Misja: Czerwiński

125 6 9
                                    

Isia wpełzła do domu, cicho zamykając drzwi. Tej niedzieli jak zwykle wróciła późnym wieczorem. Kursy sanitarne trwały już od jakiegoś czasu i szły bardzo dobrze. Udawało jej się wymykać i wracać bez wzbudzania większej podejrzliwości gestapowców.

Zresztą, byli zbyt zajęci szukaniem skradzionej broni, by cokolwiek zauważyć. Mogłaby przepaść bez śladu, a oni nie zorientowaliby się, że kogoś z domowników brakuje.

To nie było zbyt romantyczne i coraz bardziej traciła nadzieję, że ktoś zastąpi jej niedoszłego kochanka. Do teraz nie wybaczyła Piotrkowi tego co zrobił.  

Chcąc przysłonić narastający pesymizm, zmusiła się do uśmiechu i ruszyła w głąb domu. Spodziewała się zastać rodziców wspólnie siedzących w kuchni, lub matkę samotnie dziergającą przy kominku.

I istotnie, jej matka tam była. Isia podeszła do niej radośnie i rzuciła na bok rzeczy. Wskoczyła w pole widzenia kobiety.

Niemal natychmiast jej uśmiech opadł. 

W oczach rodzicielki wił się huragan emocji. Znała ją wystarczająco długo, (całe swoje życie), żeby zaryzykować zgadywanie: stało się coś złego. Matka rzadko kiedy wygląda na tak strwożoną.

- Mamo - przywitała ją niepewnie. - Wszystko w porządku?

Kobieta uniosła na nią wzrok, jakby otrząsnęła się z oszołomienia. Isia odepchnęła wzdrygnięcie, widząc zmęczone spojrzenie, jakim ją obdarzyła.

- Dziecko drogie - łapiąc córkę za ręce, przyciągnęła ją do siebie. - Gdzie ty byłaś, słodki Jezu.

- Mówiłam, że idę do Hani -  wymamrotała w zagłębienie jej szyi. - Co się stało? - dodała z troską, odsuwając się. - Gdzie jest tata?

Matka zatrzymała się, rozglądając wokół nich, jakby bała się, że same ściany słuchają.

- Wzięli go - wychrypiała w końcu. - Niemcy. Dziś popołudniu, oni.. 

Jej głos był zaledwie szeptem, gdy wypowiadała te nieskładne słowa. Ich znaczenie było jednak jasne.

Isia cofnęła się, niepewna na własnych nogach. Jej wizja zawirowała, gdy przyswajała ponurą informację.

Potem wszystko działo się szybko. W pewnym momencie biegła schodami na górę, a po chwili stała już przed dotychczas omijanymi drzwiami nieproszonych gości.

Zaczęła w nie pukać, za każdym razem coraz mocniej i wścieklej, aż w końcu po prostu waliła w nie pięścią.

Nikt nie otwierał.

Kopnęła w nie z całej siły, drżąc z frustracji. Tępy ból rozprzestrzenił się aż do jej kostki, i wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk cierpienia.

- Mogę wiedzieć co tak właściwie robisz?

Ten głos. Ten znienawidzony (i niesprawiedliwie ładny) głos.

Odwróciła się gwałtownie, na co Niemiec niezauważalne się wzdrygnął. Reszta ekspresji pozostała jednak w pełni profesjonalna.

- Ty! - wycedziła, doskakując do niego w zaskakującym tempie. Pasma włosów spadły jej na twarz, zasłaniając ją nieco.

- Jak mogliście! Jak śmieliście! To mój tata! Niewinny człowiek! - wymierzyła w niego palcem. - Jak można aresztować niewinnego człowieka!

- Jeśli jest niewinny, nic mu nie będzie - odrzekł z dystansem. Ledwo zdążył zakończyć zdanie, gdy już odkrzykiwała:

- Jest niewinny! Nic nie zrobił! - tupnęła nogą. - Słyszysz! Wypuść go! Wypuść tatę!

- Wypuścimy go, gdy będzie na to słuszny moment - tłumaczył, chowając dłonie za plecami. - Teraz jest potrzebny.

KołomyjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz