12

17 2 0
                                    

Dzień meczu rozpoczynał się fantastycznie. Pogoda wydawała się być idealna do dziewięćdziesięciominutowego biegania po zielonej murawie, a mentalność była na wysokim poziomie. Lekki trening na stadionie, głównie składający się z taktycznych zagrywek, podnosił na duchu zawodników. Stres jednak nie stał obok, bo można było go wyczuć pośród zawodników. Niejedna walka przemknęła obok, kiedy wymiana słowna uderzała zbyt mocno przez strach. 

Strach przed przegraną był czymś gorszym od adrenaliny na boisku. On często przynosił wspomnianą przegraną. 

Harry plątał się między nimi bez celu i sposobności, bo tak naprawdę nie miał co robić. Noc, należąca oczywiście do spania, stała się jego godzinami pracy i wykonał wtedy wszystkie swoje obowiązki. Teraz, gdy mógłby zająć się swoimi obowiązkami, snuł się niczym duch i modlił się, aby to jego nie musieli ściągać z boiska. 

Uśmiechnął się szeroko w momencie, w którym Milens podbiegł w jego stronę z lekką zadyszką i niemal od razu zabrał z jego dłoni kubek z zieloną herbatą. 

Cóż, nieco się pozmieniało. Harry nie do końca zarejestrował moment, w którym Milens stał się dla niego miły i przyjazny, ale to wydawało się być naturalną ewolucją w tej drużynie. W końcu nie był zawodnikiem, a pracownikiem pobocznym, tym z poza kadry klubu. Nie czuł się tak, jakby komuś zagrażał, więc dlaczego miałby pozwolić na nienawiść skierowaną w jego stronę? Milens przeprosił za swoje słowa podczas sensacyjnej walki na treningu, a Harry mu wybaczył, gdyż nie chciał mieć wrogów stworzonych z niczego. 

- Wszystko z tobą dobrze, młody? Jakiś taki niewyraźny jesteś.- stwierdził starszy, a Harry westchnął niezadowolony tym, że naprawdę widać jego stan.

- Nie wyspałem się. To tyle.- odpowiedział krótko, wymuszając słaby uśmiech, kiedy Milens oddał jego herbatę. 

Starszy pokiwał głową, a gdy miał coś mówić, usłyszał głośny krzyk trenera. 

- Na randki to po treningu i dzisiejszym meczu, Milens!- zażartował Mourinho.- Tylko pamiętaj o swojej żonie.

Starszy wywrócił oczami, od razu kierując się w stronę bramki. A wtedy Harry mógł umierać pod naciskiem błękitnych tęczówek, które wpatrywały się w niego z mordem. Brunet nie mógł oderwać swojego wzroku, dlatego utrzymywał go tak długo aż jeden z zawodników popchnął go lekko. Louis niemal od razu spojrzał na kolegę z drużyny i zagroził wzrokiem, a po sekundzie jego wzrok złagodniał, gdy zrozumiał, że to jego kolej. 

Uderzenie w siatkę było naprawdę mocne i celne, a "rogal" powstały w czasie lotu piłki był doskonały, imponująco kończąc strzał w okienko. Lekki aplauz powstały po wykonaniu strzału, nie uspokoił Louis'a. Wciąż widział jego zaciskającą się żuchwę i mocno wyostrzone kości jarzmowe. 

- Jeżeli będziesz tak strzelał w meczu, to mamy mecz w kieszeni.- odparł trener. 






















Nie było tak pięknie jak być powinno.

Choć fauli było mało, to jednak były na tyle agresywne, aby wystawiać w stronę piłkarzy żółte kartki. Czas mijał nieprzyjemnie wolno, a pierwsza połowa meczu stała się koszmarem piłkarzy Manchesteru. Przegrywać dwa do jednego to tak, jakby być o włos od wyrównania stawki, a o dwa włosy do wygranej. To było prostu do powiedzenia, lecz w praktyce wszystko wyglądało inaczej. 

Harry widział zmęczenie piłkarzy, którzy spoglądali na siebie w zdumieniu i lekkim strachu, oczekując na gwizdek sędziego, który pozwolił by na wykonanie rzutu rożnego. Była prawdopodobnie osiemdziesiąta piąta minuta, a oni musieli mieć chociaż remis, bo z tym lepiej o przetrwanie w tabeli. 

Two Lovers 2 || Larry Stylinson Where stories live. Discover now