VI

36 2 0
                                    


 – Budź się wreszcie! – krzyknął Kaivo do Alukana.

Po ataku Pierwiastkowego Lorda leżał na ziemi w tej kopalni już stanowczo zbyt długo. Kaivo miał już tego dosyć. Postanowił go obudzić klepiąc go solidnie w twarz. Jedno proste uderzenie natychmiast ocuciło jego kompana i ustawiło go w pozycji półleżącej.

– No w końcu. Ile można do ciebie wołać – dodał Kaivo.

Umysł Alukana dopiero przyswajał sobie to, co się właśnie wydarzyło przed paroma chwilami.

– Czułem, że tak będzie – odezwał się Tacz. – Nie przysmażyło cię?

Alukan na jego widok w mig się skrzywił.

– Coś ty odstawił?! – krzyknął do Pierwiastkowego Lorda.

– Chodzi ci o mój Uzewnętrzniony Płomień? Przyznaje z ręką na sercu, że lekko mnie poniosło. Wybacz, że tak wyszło – odparł Tacz.

Dla Alukana nie brzmiało to zbyt przekonująco.

– Wybacz?! Człowieku! Mogłeś mnie usmażyć jak kotlet!

Na twarzy kaleki pojawiło się zwątpienie.

– Czy ja wiem? Raczej było do tego jeszcze daleko. Jakkolwiek mój ogień byłby mocny, to i tak nie byłby w stanie cię dobić na dobre. Ogień z Vitasis ognia z Vitasis nie zabija. W najgorszym przypadku go przydusza. Zakładając rzecz jasna, że coś ci się tam w duszy pali.

Alukan prychnął tylko pod nosem. Najwyraźniej Tacz dalej miał go za nic.

– No i co o tym powiesz? Mój starszy brat dał ci popalić. Przegrałeś! – wyśmiała go Flemi.

Dziewczynka czuła satysfakcję, że przybyszowi z Polnej Osady zostało niejako odpłacone pięknym za nadobne za to, co wcześniej ją z jego strony spotkało.

Alukan zacisnął mocno zęby i chciał dalszej walki, ale niestety nie miał jak na razie wystarczająco dużo sił, aby dalej stawiać czoła Pierwiastkowemu Lordowi. Kaleka zresztą się do tego nie palił i postanowił o przybyszu z Polnej Osady szybko zapomnieć. Odwrócił się, jakby miał właśnie opuścić ich trójkę i wrócić do swojej wcześniejszej pracy.

– Flemi – chrząknął jeszcze przed odejściem do młodszej siostry.

– Tak, braciszku?

– Zaprowadź tych dwóch do ojca. Niech on się teraz nimi zajmie. Ja mam tu jeszcze trochę roboty do zrobienia.

– Dobrze.

Tacz jakby nigdy nic udał się na swoim wózku przed siebie. Chciał jak najszybciej zniknąć im sprzed oczu, gdyż tak naprawdę nie chciał, aby go ktokolwiek teraz widział. Po zajęciu swojego stanowiska kontrolnego chwycił się za głowę i wydał z siebie delikatne, ale ciężkie stęknięcie. Trochę jednak żałował, że pozwolił sobie na walkę z Alukanem. Mógł ją sobie odpuścić. Dzisiejszego dnia nie czuł się zresztą zbyt dobrze.

Alukan, Kaivo i Flemi opuścili kopalnię i wrócili do gospody. Stamtąd wzięli wózek drabiniasty z Burakami Solnymi, którego zawartość trzeba winni wreszcie zawieść ojcu dziewczynki.

– W takim razie dokąd teraz idziemy? – zwrócił się Kaivo do Flemi, gdy tylko chwycili z Alukanem za pojazd.

– Naprawdę chcecie ciągnąć ze sobą ten wielki wóz? – zapytała zdziwiona.

– Też tego nie chcę, ale muszę. Gdzie jest zatem twój ojciec?

Dziewczynka wskazała im palcem Vita-Użytkownikiem prosto na Szczyt Żaru. Perspektywa ciągnięcia tam wózka drabiniastego na pierwszy rzut oka wydawała się Kaivo mocno absurdalna. Jazda z nim pod górkę, na dodatek z Burakami Solnymi, z całą pewnością będzie wymagała od nich obydwu nadzwyczajnego wysiłku.

Vitasis: Akt pierwszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz