Rozdział 12: Ratunek części 2

12 3 0
                                    

Trewor czuł silne zawroty głowy, a każdy mięsień jego ciała zdawał się szaleć, raz był całkowicie rozluźniony, by po chwili działo się wręcz na odwrót. Ten stan rzeczy utrzymywał się przez chwilę, jednak dla alfy trwało to wiecznie. Gdy poczuł, jak jego ciało ponownie zaczyna go słuchać, powoli otworzył oczy.

Na początku oślepiło go światło dochodzące z dworu, jednak po krótkiej chwili wrócił do normy i podniósł się do pozycji siedzącej. Rozejrzał się on i zmarszczył brwi. Coś podczas teleportacji musiał zrobić źle, bo nie pojawił się pod hotelem, tylko na jakimś strychu.

Nie tracąc czasu Trewor zszedł na dół po drabinie i opuścił stary budynek, w międzyczasie upewniając się, że słoik z proszkiem wciąż znajduje się szczelnie w jego torbie.

Gdy opuścił budynek, rozejrzał się wokoło i nie dostrzegając żadnego budynku przypominającego hotel, wyjął z kieszeni telefon, po czym wpisał: „Hotel de la Belle Vie” w internet i pobiegł, gdzie wskazała nawigacja. Podczas drogi starał się mimo wszystko biec jak najbardziej ludzko, by żadne paryskie stado go nie odkryło. Ostatnie, czego teraz on potrzebował, to użeranie się z jakąś watahą.

Gdy mężczyzna stanął na pasach i czekał na zielone światło, oparł się o sygnalizację z wyczerpaną miną. Starał się podczas drogi nie myśleć o tym, co może dziać się teraz z Jeremym, jednak to było trudne.

Mimo że nie płynie w nich ta sama krew, zawsze będą rodziną i zawsze będzie się o niego bał tak samo, jak o Eli.

(Wspomnienie)

Jeremy i jego matka Isabella Moonstone często odwiedzali rodzinę White. Głównie przez bliską relację jego ojca z mamą Jeremiego, przez co dziewięcioletni wówczas wilkołak był defakto zmuszony do spędzania czasu z Treworem, czy też później z Eli.

Jednak pewnego deszczowego dnia wszystko się zmieniło. Najstarszy z rodzeństwa siedział tego dnia na kanapie i oglądał telewizję, zapychając się śmieciowym jedzeniem. Nagle usłyszał, jak ktoś podchodzi do drzwi, kroki te nie pasowały do nikogo z domowników, były ciężkie i niechlujne.

Zdziwiony Trewor wyłączył telewizję i podszedł do drzwi. Gdy je otwierał, spodziewał się wszystkiego, nawet głupiego listonosza.

- Przepraszam, ale nie chcemy żadnej korespondencji - powiedział wilkołak, nie patrząc na osobę stojącą w drzwiach, jednak gdy usłyszał dźwięk podciągania nosq i cichy płacz, odwrócił się, po czym doznał szoku.

Przed nim stał cały zapłakany, roztrzęsiony i wystraszony Jeremy. Chłopak spojrzał Trewora z nadzieją w oczach i ściskając coś w ręce, powiedział przygaszonym głosem:

- Stado nie żyje, potrzebuję nadziei. - Po tych słowach stracił przytomność i poleciał bezwładnie na niego, upuszczając z ręki pierścień z napisanym „nadzieja” w innym języku.

(Koniec wspomnienia)

Tamtego dnia Jeremy dołączył zarówno do stada, jak i rodziny, jednak Treworowi nigdy nie udało się dowiedzieć, co wydarzyło się wtedy. Młodszy wilkołak zawsze wymigiwał się z odpowiedzi lub kłamał, wszystko, by nie powiedzieć prawdy.

The Last WerewolfWhere stories live. Discover now