Rozdział 20

20 3 1
                                    

-Ty jebany kurwa chuju. -odrazu się na niego rzuciłem nie zwracając już uwagi na Louisa.

Widać było, że Rayan nie był na to przygotowany. Stał w bezruchu nie dowierzając, że mnie widzi. Wykorzystałem idealnie tą chwilę i przyparłem go dosyć mocno do ściany.

-Gdzie jest do cholery Adele?! -wykrzyknąłem tak, że nagle cała atmosfera dookoła ucichła i stałem się głównym obiektem uwagi.

-Louis k*rwa. Zrób coś a nie stoisz jak ciota. -odpowiedział z przerażeniem.

-Ja... Ni... -próbował powiedzieć szatyn ale nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. 

Parsknąłem na to wszystko śmiechem. Śmieszyło mnie to, że Rayan nie potrafił się sam obronić. Najchętniej załatwiłbym go do takiego stanu, że odrazu by wszystko wyśpiewał gdzie jest Adele, ale nie mogłem tego zrobić akurat w tym cholernym miejscu.

-Louis do cholery co się z tobą dzieje?! Zrób coś k*rwa. Zastrzel go.

Spojrzałem lekko na Louisa. Stał przerażony nie wiedząc co zrobić. Jednak z tego wszystkiego wiedziałem jedno. Napewno współpracował z Rayanem.

-Mów gdzie jest Adele skur*ysynie -powtórzyłem ponownie ignorując zupełnie to co działo się dookoła mnie.

Nathan co ty... -usłyszałem za sobą głos Martina. -Myślałem, że idziesz za mną a ty się za jakiegoś typa zabrałeś. I co tu robi ten pijak z baru..

-Ty już tak lepiej nie rozkminiaj. -odpowiedziałem mu jednocześnie przyciskając Rayana do ściany coraz mocniej.

-K*rwa co ci to da idioto! Flaki ze mnie wydusić chcesz czy co?!

-Kto to jest? Ten chory psychicznie sku*wiel? -zapytał ponownie Martin.

Nic nie odpowiedziałem z czego zrozumiał moją odpowiedź idealnie.

-Spodziewałem się po nim czegoś innego. -parsknął śmiechem. -Takie coś jak ty chce się bawić w porywacza? -popatrzył prosto na niego.

-Zamknij ryj alkoholiku. Myślisz, że ty to święty jesteś? Widziałem cię kilka razy w barze jak chlałeś.  -odpowiedział mu Rayan i zaczął się szarpać.

-Za to twój wspólnik wczoraj był taki nachlany, że zarywał do Nathana.

-Co k*rwa?! -popatrzył się z niedowierzaniem na szatyna. -Louis ty pedale.

-Nie zmieniaj tematu. Dalej czekam na odpowiedź. -powiedziałem i odrazu oberwał w twarz. Byłem ograniczony w tym co mogłem mu zrobić.

-Zapomnij. -zaśmiał się. -Ale... -próbował powiedzieć ale w tym momencie dostał już kolejny cios. -Ale muszę ci powiedzieć, że chyba idzie w twoje ślady. Chciała mnie s*ka zabić. -dokończył

Na to co powiedział Rayan, lekko się uśmiechnąłem ale nie zdążyłem zrobić ani powiedzieć nic więcej, bo nagle poczułem czyiś dotyk na moim nadgarstku.

-Odsunie się pan. Proszę opuścić teren hotelu, nie życzymy sobie tutaj żadnych bójek. -powiedział do mnie lekko zdenerwowany ochroniarz. -Zresztą pan tak samo. -tym razem wskazał palcem na Martina.

-Ty też chcesz po ryju? -zapytałem.

-Nie jesteśmy na "ty" gówniarzu. Jestem od ciebie conajmniej o 10 lat starszy.

-A wiek tutaj nie robi żadnej różnicy. -wtrącił się Martin po czym walnął mu prosto w twarz. -Widzi pan?

Mnie i Martina wyprowadzili siłą z budynku. Nie byliśmy aż tacy głupi żeby się szarpać bo wiedziałem, że i tak nic by to nie dało.

-W łbach im się poprzewracało od tej starości. -prychnął Martin. -Wracamy do domu.

-K*rwa nie możemy. Jest tu Rayan a ja nie zostawię Adele z nim samej.

-Ci idioci nas wyj*bali. Nic tu po nas.

-Ty nic nie rozumiesz. Nie mogę jej tu dłużej zostawić. -odpowiedziałem denerwując się jeszcze bardziej.

-Uspokój się. Chcesz zapalić?

-Nie uratujesz tym k*rwa sytuacji.

-Jak ty nie chcesz to trudno. Zostań tu narazie ja idę do sklepu kupić dla siebie. -powiedział po czym odszedł.

Zostałem zupełnie sam bo przed samym budynkiem nie było dużo ludzi. Miałem cholerne wyrzuty sumienia. To wszystko przedłuża się z kolejnym dniem jeszcze bardziej a ja jestem kompletnie bezradny. Moje myśli przerwała czyjaś obecność ale nawet nie raczyłem się odwrócić.

-Dlaczego jesteś tu sam? -zapytał Louis.

Nic nie odpowiedziałem. Starałem się go ignorować ale było to nie możliwe bo Louis, żeby zdobyć moją uwagę odwrócił mnie do siebie tak, że byłem zmuszony patrzeć mu w oczy.

-Nie lubię jak mnie unikasz. -był tak blisko, że czułem jego oddech na swojej szyi. Miałem ochotę go w tym cholernym momencie zabić z zimną krwią.

-To zacznij się do tego przyzwyczajać. -cofnąłem się o parę kroków do tyłu i spuściłem z niego swój wzrok. -Mam nadzieję, że cię już k*rwa nie zobaczę.

Szatyn popchnął mnie na ścianę która była naprzeciwko i znowu zbliżył się tak blisko, że nasze usta były zaledwie tylko kilka milimetrów od siebie.

-Rani mnie to co mówisz.

-O to właśnie chodzi. -parsknąłem śmiechem. -Daj mi spokój bo skończysz z poderżniętym gardłem. -nie zdążyłem nic więcej powiedzieć ani zareagować bo odrazu uciszył mnie pocałunkiem.

Dziękuję wszystkim którzy dotarli do końca rozdziału za przeczytanie. Bardzo bym prosiła o pozostawienie gwiazdki oraz komentarza. To motywuje mnie najbardziej do kontynuacji<3

Nowy ship? XD Louis x Nathan?

Ostatni krok do Miłości Where stories live. Discover now