystko czego tylko dotknęła. To przyprawiało Meghan o mdłości i zawroty głowy. Mimo to, musiało minąć kilka godzin nim zebrała się w sobie by zmyć z siebie ten brud. Dopiero rano po kolejnym długim prysznicu i gapieniu się na już czyste dłonie, uświadomiła sobie, że uciekła z miejsca przestępstwa. Oczywiście nie ona je popełniła, ale z pewnością była świadkiem jego konsekwencji. Zastanawiała się co będzie jeśli jej szukają? Czy pomyślą, że zrobiła to celowo? Nigdy wcześniej nie miała do czynienia z policją, nie dostała nigdy mandatu, nie była świadkiem żadnego przestępstwa. To pierwszy raz w życiu, gdy widziała jakie konsekwencje ponosi człowiek w starciu z bronią palną. Leżał w agonii na chodniku, sam.... Myśli krążyły jak szalone po jej głowie, lecz jedna szybko zaprzątnęła cała jej uwagę. Policjant.  Został zabrany przez karetkę, ale czy żył? Musiała się tego dowiedzieć.  Ubrała się, związała długie włosy w kucyk i wzywając Ubera chciała znaleźć szpital, w którym leży Halstead. Mogła by pojechać swoim, ale wciąż kierownicą była ubrudzona krwią poszkodowanego. Bardziej przejmował ją stan mężczyzny, niż to czy poniesie konsekwencje ucieczki z miejsca zdarzenia, lub że jej auto wygląda jakby pożyczyła je samemu Ghostface'owi.

Na mapie miasta wybrała pierwszy szpital w okolicy. Niestety nie znalazła w nim nikogo o nazwisku z kamizelki detektywa. Była gotowa sprawdzić każdy, nawet najmniejszy szpital w Chicago. Liczyła, że w końcu go znajdzie. Że dowie się czy udało mu się przeżyć. Wkroczyła do Gaffney Medical Center i w końcu szczęście jej dopisało. Na wejściu dowiedziała się, że pacjent o nazwisku Halstead leży w ich szpitalu. I to tyle co mogła dowiedzieć się o policjancie. Miła pani spytała szybko o pokrewieństwo. Meghan była bliska kłamstwa. Wystarczyło powiedzieć, że jest jego siostrą, albo dziewczyną. Wtedy dowiedziała by się czegokolwiek. Przecież nikt by jej nie legitymował. Jednak przyzwoitość nie pozwoliła jej na igranie ze systemem i odparła prawdę. Pani wciąż z serdecznym uśmiechem na twarzy odmówiła udzielenia jej więcej informacji. Tym musiała się zadowolić.

Wracając do domu nie do końca usatysfakcjonowana, wydedukowała, że skoro policjant jest w szpitalu, to jeszcze żyje. Inaczej powiedziano by jej, że "był" pacjentem. Wtedy mogłaby przypuszczać dwie opcje, a właściwie jedną. Bo po takiej ilości straconej krwi, nikt o zdrowych zmysłach nie wypuści pacjenta dzień po do domu. Wróciła do domu z nadzieją, że detektyw przeżyje.

Teraz już wie to na pewno. Detektyw Jay Halstead przeżył strzał prosto w klatkę piersiową, po to by osobiście jej podziękować. Na myśl o tym uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jego wdzięczność była tym czego potrzebowała by dalej móc funkcjonować. Mimo całej pozytywnej aury wokół ich spotkania, Meg wyczuła coś niespokojnego w detektywie. Nie potrafiła tego nazwać, ale była pewna, że to nie ostatni raz gdy widzi detektywa.

(1184słowa)




Wesołych Świąt! 

Mam mały brak weny, ale na szczęście mam jeszcze jeden rozdział w zapasie. Zostawcie po sobie ślad! <3 








Ordinary LOVE - Chicago PD Where stories live. Discover now