To tylko plotka

144 8 19
                                    

Marię obudził niewyobrażalny chłód.

Zakopała się głębiej w kołdrze, starając się powstrzymać szczękanie zębami. Nocny wiatr świszczał po podłodze, przeszywając dom na wskroś.

Był środek zimy, ale nigdy nie było tu tak lodowato. Ściany były szczelne, tak samo okna.

Nim nad tym zadumała, coś huknęło w głównej izbie. Ściany obił hałas, zwieńczony uderzeniem o półkę. Po chwili parę naczyń trzasnęło na podłogę.

Zmarszczyła brwi. Co ten kretyn wyczyniał o tak bezbożnej porze?

Zsunęła się z łóżka i ruszyła do wyjścia z pokoju. Dźwięki w międzyczasie nie ustawały. Przeciwnie, towarzyszyło im jakieś szemranie. Z zaspanym wysiłkiem rozpoznała w nich rozmowę. Dwa, może trzy niezrozumiałe głosy.

Coś było nie tak.

Zwalniając z ostrożności, prawie na palcach podeszła do drzwi. Lekko pchnęła je do przodu, modląc się, by nie zaskrzypiały.

Gdy tak się nie stało, wychyliła głowę.

I zamarła.

Widok dosyć znajomy; choć niekompletnie umundurowani, od razu rozpoznała czerwonoarmistów. Rośli, w uszankach na głowie, skromnie ubrani.

To jest to. Partyzantka sowiecka.

Machinalnie cofnęła się z powrotem. Jej wizja poczerniała, a serce zabolało w piersi tak bardzo, że z trudem ustała na nogach.

Gdy odzyskała równowagę, ponownie wyjrzała przez szparę. Drzwi wejściowe były otwarte, stąd ten mróz. Próbowali rozpalić w piecu, inny grzebał po półkach, wyrzucając z nich rzeczy. Wymachując rękoma, głośno rozmawiali, śmiejąc się z czegoś, czego nie rozumiała.

- Pojdu osiedłat łoszadiej - powiedział jeden z nich i przeciągnął się.

- I wozmitie wintowki - dodał ten spod pieca, gdy jego towarzysze wychodzili.

Został sam.

Stał do niej plecami, odwrócony. Zaczął zrzucać z siebie ciężki wełniany płaszcz i buty, i z tego co w półmroku widziała, nie był uzbrojony.

Zacisnęła trzęsące się ręce w pięści, gorączkowo myśląc.

W sąsiednim pokoju spała Sonia. Ojca Wasyla nie było, wyjechał pracować. Zaś sam Wasyl, cóż. Diabli wiedzą. Ciągle gdzieś wychodził i przestała się nad tym zastanawiać.

Były więc same. Nie mogła tak po prostu uciec i zostawić jej na ich łaskę.

Musiała się do niej dostać.

Bardzo, bardzo powoli wysunęła się zza framugi. Puls dobiegał zewsząd: gardła, skroni, klatki piersiowej. Serce tłukło się o żebra. Zastanawiała się, czy on też zaraz go nie usłyszy.

Każdy krok mógł ją zdradzić, każda najmniejsza nieostrożność groziła wykryciem.

Zatem, gdy podłoga skrzypnęła, przez jej ciało przeszedł dreszcz strachu jakiego nigdy wcześniej nie czuła.

Wyczulony na dźwięk partyzant od razu się odwrócił, niemal stając na baczność. Jego postawa ustąpiła jednak rozluźnieniu, gdy zobaczył przeciwnika.

Zamiast tego wpatrywał się w nią, niemal urzeczony, jak dziecko dostające prezent. W kościach odczuła, że to nawet gorzej.

Potem wszystko działo się szybko.

Nie czekał i od razu dopadł do Polki, nim w ogóle zdążyła zareagować. Kiedy próbował ją chwycić, odskoczyła - pobiegła, jakby sam czort ją ścigał, nie śmiejąc spojrzeć za siebie.

KołomyjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz