rozdział dwudziesty

41 4 4
                                    

Nocny Rycerz, złorzecząc, wspinał się wytrwale w górę zbocza. Jego czarna zbroja nie nadawała się na górskie wędrówki, ale dzięki masie mięśniowej stal nie przeszkadzała mu tak bardzo. W końcu, w razie gdyby spotkał jakiegoś śmiałka na szlaku, musiał się jakoś majestatycznie i złowieszczo zaprezentować.

Na plecach przytoczył wielki dwuręczny miecz, u pasa siekierę. Jego twarz zakrywała maska na wzór czaszki. Nocny Rycerz, kiedy ją dostał, spytał Donovana, czy jest faktycznie ludzka.

– Tak, ale nie przejmuj się – powiedział mu Donovan. – Ta osoba już nie żyje.

Jakby sam się tego nie domyślił.

Zanim ją otrzymał, została oblana stalą, jednocześnie zachowując kształt twarzoczaszki. Nocnemu Rycerzowi od razu przypadła do gustu i po raz kolejny za coś był wdzięczny Donovanowi.

Szedł właśnie donieść mu parę świeżych nowinek z Windbone.

Aby dostać się do siedziby Donovana, Nocny Rycerz musiał podążać fragmentem szlaku na Wichrowe Wzgórze, a następnie zmienić kierunek, iść bardziej w las, by nie wkroczyć na teren bestii. Raz się na nią natknął i wolał tego nie powtarzać, nawet z Donovanem u boku. Mieszkał on nieopodal opuszczonego schroniska górskiego, gdzie dach nie był do końca dachem, bo przeciekał, ale najważniejsze, że miał stabilne ściany, chociaż stare. Przystań, tak jak nazywał ją Donovan, była najwyżej położonym budynkiem na całej wyspie, i mimo iż nie otaczał jej las, Przystani nie dało się ujrzeć bez lunety ustawionej w odpowiednim miejscu.

Co ciekawsze, Donovan swoje życie toczył w grocie, o której mało kto wiedział. Tam miał wielkie laboratorium z bulgoczącymi kociołkami i garnkami, skrzyniami pełnymi różnobarwnych fiolek, zielników, gablot z przedmiotami, których Nocny Rycerz nie umiał nazwać, i zwierzęta – wypchane, bądź ich kończyny będące składnikami mikstur.

W gwoli szczerości Nocny Rycerz nie przepadał za wchodzeniem tam. Zazwyczaj sypiał tam pupil alchemika, dwumetrowa i czarna bestia. Oby dzisiejszej nocy była gdzieś w lesie na łowach.

Był czas, gdy Nocny Rycerz rzeczywiście bał się lasu przy Wichrowym Wzgórzu – teraz zaś był jego domem i sanktuarium. Gdyby nie Donovan, Jamie Rhodes skonałby na próżno i Nocny Rycerz nigdy by się nie narodził. Jamie był słabeuszem, lecz Nocny Rycerz stał się jego lepszym "ja". Okazał się być krocie bardziej muskularny i zwinny niż Jamie kiedykolwiek mógłby być, do tego silny jak góra i cichy jak cień. To wszystko ofiarował mu, wręcz podarował, Donovan w zamian za niewielką pomoc. A mianowicie Nocny Rycerz został oczami i uszami swojego wybawcy.

Donovan był cudotwórcą, a ktoś przyszedł go zabić. Jak to?

W Przystani go nie zastał. Jaskinia miała dwa wejścia: jednym przecisnąłby się tylko człowiek, a drugie zaś było szerokie, idealne dla niedźwiedzia, i znajdowało się z zupełnie innej strony. Należało przejść spory kawałek, by leśnym, tylnym wejściem trafić do wielkiej komnaty z laboratorium. Stamtąd zionęło śmiercią.

Nocny Rycerz, chociaż był szeroki w barach i wysoki jak niedźwiedź, wszedł bez pochylania się do groty. Stopnie wyłożono deskami, które zgniły i ryzyko wywinięcia orła było wysokie. Na szczęście Donovan pomyślał o wszystkim i dzięki poręczy z grubego sznura schodziło się bezpieczniej. Szedł kilka sekund i już w nozdrza uderzył go zapach jak w aptece.

– Witaj, Jaime! – Donovan ucieszył się na widok pomocnika i wyciągnął ku niemu ramiona i ścisnął dłoń, jakby nie widzieli się miesiąc. Nocnego Rycerza wzruszało to, jak Donovan traktował go jak swojego syna. – Gdzie byłeś?

– W Windbone. Od wczoraj. Mam niepokojące wieści.

Donovan cofnął się o krok z zatroskanym wyrazem twarzy. Za jego plecami rozpościerał się cały asortyment, który przytachał z Selby parę lat temu. Bardziej w głębi sufit i podłogę łączył stalagnat, a nad nim zionął otwór, dzięki któremu Donovan spędzając całe dnie w grocie wiedział jaki jest dzień i godzina, jaka pogoda i czy wieje. Bestii ni widu ni słychu.

