Rozdział 11

335 24 26
                                    

Zabawa trwała w najlepsze. Carmina przez cały ten czas czuwała przy moim boku, nie opuszczając mnie nawet na moment. Widziałem po niej, że nie czuła się tutaj do końca komfortowo, jednak za każdym razem, gdy pytałem, czy chce wyjść, odpowiadała, że zostanie jeszcze chwilę, bo "nie jest tak źle". Dlatego starałem się dodać jej otuchy, jak tylko mogłam, non stop znajdując kolejne tematy do rozmów, aby chociaż na chwilę zapomniała o tym, gdzie się znajduje. Sama potwierdziła, że to faktycznie działało, więc i mi minimalnie ulżyło.

Oczywiście nie obyło się również bez ciekawskich spojrzeń i cichych szeptów kierowanych w naszą stronę. Moja partnerka wzbudzała niemałą sensację, tym bardziej, że od lat nie pokazałem się na balu z drugą osobą. Zawsze byłem sam. Dlatego kobieta zdążyła poznać co najmniej połowę sali, chociaż bankiet rozpoczął się dopiero niedawno, co chyba niekoniecznie przypadło jej do gustu. Uznała, że ma już dość tych komplementów i ciągłych pytań o to, jak się poznaliśmy.

Sam zresztą byłem pewny, że opuścimy budynek już jakiś czas temu, jednak nasz plan ciągle musiał być odkładany w czasie.

Rzeczą, która spodobała jej się natomiast najbardziej, był mały bar z alkoholami w rogu sali. Niejednokrotnie ciągnęła mnie w tamtą stronę, tłumacząc, że to pomoże jej przetrwać noc. Chociaż naprawdę starałem się jej pilnować, w pewnym momencie, zresztą nie pierwszy raz, wymknęła mi się i przez dłuższy czas nie mogłem jej nigdzie znaleźć.

Dostrzegłem ją dopiero po przedostaniu się na drugi koniec sali, gdzie rozmawiała właśnie z Edwinem, którego starała się unikać przez całą noc. Byłem pewny, że to sprawka Mayli.

Gdy tylko mnie dostrzegła kątem oka, rzuciła w moją stronę błagalne spojrzenie i wyszeptała niemo "pomóż mi".

- A zastanawiał się Pan może, czy na przykład, poszukiwana dziewczyna... Cóż, że to nie ona za tym wszystkim stoi? - usłyszałem fragment rozmowy, kiedy zbliżyłem się w ich stronę.

- Oczywiście. To jednak nie zmienia faktu, że ucieka. Na pewno ma coś na sumieniu, prawda?

- No... No pewnie tak.

- Tutaj jesteś. - powiedziałem, podchodząc do stolika barowego, przy którym stali.

- Herman! - zaczął wesoło Torres, uśmiechając się w moją stronę - Nie mogłem uwierzyć, kiedy Mayla wspomniała, że w tym roku przyszedłeś z partnerką. Musiałem sam to sprawdzić. - spojrzał na kobietę, która wyglądała, jakby najchętniej uciekła daleko stąd. On jednak zdawał się tego nie zauważyć, bo ukryła to pod wymuszonym uśmiechem. - Niesamowite, że przez cały ten czas trzymał cię w ukryciu. - ponownie się do niej zwrócił - Ile się już z nim męczysz?

- Oh, nie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. - odpowiedziała po chwili - Herman pomaga mi po prostu z pewną sprawą.

- Przyjaźń i miłość dzieli naprawdę cienka granica. - zaśmiał się - Jak się w ogóle poznaliście? - zerknąłem na nią porozumiewawczo i mogłem przysiąc, że jeszcze chwila, a wybuchnęłaby śmiechem. Albo płaczem.

- W... - zaczęła - Restauracji. - dodała - Jestem kelnerką. Któregoś dnia przez przypadek wylałam na niego napój. Potem tak jakoś... Wyszło.

- To pewnie ciężka praca, prawda? Użeranie się z tymi klientami i ich komentarzami. - pokręcił głową - Powiedz mi, jak...

- Edwin. - przerwałem jego wypowiedź - To nie przesłuchanie. Przyszliśmy tutaj się bawić, pamiętasz?

- Przepraszam, stare nawyki. - machnął dłonią - Herman jest dla mnie jak syn i jestem po prostu ciekawy, kto kręci się w jego życiu. Mam nadzieję, że cię nie zanudziłem tymi pytaniami. - zaprzeczyła, uśmiechając się delikatnie pod nosem - Najwyżej porozmawiamy później. Teraz pójdę znaleźć swoją małżonkę. Sama przygotowała catering na dzisiejszy wieczór. Żal byłoby wszystkiego nie skosztować i nie pochwalić jej, prawda? Bawcie się dobrze, dzieciaki. - kiwnąłem głową, odprowadzając go wzrokiem.

My Dearest NightmareTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang