17

18 2 0
                                    

Poranek był naprawdę przyjemny, czyli taki, jakiego Harry już dawno nie miał.

Było jasno. Harry nie był w stanie określić jaka pora dnia była, ale nie przeszkadzało mu to. Jasne zasłony nieco tłumiły próbujące przedostać się do pokoju promienie słońca, aczkolwiek on nie był ich przeciwnikiem.

Nie w momencie, w którym pięknie zdobiły opalone ciało Louis'a.

Louis. Kiedyś definicja jego perfekcyjności, teraz bardziej skłaniał się do lekkiego chaosu i niepewności. I choć ten niebezpieczny grunt oznakowany był wielkim znakiem, Harry nie bardzo zwracał na niego uwagę. Był zapatrzony w błękitne tęczówki szatyna, przypominające letnie niebo bądź spokojny ocean, które teraz przysłonięte były przez powieki. Był oczarowany jego urodą, która zawsze biła dobrą energią, choćby zachowywał się jak największy drań. Jego włosy rozjaśnione przez słoneczne promienie, nie były już ciemne jak kiedyś. Jasne pasma roztrzepanych włosów z bliska wyglądały jeszcze lepiej.
I jego ciało... Oh amore mia... Było jak stworzone przez bogów. Opalona skóra z małą ilością tkanki tłuszczowej i dobrze rozwiniętymi mięśniami. Wyglądał jak jego Bóg. Był jego słoneczkiem. Całym sensem życia. Wartym poświęcenia grzechem...

Harry uśmiechnął się, spoglądając na szatyna leżącego na jego klatce piersiowej. I choć bardzo chciał, aby ich ciała były nagie, bezpośrednio przy sobie, to jednak cieszył się z tego co miał.

Z tych małych rzeczy.

Louis mruknął coś przez sen. Jak gdyby wyczuwał, że jego towarzysz już nie śpi. I tak też było.

Po chwili jego powieki delikatnie drgnęły, aby zaraz odsłonić najpiękniejszy skarb jaki Harry posiadał - dwa cudowne szafiry.

Szatyn przymknął jedno oko, nieprzyzwyczajony do jasność pokoju, aby unieść delikatnie kąciki ust po szybkiej analizie w głowie. Czyli to wszystko nie było snem...

- Dzień dobry.- odezwał się zachrypniętym głosem Harry, posyłając w stronie mężczyzny szeroki uśmiech, który samoistnie poszerzył ten drugi.

- Dzień dobry, kochanie.- odparł niemal z identyczną chrypką w głosie. I cholera, jak Harry tęsknił za tym głosem i tym słowem.

Loczek pokochał moment, w którym Louis uniósł się na rękach i pochylił w jego stronę. Z zafascynowaniem w oczach obserwował poczynania najpiękniejszego mężczyzny jakiego mógł mieć świat. Motylki w brzuchu same odnalazły drogę do płuc.

I to wszystko było tak niecodzienne i potężne jednocześnie, że Harry poczuł łzy napływające do jego oczu.

Dziękował w duchu Louis'owi, który pocałował jego wargi, tworząc coś na pozór nowego rozdziału.

Harry pragnął, aby ten rozdział szedł jedynie w jednym kierunku.

Jak później się okazało, wstali wczesnym południem, bo o godzinie dwunastej. Nie spieszyli się niczym, jakby czas w ogóle nie istniał. Wspólnie ruszyli do kuchni, robiąc pyszne śniadanie z kawą w dwóch kubkach. Siedzieli przy sobie na kanapie w salonie, ale nie odpalili telewizora. Cieszyli się wspólnie spędzonym czasem, bo stracili go już zbyt wiele.

I w pewnym momencie to los wybrał za nich odpowiedni moment do rozmowy. Gdy Harry odłożył kubek na stół przed sobą, napięcie w pomieszczeniu pojawiło się samoistnie.

- Chciałabym, żeby ta rozmowa nie miała miejsca. Żebyśmy byli tylko we dwoje, a przeszłość w pewnym okresie czasu nie istniała.- odparł cicho Harry, choć pragnął pokazać, że jest prawdziwym mężczyzną bez strachu.

Two Lovers 2 || Larry Stylinson Donde viven las historias. Descúbrelo ahora