– Przyjechał zwiadowca i węszy w Windbone. Coraz więcej osób chce wybierać się na Wichrowe Wzgórze.

– Co na to wieśniacy?

– Odradzają, a w gospodzie jest nawet tabliczka, że na Wichrowe Wzgórze wstęp wzbroniony.

Donovan pokiwał głową.

– Ci, którzy zapuszczają się w nasze strony, spotyka tylko moje dzieło – powiedział z dumą, ale również ze smutkiem. – Co z chatą zwiadowcy?

– Wybacz, nie zaglądałem tam od... dnia następnego.

– Idź tam natychmiast – nakazał Donovan. – Pewnie już się wydało, że Watson nie żyje. Stąd ten zwiadowca. Coś więcej o nim wiesz?

– Jest strasznie młody – prychnął Nocny Rycerz. – Ale cóż, poskładał jakiegoś wędrownisia, który ciągnął plebs za język.

Donovan namyślił się.

– I coś jeszcze?

– Jest blondynem.

– Matko święta. – Alchemik przewrócił oczami. – Dobrze, będę to mieć na uwadze. Obyś umiał go rozpoznać w mieście.

Rycerz skinął głową zakrytą czarnym kapturem.

– Na szczęście nikt nie pozna mnie.

– Maska będzie się rzucać w oczy, a twojej twarzy nie znają w Selby. Bo tam rezyduje?

– Tak. Naślesz na niego niedźwiedzia?

– To jest medve moncai. – Donovan złożył ręce jak do modlitwy. Prawdopodobnym było, że modlił się o cierpliwość. – Ile razy mam ci powtarzać?

– Wybacz, mi to nie robi różnicy. To... jaki jest plan?

Donovan namyślał się, przechadzając się po grocie.

– Musimy nastawić się, że zacznie węszyć w lesie. Chciałbym, żeby ujrzał moje kochanie na własne oczy, a potem uciekł, gdzie pieprz rośnie. Ale... Hm. Co wie o zaginionych?

– Przyjechał w towarzystwie tego Karvosky'ego do Fallona. Weszli do domu Fallona, ale służąca kasztelana jest przekupna i dowiedziałem się, że zwiadowca wie o śmierci Watsona i w jaki sposób ona przebiegła.  Zwiadowców było więcej, ale nie słyszała ile konkretnie. I... mają coś, co pomoże im pokonać bestię. Niczego więcej się nie dowiedziała, bo kasztelan ją zawołał.

– To wystarcza. Dopóki nie wejdą do lasu, jesteśmy w miarę bezpieczni.

– Jak sądzisz, co takiego mają?

Donovan milczał dłuższą chwilę. Po skroni Nocnego Rycerza splunęła kropelka potu.

– Moją córkę. Dowiedz się, gdzie ona jest. I czy ktoś pomaga zwiadowcom i ilu konkretnie ich jest.

– Teraz?

– Tak! Zbierz tych najemników i wyruszcie na łowy.

Nocny Rycerz pokłonił się i wyszedł.

Nie dorwą go, choćby byłoby ich tuzin, a tyle zwiadowców to nie żarty. Nawet jeden to problem; im więcej zwiadowców, tym więcej problemów. Są świetnymi tropicielami, wojownikami, a życie nauczyło Donovana, że również cholernie przebiegłymi przeciwnikami. Szybko dojdą do słabości jego bestii, o ile już tego nie zrobili. Nie, nie mieli okazji jej nawet ujrzeć! A powinni!

– Powinni – mruknął do siebie i zaśmiał cicho. – Oj, powinni...

Chociaż mało kto przeżył spotkanie z jego medve moncai.

– Skup się. Denalia uciekła. Gdzie? Nie wiem. Zwiadowca Watson nie żyje. Przyjechali kolejni. Spotkała ich? Mogą mnie jakoś powiązać z bestią? Albo szybko połączą kropki i wyjdzie im, że jestem z nią powiązany. Nie... Ilu jest zwiadowców? Ten młody to ledwo wyrostek, zakładam, że jeszcze się nie golił. Wiedzą, że Watson nie żyje. Widać gołym okiem, że zabiło go zwierzę... Jeśli pytali w Windbone, połączyli fakty. Nie, nie trafią na mnie. Chyba. – Uderzył dłońmi z całej siły w blat, gdzie stały bulgoczące kociołki połączone siecią rur z przezroczystego szkła. – Prędzej czy później dojdą do mnie. Nie, nie, nie! Denalia... Zawiodłem się na tobie, słońce. Pogrzeb Watsona... Tak!

Nie mógł się doczekać, aż Jamie wróci z informacją o pogrzebie. Potrzebował teraz tylko tego i córki.

Złożę osobiście wizytę tym śmiałkom z Korpusu

wichrowe wzgórze ➵ 𝐳𝐰𝐢𝐚𝐝𝐨𝐰𝐜𝐲 [𝟏]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz