Rozdział 6 - Święta, święta i po świętach cz. I

278 17 12
                                    

Październik był dla Latony zdecydowanie miesiącem zmian; nigdy nie zdarzyło jej się tyle myśleć, przeżywać i rozpamiętywać. Wyjec, który przysłała jej Aurora i słowa Gemmy Farley dały jej do myślenia tak wiele, że już następnego dnia... poszła na lekcje z jeszcze wyżej uniesioną głową i w jeszcze bardziej ułożonej szacie niż dotychczas! Teraz, świadoma, kim przyszło jej być, nie zwlekała z robieniem na przekór własnej matce i wszystkim innym w Hogwarcie.

Nadszedł listopad i zrobiło się zimno, a rankami trawniki pokrywał szron. Razem z wieczornymi przymrozkami rozpoczął się sezon quidditcha, którego najpieczołowiciej wyczekiwali Gryfoni i Ślizgoni. Wszyscy ciężko trenowali, ale to właśnie oni wyciskali na szkolnym boisku siódme poty, opracowując nowe taktyki i szlifując swoje umiejętności miotlarskie.

Latona starała się unikać Harry'ego, Rona i Hermiony od czasu ich spotkania w środku nocy. Na samą myśl o tym, że ta zwykła Granger miała czelność odezwać się do niej w ten sposób, krew się w niej gotowała. Ale to nie dlatego, że była mugolakiem, a że jej pyszałkowatość przekraczała nawet granice Draco Malfoya.

W poranek poprzedzający mecz Latona usiadła przy stole Ślizgonów w towarzystwie Tracey i Dafne. Wsłuchiwały się właśnie w motywacyjną mowę Marcusa Flinta, kapitana drużyny Ślizgonów, który wiercił się tak, jakby zaraz miał znieść wyjątkowo duże jajko.

— Musimy jak najszybciej wyeliminować Pottera z gry — oznajmił dobitnie pozostałym członkom drużyny. — To nie przypadek, że go przyjęli. Ale to truchło, łatwo będzie mi go zwalić z miotły.

Ślizgoni zarechotali usłużnie.

O jedenastej na stadionie zebrała się chyba cała szkoła. Opatuleni w płaszcze i szaliki w barwach Slytherinu, Dafne, Tracey i Latona usiadły w najwyższym rzędzie, razem z Malfoyem, Crabbe'em i Goyle'em. Ekscytacja rozpierała Latonę od środka. Widziała już kilka meczów quidditcha, ale i tak nie mogła wytrzymać narastającego na murawie napięcia.

Już po chwili na boisko wyszły dwie drużyny ubrane w szkarłatne i zielone szaty. Kapitanowie Gryffindoru i Slytherinu uścisnęli sobie dłonie, a kiedy sędzina zadęła w gwizdek, piętnaście mioteł wzbiło się w powietrze, w tym jeden Nimbus Dwa Tysiące, najnowszy model miotły na rynku, który dosiadał Harry Potter.

Nie musieli długo czekać, aby Gryffindor objął prowadzenie, ku rozczarowaniu Ślizgonów. Mecz komentował Lee Jordan, którego profesor McGonagall co rusz karciła za nieodpowiednie zachowanie.

Kiedy Terence Higgs wystartował w dół za złotym zniczem, wszyscy Ślizgoni zawyli z radości. Ramię w ramię z szukającym Gryffindoru pomknęli za małą, złotą piłeczką, a wtedy... ŁUUUP! Flint zablokował Harry'ego tak, że ten ostatkami sił utrzymał się na miotle. Pani Hooch go ostro skarciła i przyznała Gryfonom rzut wolny.

Gra znów toczyła się bez kłopotów, aż w pewnym momencie miotła Pottera zaczęła żyć własnym życiem. Miotała się, cofała, wywijała koziołki. Latona była pewna, że zaraz z niej spadnie. A potem w loży kadry nauczycielskiej wybuchł najprawdziwszy pożar i wszystko wróciło do normy.

— Nie no, to przecież jakaś komedia — mruknęła Latona, wodząc spojrzeniem za ścigającym Slytherinu, który był przy bramce Gryffindoru z kaflem w ręku. — Dali mu grać, jak miotły nie umie utrzymać? Co to jest!

— Nie wydaje mi się, że to akurat jego wina — odezwała się Tracey. — Ktoś musiał czarować miotłę. Tylko nie wiem, kto.

— Może to Snape? — zarechotała Dafne. — Nienawidzą się jak pies z kotem.

— Oj, przestań, coś naprawdę mogło mu się stać.

I stało się — Harry szybował już w dół i zakrywał sobie usta rękami. Latona pomyślała, że zaraz zwymiotuje, ale zamiast resztek śniadania, na jego dłonie wypadł złoty znicz.

Lesser evil || Harry Potter fanfictionWhere stories live. Discover now