rozdział dwudziesty siódmy

27 3 2
                                    

– Wszyscy martwi. – Will wielkimi krokami, by nie nadepnąć na papkę z mięśni i mózgów, wrócił na zewnątrz. – Kogo wpuściłeś i dlaczego, Tony?

Brzuchaty strażnik drżał od spojrzenia zwiadowcy, choć aura nocy była rozżarzona jak węgielki ogniska.

– Ja... sądziłem, że to ty, panie – wyjąkał Tony. Wzrokiem szukał poparcia u swojego przełożonego i jego przełożonego.

Ilya Karvosky zacisnął bandaż na jego głowie, aż mężczyzna stęknął. Od śmierci Elysii minęło kilka minut, doktor był bardziej niż zdenerwowany. Zresztą wszyscy mieli dość tego dnia i tej nocy, lecz pora na udanie się do łóżka jeszcze nie nastąpiła. Odkryto pięć ciał: jedno małej dziewczynki i cztery w więzieniu.

– Ja? Ten ktoś był ubrany, jak ja?

Tony pokiwał głową.

– Miał miecz na plecach. Był wysoki, ogłuszył mnie jednym ruchem. Myślałem... Myślałem, że zginę. Bo siekierą się na mnie zamachnął. – Wskazał na narzędzie. – To tyle. Przepraszam, sir. Tak mi przykro!

Jake Rhodes stał bez wyrazu i z skrzyżowanymi ramionami patrzył na plamy krwi rozciągające się na trawie i... wszędzie.

– Zwiadowca? – spytał rycerz. – Treaty, gdzie twój dzieciak?

Willa ukuło coś w klatce piersiowej. To była troska i żal.

– To nie mógł być Shane.

– Pytam się, gdzie jest, a nie czy on to zrobił, cholera!

Will nie miał pojęcia.

– Zakopcie ich na cmentarzu dla bezimiennych – powiedział cicho Fallon. – Bliskich grzebiemy na cmentarzu w Selby, tych tutaj... Zabierzcie ich. – Dał znak podwładnym, by zabrali ciała. Dyrygował nimi doktor Jordan. – Jake, teraz odejdźcie z doktorem Karvoskym. Już nie będziemy cię kłopotać, doktorze. Zwiadowco...

Will wiedział, kto zabił, ale nie chciał podnosić temperatury swoimi spostrzeżeniami w obecności Jake'a Rhodesa.

– Tak, zróbcie tak.

Kasztelan wykrzykiwał wieśniakom rozkazy i podczas gdy Will rozmawiał z Fallonem, a ognisko zostało zgaszone i rozebrane. Ludzie udali się do domostw w pochmurnych nastrojach.

Fallon wziął Willa pod ramię i udali się do "Białej Turnii". Will to rozumiał – Fallonowi z trudnością przychodziło patrzenie na budynek, za którego ścianami pod białym prześcieradłem leżała zimna jak skała Elysia.

W środku Apollina polała im po kieliszku. Zanim burmistrz cokolwiek powiedział, wychylił trzy takie. Siedzieli przy kontuarze, przy świecach.

– Przykro mi, panie – rzekł cicho Will. – Kalkara podeszła blisko. Ale wyczuła ogień, więc nie wtargnęła do wioski.

– Niech ją diabli porwą. Apollino, więcej!

Karczmarka z troską na twarzy polała czwarty i odstawiła butelkę w zasięgu ręki Fallona.

– Zamykam niedługo.

– Dam ci owcę i zmykaj.

– Zgoda – bąknęła i zniknęła w swoich pokojach na tyłach obrzeży.

– Domyślam się, że polowanie na takiego skurwysyna to nie lada wyzwanie, zwiadowco – westchnął Fallon. – Ale to musi się, kurna, skończyć. Szybko.

– Wichrowe Wzgórze jest pilnowane. Raczej było. – Will pokręcił głową. – Ale zawsze coś nas powstrzymuje.

– Ile to ma jeszcze trwać?

wichrowe wzgórze ➵ 𝐳𝐰𝐢𝐚𝐝𝐨𝐰𝐜𝐲 [𝟏]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz