rozdział dwudziesty drugi

41 4 1
                                    

W ich nowym pokoju w "Białej Turnii" było duszno, zanosiło się na burzę i Shane'a bolały plecy. Poprzedniej nocy spał z Dante i Sage w jednym pokoju, rozmawiali do późna przyciszonymi głosami, jak to zawsze bywało ostatniej nocy przed rozłąką – przeżywali swój najlepszy czas. Za ścianami domu szalała burza i trwała ona aż do rana. Wyruszyli z Willem po śniadaniu, powietrze było rześkie i pachnące deszczem.

– Pięknie widać wszystkie ślady – stwierdził z zadowoleniem Shane, przyglądając się swoim własnym odbiciom podeszw. – Willu? Czy ktoś kręcił się po dworze w czasie burzy?

– Luther lub pani Hogan mogli wyjść, by przestawić pranie – odparł Will. – Czemu pytasz?

– Te ślady zostawił ktoś o sporej masie. – Wskazał ślady większe od stopy Willa. – Dość głębokie.

Will pokiwał głową z aprobatą.

– Ktoś przyszedł z lasu. I do niego wrócił.

– Mam dla was słodkie bułeczki od mamy! – oznajmił Dante, pojawiając się w tylnym wyjściu. Zwiadowcy zamachali rękami, by się nie ruszał. – Co się stało?

Zignorowali go, wpatrzeni w ślady.

– Nie był sam. – Will uklęknął przy nieco mniejszym śladzie. Po krótkim obchodzie, dodał: – Ilu naliczyłeś?

– Pięciu.

– Ja również.

– Potężni mężczyźni. – Shane rozejrzał się dookoła i ruszył tropem śladów. – Dante, wracaj do domu. Willu, kto to mógł być?

– Nie wiem. Nikt bez poważnego powodu nie szlaja się w trakcie burzy. Dante, wróć! Spytaj ojca, czy macie jakąś szajkę rabusiów w okolicy.

Chłopak skinął głową i zniknął w domu.

– Kręcili się wokół domu – stwierdził Shane, wracając do Willa. – Cóż, wybrali dobrą porę na podchody. Nikt nie słyszał.

Will prychnął.

– Wtedy nie, ale zostawili ślady.

Luther dołączył do nich. Shane kątem oka złowił czarną czuprynę w progu.

– Ktoś się tu pałętał, hę?

– Jakieś wieści o okolicznych rabusiach lub coś w tym stylu? Uważajcie, bo w najbliższym czasie możecie mieć wizytę.

Luther z namysłem przyglądał się błotu, w którym pozostały ślady butów.

– Oby Crowley szybko znalazł dobre zastępstwo za Watsona – mruknął. – Słyszałem, jak Mela wyła przez pół nocy. Nie dała mi spać, ale ona prędzej odstraszałaby burzę od jej szczeniąt, niż miałaby kogoś odstraszać.

Spojrzeli w kierunku sporej klatki, w której Mela powiła szczeniaki i tam ich pilnowała. Luther krzyknął coś i rzucił się w jej kierunku. Drzwiczki były otwarte, a w środku poza skołtunionymi kocami nie było żadnego psa.

– Mela! – Luther zaczął przerzucać koce. – Moja mała... Mela! – Zagwizdał i rozglądał się rozpaczliwie. – Mela!

Wszyscy nawoływali sukę, ale żaden czarny kształt nie wybiegł zza rogu czy zza drzewa. Ze śladów trudno było cokolwiek wyczytać. Shane posiedział nad nimi więcej niż reszta, którzy odpuścili i rozmawiali nieco dalej. Dante poszedł z matką i siostrą nad potok i szukali wzdłuż brzegu. Nagle spomiędzy kołtuna starych kocy coś zapiszczało. Shane zabrał je i w kącie klatki ujrzał małą, czarną trzęsącą się kulkę, popiskiwaniem wołającą matkę. Chłopak ostrożnie sięgnął po szczeniaczka.

wichrowe wzgórze ➵ 𝐳𝐰𝐢𝐚𝐝𝐨𝐰𝐜𝐲 [𝟏]Where stories live. Discover now