Rozdział 19

21 4 2
                                    

Sytuację w której się znajdowałem, uratował w samą porę Martin, który akurat wrócił. Był już lekko pijany ale jeszcze świadomy tego co się działo dookoła.

-Co tu się dzieje? Spie*dalaj koleś, ja tu siedzę.

-A ty to kto, że rozkazywać mi będziesz? -odpowiedział mu Louis któremu już widocznie zepsuł się humor.

-Ktoś lepszy od ciebie. A teraz wypie*dalaj bo siedzisz na moim miejscu.

-Dobra, ale zabieram ze sobą twojego kolegę. -odpowiedział a ja znowu stałem się obiektem w który wtapiał swój wzrok.

-To już. Wstawaj bo chce usiąść.

-Co k*rwa? Martin co ty odwalasz? -podniosłem głos będąc jednocześnie lekko zdenerwowany i zdziwiony. Był jednak bardziej pijany niż myślałem.

-Nie gadaj i zrób coś żeby ten gnój wstał. Muszę wypić bo do cholery więcej niż piętnaście minut nie wytrzymam.

-Ale on zajął twoje miejsce a nie moje. -prychnąłem śmiechem. -Nie mój interes. Spadam do domu mam dość udręki z pijakami. -odpowiedziałem po czym wstałem.

Kierowałem się do wyjścia ale w pewnym momencie ktoś pociągnął mnie za rękę i wyciągnął przed budynek. Byłem trochę pijany dlatego trudno mi było się wyrwać bo miałem ograniczoną kontrolę nad ciałem.

Próbowałem coś powiedzieć ale zatkało mnie kiedy zobaczyłem, że był to Louis.

-Ty jesteś nienormalny. -zaśmiałem się.

-No pewnie, że tak. Cholernie mnie pociągasz -odpowiedział po czym wpił swoje usta w moje. 

Byłem w szoku. Najchętniej zabiłbym go na miejscu bo nienawidzę jak ktoś robi coś wbrew mojej woli. Odepchnąłem go od siebie i oberwał w mordę w skutek czego upadł przerażony na chodnik.

-Ty chuju.

-Ale... -próbował powiedzieć ale nie zdążył bo dostał już kolejny cios. Oszpece mu twarz ale trudno. Zasłużył sobie.

-Podoba mi się to. -dodał po chwili przyjmując z uśmiechem kolejne dawki bólu.

-Uciekłeś z psychiatryka czy co?

-Nie, ale nawet jakby to wiedz, że dla ciebie. -odpowiedział a ja pod wpływem przyzwyczajenia uderzyłem go kolejny raz jeszcze mocniej.

Wypluł krew a pojedyncze osoby które przechodziły i widziały tą całą akcję tak jak i szybko się pojawiały tak znikały obawiając się, że także staną się ofiarą.

-Dobra, już go zostaw bo ludzie tu są. -powiedział Martin wychodząc z budynku. -Wracamy.

-A masz pomysł jak? Jesteśmy pod wpływem. -odpowiedziałem kompletnie zapominając o Louisie.

-Jesteśmy w centrum. Niedaleko jest hotel.

______________________

Razem z Martinem, zdecydowaliśmy się, że zostaniemy tą jedną noc w hotelu. Z racji tego, że byliśmy w centrum, był to ten hotel w którym znajdował się Rayan.
Nie było opcji, że zasnę. Nie mogłem spać spokojnie z myślą, że gdzieś w tym samym budynku jest Adele a ja jestem bezradny i nawet nie wiem co się z nią dzieje. Dopiero nad ranem udało mi się na jakiś czas zmrużyć oczy.

Obudziłem się z bolącą głową. Kac.

-Wstawaj już. Nie wziąłem aż tyle kasy żeby niewiadomo ile tu zostać. -wyrwał mnie z zamyśleń głos Martina który był już gotowy do wyjścia z pokoju. Nie miałem pojęcia jak on tak dobrze się trzyma na nogach. Wkońcu wypił owiele więcej niż ja.

-Daj mi k*rwa spokój.

-Co? Kaca masz? -zaśmiał się co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. -Poradzi się coś na to jak wrócimy.

Po lekkim ogarnięciu się, wyszliśmy. Byłem ledwo żywy i miałem wrażenie, że zaraz padnę. Szliśmy pełnym ludzi korytarzem w stronę wyjścia. Nie zwracałem właściwe na nikogo uwagi ale czułem na sobie przeróżne spojrzenia.

-Cholera, Adele... -powiedziałem sam do siebie po cichu i zacząłem się energicznie rozglądać dookoła. Byłem kompletnym idiotą jeśli myślałem, że gdzieś zobaczę ją w tych tłumach.

Nagle mój wzrok przykuła czyjaś sylwetka. Nie byłem wstanie dokładnie zobaczyć kto to był, ale wydawało mi się, że kiedyś już tą osobę widziałem. Skupiłem się żeby zobaczyć jak najwięcej mimo tego, że miałem przed oczami mgłę. Po chwili nieco wyostrzył mi się obraz. Zamarłem kiedy okazało się, że był to Louis. Nie był w jakoś bardzo złym stanie ale było widać, że wczoraj nie działo się dla niego za dobrze co można wnioskować po twarzy na której widniały liczne siniaki. Chłopak odrazu mnie zauważył wskutek czego lekko się uśmiechnął, ale wyglądał mimo wszystko na zakłopotanego.

-K*rwa Martin. Szybciej idź. -powiedziałem chcąc jak najszybciej opuścić ten pie*dolony budynek. Ten gnojek doprowadzał mnie do szału i jeszcze na każdym kroku muszę go widzieć.

Nie minęła chwila, A Louis już znalazł się przy mnie.

-Um.. Chciałem cię przeprosić za wczoraj, dobra?

-Ja nie mam akurat za co przepraszać. -parsknęłem śmiechem. -Nieźle się wczoraj bawiłem przy obijaniu ci mordy.

Zapadła na chwilę cisza. Louis zbliżył się do mnie nieco bliżej a ja byłem już gotowy porobić mu kolejne siniaki jeśli tylko posunie się za blisko.

-Wiesz... To, że wczoraj rzeczywiście byłem pijany nie oznacza, że nie mówiłem tego wszystkiego szczerze. -uśmiechnął się. -Nie zamierzam sobie ciebie odpuścić i... i nie żałuje wczoraj tego, że cię pocałowałem.

Nie zdążyłem nic odpowiedzieć bo ktoś szybko go odemnie odtrącił. Przez chwilę odetchnąłem z ulgą bo myślałem, że zrobił to Martin ale to co zobaczyłem spowodowało, że moje serce zaczęło walić jak szalone.

-Rayan...

Dziękuję wszystkim którzy dotarli do końca rozdziału za przeczytanie. Bardzo bym prosiła o pozostawienie gwiazdki oraz komentarza. To motywuje mnie najbardziej do kontynuacji<3

Ostatni krok do Miłości Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum