Rozdział 34 - Profesor Moody

184 11 1
                                    

Latona dotarła do swojego przedziału, zwinnie wymijając znajome twarze, lubiane i nielubiane. Większość osób oglądała się za nią z przerażeniem i wkrótce Latona przypomniała sobie dlaczego. W końcu umknęła Syriuszowi Blackowi, a przynajmniej tak myślała znaczna część czarodziejskiej Anglii. Już miała otwierać drzwi, kiedy zobaczyła Harry'ego, Rona i Hermionę na przeciwległym końcu korytarza.

Latona niepewnie uniosła rękę i pomachała trójce Gryfonów. Nie wiedziała, czy ma ochotę z nimi rozmawiać — bała się, że ktoś mógł ją zobaczyć. Niewiele myśląc, rozsunęła drzwi swojego przedziału i wtem ogłuszył ją donośny wrzask.

— NA MERLINA, CO WY ROBICIE W MOIM PRZEDZIALE?!

Dafne i Tracey, jak zwykle rozpromienione, siedziały najbliżej wejścia i natychmiast pociągnęły ją, aby ją uściskać. Blaise skoczył na nie, rozciągając ramiona jak niedźwiedź i przy okazji następując Greengrass na nogę, a Malfoy i Nott ryczeli ze śmiechu, przypatrując się powstałemu zamieszaniu.

— Wyrosłaś, pannico — powiedział Blaise bardzo przesłodzonym głosem, kiedy wszyscy wrócili na swoje miejsca, a Latona usiadła pomiędzy nim a Teodorem; uszczypnął ją za policzek i potrząsnął nią.

— Hej!

— No, cześć, przecież już się przywitałem.

— Grabisz sobie, Zabini.

— A co, ogrodnikiem jesteś?

Latona uniosła rękę i śmiejąc się, zawadiacko szturchnęła go w ramię. Po kilku chwilach mknęli już przez góry, lasy i doliny, rozmawiając o minionych wakacjach. Wszyscy Ślizgoni nadal byli bardzo przejęci jej rzekomym spotkaniem z Blackiem, nieświadomi, co wydarzyło się naprawdę. Latonie krajało się serce, kiedy wpajała im kolejne kłamstwo.

— "Prorok Codzienny" bardzo się o tym rozpisał, widziałaś? — zapytał Teodor swoim niskim, spokojnym głosem.

Nott bardzo się zmienił przez wakacje. Jego ciemne, gęste włosy urosły i teraz ładnie opadały mu na część czoła oraz jego twarz stała się pełniejsza, niż zwykle. Latona pomyślała, że jest bardzo przystojny.

— Nie — odparła. — Nie miałam pojęcia. Co takiego napisali?

— Nawrzucali Dumbledore'owi i Knotowi. Dumbledore'owi za to, że pozwolił Blackowi na wtargnięcie do Hogwartu, a Knotowi, że zwiał ministerstwu sprzed nosa.

— W każdym razie przez dwa tygodnie mówiło się tylko o tym — powiedziała Dafne. — A co z mistrzostwami? Byliście?

— O tak! — Malfoy pokiwał głową. — To było ekstra! No, a potem pojawił się przecież Mroczny Znak, pamiętasz, Warell?

— Jakby to było wczoraj — przytaknęła Latona.

W rzeczywistości Latona pamiętała nie tylko znak śmierciożerców majaczący na tle roziskrzonych gwiazd, ale również niecodzienną przemowę Malfoya i złożoną mu obietnicę — mimo wszystko, pomimo każdej kłody rzuconej im pod nogi, Latona wiedziała, że nawet gdyby nic mu nie przysięgła, i tak miałaby go za swojego brata. Musiała. Byli Ślizgonami, a Ślizgoni zawsze trzymają się razem.

— To naprawdę byli śmierciożercy? — zapytała Tracey. — To znaczy, wiem, że tylko oni potrafią wyczarować Mroczny Znak, ale po co oni tam przyszli, skoro Czarny Pan już dawno nie żyje! Czego oni tam szukali?

Draco i Teodor poruszyli się nerwowo na swoich miejscach, ale nikt tego nie zauważył, bo wszyscy spojrzeli na Latonę, która powiedziała:

— Pamiętacie profesora Quirrella? No właśnie. Po jego zniknięciu... po odzyskaniu Kamienia Filozoficznego... ktoś kiedyś powiedział, że Quirrella opętał Sami-Wiecie-Kto. Też myślałam, że to niemożliwe, ale to rzuca zupełnie inne światło na tę sytuację.

