Rozdział 2

514 24 5
                                    

Edwin Torres od samego początku mojej kariery w FBI traktował mnie jak syna, którego nigdy nie udało mu się mieć. Jak zawsze powtarzał w żartach, był za to skazany na trzy córki, które nie raz dawały mu mocno w kość. Dlatego czasem przebywanie w biurze traktował jak coś w rodzaju krótkich wakacji, odskoczni. Nie byłem więc wcale zdziwiony, gdy wchodząc do jego gabinetu, ujrzałem go śpiącego w najlepsze na krześle, ze skrzyżowanymi ramionami i nogami opartymi na biurku.

Mimowolnie uśmiechnąłem się na ten widok, podchodząc bliżej i z hukiem rzucając dokumenty na blat. Ocknął się natychmiastowo, rozglądając dookoła trochę zmieszanym wzrokiem i niebezpiecznie chwiejąc się na meblu.

- Kiedyś szczęście cię opuści i zamiast mnie, w drzwiach pojawi się twój przełożony. - rozsiadłem się wygodnie na krześle po przeciwnej stronie biurka - Nie wiem, co by powiedział, widząc śpiącego szefa FBI na służbie.

- Już się tak nie mądrzyj, bo jeszcze wykrakasz. Ten człowiek nigdy swojego biura nie opuszcza, ale wywołany, zawsze pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. - odparł, doprowadzając się do porządku. Przeczesał swoje włosy i spojrzał na mnie, zakładając wcześniej okulary. - Coś się stało? - wskazałem ruchem głowy na papiery leżące przed nim.

- Portret dziewczyny, list gończy, zdjęcia i dowody z miejsca przestępstwa. Marc właśnie pojechał, aby zdobyć zapisy z monitoringu z pobliskich kamer.

- Udało się wam ją namierzyć?

- Jeszcze nie. - westchnąłem - Zupełnie, jakby rozpłynęła się w powietrzu. - cichy pomruk niezadowolenia opuścił jego usta, gdy zaczął przeglądać akta.

- Rozmawialiście z rodziną zmarłego?

- Rodzice nie żyją, a z bratem nie utrzymuje żadnego kontaktu od przeszło dziesięciu lat. Nie miał żony, a partnerka odeszła od niego trzy lata temu. Opuściła kraj. Jego asystent wyjechał w podróż służbową, ale już go tu sprowadziliśmy. Będzie tutaj najpóźniej jutro rano.

- Świadkowie?

- Nikt nic nie widział i nikt nic nie słyszał. Ochroniarze wpadli do biura po tym, jak sekretarka powiedziała im, że prezydent nie odbiera telefonów, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzało. Wiadomo, jaki widok tam zastali. Od razu nas zawiadomili.

- Jak zwykle. - mężczyzna prychnął pod nosem, przeglądając pobieżnie zdjęcia - Odciski palców?

- Zero. Jeden z ochroniarzy twierdzi, że miała na sobie rękawiczki. Nasi technicy znaleźli włos należący do podejrzanej, ale w laboratorium jest aktualnie kocioł, więc nie dostaniemy wyników tak szybko. 

- Szukałeś jej w bazie danych?

- Mamy za mało danych. Pasuje opisem do co najmniej połowy kobiet w Royal Portque. 

- Cholera, dobrze się przygotowała. - mruknął - Musimy mieć jak najszybciej mieć te wyniki. Wróćcie na miejsce zdarzenia. Na bank będzie kręciła się w pobliżu. Cokolwiek chciała zrobić tamtej nocy, nie udało jej się to. Teraz będzie planowała powtórzyć atak. 

- Biurowiec jest obstawiony funkcjonariuszami z każdej strony. - przyjąłem od niego teczkę, marszcząc brwi - Naprawdę myślisz, że tak zaryzykuje i spróbuje ponownie? 

- Znajdzie sposób, aby dostać się tam niespostrzeżenie. Skoro zrobiła to za pierwszym razem, to uda jej się i teraz. Musimy być na to gotowi.

- Wyślę na miejsce więcej naszych. Niech obstawią wszystkie wejścia. Zrobimy zmiany. Nikt się nie prześlizgnie bez naszej wiedzy. - podniosłem się z miejsca, gdy kiwnął głową, zgadzając się z moimi słowami.

My Dearest NightmareWhere stories live. Discover now