Prolog

1K 56 12
                                    

Rok 2009

Bawiłam się w salonie lalkami barbie, kiedy usłyszałam jak wejście frontowe się otwiera. Zawsze przy tym wydawał z siebie charakterystyczny dźwięk pisku. Jak byłam jeszcze mniejsza, to mi to strasznie przeszkadzało, natomiast teraz już praktycznie nie zwracam na to uwagi.

— Tato! — krzyknęłam radośnie, kiedy postać mężczyzny wyłoniła się zza dużych drzwi. Podbiegłam do niego i mocno się przytuliłam — Tęskniłam. I to bardzo, bardzo. — mówiłam półszeptem, a po mojej twarzy zaczęły spływać krystaliczne łzy. Łzy szczęścia, które pojawiały się naprawdę rzadko.

— Wiem słońce, wiem — czułam jak jego ciepła dłoń gładzi delikatnie moje plecy, a druga zmierza w kierunku moich łez, aby je zetrzeć. — Tatuś ma teraz dużo delegacji i zwiedza całą Amerykę. — zawahał się po czym kontynuował. — Przywiozłem dla ciebie coś słodkiego! — powiedział już bardziej optymistycznie, a w moich oczach na pewno mógł dostrzec iskierki radości.

Kochałam słodycze. Uwielbiałam żelki i różnorodne czekolady. Jedyny minus, jaki był podczas jedzenia ich to bolące zęby, a później wizyty u dentystów, ale nie zwracałam na to zbytnio uwagi.

Tato wstał i złapał mnie za rękę, prowadząc żwawym krokiem do kuchni. Usiadłam na jednym z krzeseł przy wyspie i czekałam, aż w końcu dostanę coś słodkiego. Po paru chwilach na stole leżało wielkie czarne pudełko. Uniosłam z zaciekawieniem brwi i spojrzałam na tatę.

— Tu są słodycze? — Zapytałam, bo nie do końca mu wierzyłam. Ten karton był zdecydowanie za mały, aby pomieścić tam łakocie.

— Tak skarbie — odpowiedział a na jego twarzy było widać jak próbuje powstrzymać uśmiech. — No otwieraj już! — poganiał mnie, a ja posłusznie zabrałam się do otwierania paczki.

Czarny pakunek był bardzo ślicznie zapakowany. Na samej górze miał białą kokardkę, którą starannie rozwiązałam i odłożyłam na bok. Delikatnie uniosłam pudełko i lekko potrząsnęłam, lecz nic konkretnego nie usłyszałam. Odstawiłam niespodziankę na stół i zaczęłam ściągać górną część.

Pod kartonem ukazały mi się dwa jeszcze mniejsze woreczki. Pierwszy zawierał w sobie śliczne kolczyki wysadzane jakimś kamieniem. Były niesamowicie piękne. Nie wyglądały jakby były kupione w sklepie tylko raczej jak projekt, który ktoś wykonał.

Natomiast w drugim woreczku był naszyjnik, taki sam jak kolczyki. Piękny kryształ odbijał światło, które wpadało przez okno w kuchni.

— Jejku, jakie śliczne. — odezwałam się będąc nadal w szoku. Nigdy nie dostawałam prezentów, a nawet jeśli to nigdy tak drogich. W moje niebieskie oczka znów napłynęły łzy.

U nas w rodzinie nigdy nie było za dobrze z zarobkami. Mama pracowała od rana do wieczora, natomiast tato... Tato wyjeżdżał pracować za granicę. Potrafiłam go nie widywać nawet po trzy miesiące, lecz wiedziałam, że tak musi być. Dzięki rodzicom miałam gdzie spać i jeść, więc to było najważniejsze.

Nałożyłam błyskotki i szybko podbiegłam do lustra w przedpokoju. Rozszerzyłam szeroko usta, kiedy zobaczyłam swoje własne odbicie. Biżuteria wyglądała znakomicie, tak jakby od zawsze miała tam być.

— A gdzie słodycze? — zapytałam, bo w końcu to miał być prezent, o którym mówił tato. Zawróciłam do kuchni, gdzie czekało na mnie kolejne pudełko. Zdecydowanie większe od poprzedniego. Tam już musiało być to o czym marzyłam.

Podeszłam do stołu i chwyciłam pakunek, rzucając się na niego jak zwierzę. W końcu to były słodycze. Dla nich mogłabym zrobić wszystko.

— Spokojnie. — Odezwał się tato. Słyszałam, że się śmiał, lecz mi nie było do śmiechu. Karton był tak mocno zaklejony, że nie potrafiłam go otworzyć. Moja buzia stała się czerwona od złości i w końcu krzyknęłam.

— Przestań się ze mnie śmiać, tylko mi pomóż! — warknęłam do taty, na co on odpowiedział mi szerokim uśmiechem i podszedł do mnie, wyciągając z moich rąk pudełko. Jednym sprawnym ruchem przerwał taśmę i zaczął wyciągać zawartość.

Na podłodze po kolei zaczęły się pojawiać bostońskie żelki, czekolady i lizaki. Czułam się jak w niebie, a w moich oczach znów pojawiły się iskierki. Byłam taka szczęśliwa jak nigdy do tej pory. Podeszłam do taty i mocno go przytuliłam. Ten dzień nie mógł być lepszy.

***

Po kąpieli schowałam moją nową, a zarazem jedyną biżuterię do woreczków i ukryłam w głąb szafy. Dobrze, że całe pudełko było czarne, bo nie rzucało się tak w oczy, kiedy ktoś odsuwał lustro.

Włożyłam moją najcieplejszą piżamę i położyłam się do łóżka. Mocno przytuliłam mojego misia Fuska i zamknęłam oczy, próbując zasnąć.

Mimo wielu prób przewracania się na drugi bok, zmieniania układu poduszek i kołdry nie potrafiłam odpłynąć w najdalsze sny.

Może gdyby nie te krzyki z dołu... Ale tak było, gdy wracał tato do domu.

Zastanawiałam się, czy inne dzieci miały tak samo, skoro to była moja codzienność. Wiedziałam, że tak po prostu musiało być.

The last day of autumnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz