Konspiracji ciąg dalszy

Start from the beginning
                                    

W końcu pojazd okupanta znalazł się tuż przed nimi, zwalniając. Siedzący bliżej gestapowiec pokazowo trzymał broń tuż przy piersi, podkreślając swoją przewagę nad pomieszkałymi tutaj pomiotami. Oba narody intensywnie zmierzyły się wzrokiem - ten niemiecki podejrzliwym, surowym, ten polski niewinnym, głupowatym.

Absolutnie nie należącym do kogoś, kto robiłby coś niezgodnego z prawem.

Podczas toczonej wojnie na spojrzenia, Niemcy szeptali coś do siebie, ale ostatecznie odjechali. Polacy pożegnali ich oddechem ulgi, jaka ich zalała.

Potem jednak przyszło inne uczucie.

Marysia nagle czuje, jak jej wolna ręka zostaje schowana w innej, większej, i uniesiona do góry. Odsunęła głowę, by móc oblecieć wzrokiem sprawcę, który już nadrabiał stworzony dystans, pochylając się w jej stronę.

Nim cokolwiek, co miało się wydarzyć, doszło do skutku, dziewczyna odskoczyła prędko do stosownej odległości. Otrzepawszy spódnice, odchrząknęła i poruszyła się, by kontynuować marsz.

Szli w bardzo rozżalonej ciszy. Nie mogła się już na niczym skupić. Jej oczy z upartością wbite były w ziemię, a uszy mimowolnie nasłuchiwały stąpania za sobą.

W głębi jej głowy był cichy głos, który mówił, że chciałaby, ale nie mogła teraz zmusić się do słuchania tych myśli. Nie miało znaczenia, co by chciała. 

Tak po prostu nie można. Prawda?

Turkot młyna i szum wody sprowadza ją do rzeczywistości. Lico dziewczyny zakrzywia grymas, gdy ogląda teren wokół nich. Jakkolwiek było wcześniej, teraz okolica była już całkowicie gładka i pusta, i po prostu byli na wyciągnięcie niemieckiej lub ukraińskiej ręki.

Albo obu, myśli z kpiną, wspomniawszy wielki entuzjazm ounowców wobec ich nowych autorytetów.

W końcu zza horyzontu ich oczom ukazuje się zbiór znajomych budynków. Gdy się zbliżają, widzą, że czeka już na nich reszta towarzyszy. Twarze Polaków są równie wesołe, co te Marii i Janka, sugerując wielkie powodzenie dzisiejszej misji.

- I jak? - zapytał podpierający się o płot Piotrek, gdy do nich dotarli. Marysia usadowiła się obok.

- Świetnie - odrzekł Jasio, rzucając pod jego stopy całkowicie pusty worek.

- Nic, po prostu nic nie było - ciągnęła myśl Marysia. - A wy coś macie?

- My nie - powiedział z rozczarowaniem Antek. - Ale Isia i Kacper znaleźli... to - dodał. Hania pochyliła się, by odsłonić spod materiału jedyną zdobycz polskiego podziemia.

Zdekompletowaną broń strzelecką, z pogiętą lufą i utrąconą kolbą.

Napięcie w atmosferze było prawie namacalne, i uwieńczone głuchą ciszą.

- To jakaś kpina - w końcu nastąpił wybuch i Kacper wstał na nogi, odwracając się od towarzystwa, żeby nie musieć patrzeć na ich żałosne oblicza. - To jakiś żart. Nie mogę w to uwierzyć! Tyle godzin, tyle ludzi, i wszystko co mamy to ten beznadziejny złom - kontynuował lament, łapiąc się za głowę i chodząc w kółko.

- Co my powiemy dowódcy? - westchnęła Maria, ze znużeniem opierając się o brata. Ten tylko skrzywił się na przypomnienie, że jeszcze to muszą zrobić.

- Nic. Musimy szukać dalej - odpowiedział Antek. - Na pewno coś przeoczyliśmy.

- Jak ci się chce, to szukaj - odparła Hania. - Ja nie mam zamiaru marnować kolejnej godziny.

- Jezu, znowu zaczynasz - zarzucił jej młodzieniec. - Umiesz robić cokolwiek, poza narzekaniem i demotywowaniem grupy?

- To nie demotywacja, to rozsądne spojrzenie na sytuację - odfuknęła krzyżując ręce. - Coś, czego wam zawsze brakuje.

KołomyjaWhere stories live. Discover now