rozdział czwarty

63 7 10
                                    

Willa nie zaskoczyła wczesna pora powrotu ucznia do Redmont. Było około ósmej rano, kiedy zwiadowca usłyszał ciche kroki na werandzie.

– Miło cię znowu widzieć – przywitał Shane'a promiennym uśmiechem. – I jak było w Allchy?

– Dobrze – odparł krótko i zwięźle Shane, natychmiastowo, bez ściągania butów skierował się do swojej izby.

Mężczyzna automatycznie zauważył, że ręka Shane'a jest nienaturalnie sztywna i dziwnie zawinięta peleryną.

– A co tam chowasz? – zagadnął ucznia, a ten stanął jak wryty, przeklinając pod nosem.

– Nic?

– Nie możesz trzymać niczego – powiedział Will, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Musisz się jeszcze nauczyć kłamać. – Wstał od stołu. – Pokaż.

Shane posłusznie położył na blat zawiniątko, w którym po rozpakowaniu znajdowały się babeczki z czekoladą. Pachniały wyśmienicie, wyglądały jeszcze lepiej.

– Twoja matka narobiła ci na drogę i zabroniła ci podzielić się ze mną, wiedząc jak bardzo takie uwielbiam? – prowokował dalej najwyraźniej niechętnego do udzielenia odpowiedzi Shane'a.

– Nie – bąknął chłopak, patrząc dziwnie na ciastka.

– Ale co nie? – Will widocznie świetnie się bawił. Tylko on, zaraz po rodzicach młodego, wiedział jak sprowokować go do tłumaczeń. A Shane'owi wybitnie nie chciało się od tego wymigiwać tym razem.

– Moja matka ich nie upiekła. Możesz się poczęstować – powiedział chłopak.

Will spróbował jedną i mruknął z aprobatą.

– Jenny ma konkurencję – stwierdził z pełnymi ustami. – Więc kto? Ty?

– Nie – prychnął Shane. – Talent kucharski mam po Halcie. Carolyn je zrobiła.

– Nie wiedziałem, że masz siostrę.

– Bo nie mam – zaprzeczył chłopak.

Zwiadowca popatrzył na niego znacząco. Skrył babeczką lekki uśmiech, ale na niego nieszczęście Shane był na tyle spostrzegawczy, by go zauważyć i zaprotestować głośno, jak zresztą Will oczekiwał:

– To przyjaciółka! Spotkaliśmy się i rozmawialiśmy. To już mi nie wolno rozmawiać z dziewczynami? Nie widzieliśmy się rok, Willu! – tłumaczył się Shane, wymachując rękoma.

– Ale ja nie pytałem, kim jest owa Carolyn – powiedział ze stoickim spokojem mężczyzna, przyglądając się czerwonym ze złości i wstydu policzkom czeladnika. – Oj, spokojnie już. Są bardzo dobre swoją drogą. Jeśli każdy posiłek w jej wykonaniu tak smakuje, może warto umieścić ją na liście kandydatek na żonę?

W odpowiedzi czoło gotującegoz wściekłości Shane'a zmarszczyło się, a wykrzywione w grymasie usta już miały wyjaśnić to i owo mistrzowi, ale zostały otworzone raz czy dwa i zrezygnowany blondyn z gniewnym pomrukiem powędrował do swojej izby.

Niespełna miesiąc później do chaty w lesie zawitał Halt. Zmęczony życiem i załadowany tobołkami Abelard parsknął na powitanie dwóm pozostałym zwiadowczym konikom. Te odpowiedziały mu radosnym parsknięciem.

Shane cały w skowronkach wyskoczył z chaty Willa, i mimo ciężaru pakunków, jakie taszczył w dłoniach i nosił przepasane przez ramiona, wyszczerzył się do ponurego zwiadowcy, który czekał na pozostałą dwójkę.

– Witaj, Halt! – krzyknął z werandy. – Chwilę poczekamy, bo Will jeszcze próbuje znaleźć zapasowe struny do lutni...

– To jest mandola! – wrzasnął Will ze środka chaty.

wichrowe wzgórze ➵ 𝐳𝐰𝐢𝐚𝐝𝐨𝐰𝐜𝐲 [𝟏]Where stories live. Discover now