— I ta akcja z Komnatą Tajemnic — westchnęła Dafne takim tonem, jakby właśnie coś zrozumiała. — Najpierw Quirrell, potem to, a teraz śmierciożercy...

Dyskutowali tak jeszcze przez chwilę, a potem, jedno po drugim, pozapadali w sen przez dudniący usypiająco deszcz. Godziny płynęły nieubłaganie, aż w końcu nowy prefekt Slytherinu wpadł do ich przedziału i oznajmił, że na niedługo będą już na stacji Hogsmeade. Bardzo zaspani, jakoś przebrali się w szkolne szaty i wyszli tłumnie na korytarz pełen uczniów.

Gdy wyskoczyli z pociągu, poczuli się tak, jakby nieustannie wylewano im nad głowami kubły lodowatej wody. Zakrywając się, czym popadnie, weszli z ulgą do jednego z setki powozów bez koni. Przez całą drogę ku zamkowi Hogwart Teodor wpatrywał się w nicość ciągnącą dyliżansy i mimowolnie się uśmiechał. Najwyraźniej nikt nie miał zamiaru zapytać go dlaczego.

Kiedy powozy zatrzymały się przed wielkimi dębowymi drzwiami frontowymi na szczycie kamiennych schodów, Ślizgoni puścili się biegiem po stopniach, aż znaleźli się w oświetlonej pochodniami sali wejściowej. Przepchnąwszy się przez kotłoczący się tłum, weszli do Wielkiej Sali, która jak zwykle wyglądała wspaniale — topiła się w blasku świec, który odbijały złote talerze i puchary, a zaczarowane sklepienie, teraz ciemne i mroczne, jeszcze bardziej ich radowało.

— No, tu jest o wiele cieplej — powiedziała Latona.

Spojrzała na stół nauczycielski i pomyślała, że więcej przy nim pustych miejsc niż zwykle. Hagrid pewnie wciąż przeprawiał się przez jezioro, profesor McGonagall nadzorowała osuszanie sali wejściowej, ale jeszcze jedno krzesło pozostało puste.

— A gdzie jest nowy nauczyciel obrony? — zapytała Tracey, która też spoglądała na stół profesorów.

Jeszcze nigdy nie mieli nauczyciela obrony przed czarną magią, który wytrzymałby dłużej niż trzy semestry. Jak dotąd Latona najbardziej polubiła profesora Lupina, który zrezygnował w ubiegłym roku z powodu swojej przypadłości. W przeciwieństwie do innych Ślizgonów Latona wprost go uwielbiała i na samo wspomnienie ich dodatkowych zajęć oraz długich rozmów na korytarzach uśmiech malował się na jej twarzy, choć nigdy mu nie zapomniała tego, że nie powiedział jej prawdy o jej matce i o tym, że Czarny Pan chciał ją dopaść.

— Może nie ma nikogo chętnego — powiedział Blaise. — Też nie pchałbym się do takiej roboty. Pamiętacie, jak skończył Lockhart?

Profesor Lockhart był ich wyjątkowo niekompetentnym nauczycielem obrony przed czarną sprzed dwóch lat, który skończył z wyczyszczoną pamięcią i przebywał teraz w szpitalu świętego Munga w Londynie.

Wkrótce profesor McGonagall przyprowadziła pierwszorocznych i w Wielkiej Sali zapanowała cisza. Po podniosłej ceremonii przydziału stoły ugięły się od nadmiaru jedzenia. Latona stęskniła się za puddingami, wymyślnymi tortami i pieczonymi ziemniaczkami.

Po jakimś czasie wstał Dumbledore. Złote półmiski zalśniły czystością, a wesoły gwar ucichł, słychać było tylko wycie wiatru i bębnienie deszczu.

— Moi mili! — rzekł, uśmiechając się promiennie. — Skoro wszyscy już się najedli i napili, pragnę przypomnieć wam o zasadach panujących w Hogwarcie. Po pierwsze, pan Filch, nasz woźny przekazuje, że lista przedmiotów zakazanych na terenie szkoły została w tym roku poszerzona o kilka pozycji. Pełna lista jest do wglądu w biurze pana Filcha. Jak zawsze — ciągnął — przypominam, że wstęp do Zakazanego Lasy jest zakazany, a uczniowie pierwszej i drugiej klasy nie mogą odwiedzać Hogsmeade. Z najwyższą przykrością muszę was też poinformować, że w tym roku nie będzie międzydomowych rozgrywek o Puchar Quidditcha.

— Że co? — wydyszała Latona.

Spojrzała na Malfoya, który grał z nią w reprezentacji. Nie wyglądał, jakby szczególnie się tym przejął.

Lesser evil || Harry Potter fanfictionWhere stories live. Discover now