Rozdział 47 - Ulga

71 6 1
                                    

Dafne trajkotała Latonie i Tracey o Zabinim przez cały wieczór, a różę, którą od niego dostała, powiesiła sobie nad szafką nocną. Wyglądało to tak, jakby Greengrass całkowicie straciła dla niego głowę. Latona nie chciała w to uwierzyć, przecież Dafne i Blaise zachowywali się jak brat i siostra, odkąd tylko ich poznała! Czy podczas jej nieobecności naprawdę tyle się zmieniło?

Latona jakoś wyparła to zdarzenie z pamięci, odkąd nikt nie zwracał już na niej najmniejszej uwagi. Maść z rogu jednorożca, którą przepisał jej doktor Collins, prawie się już skończyła, a rany, które wcześniej okolone były twardymi, czarnymi strupami, które odpadły parę dni temu, miały teraz ciemno-czerwony kolor.

Latonie wydawało się, że uczniowie dostali bzika na punkcie balu. Im bardziej zbliżało się Boże Narodzenie, tym mniej chciało im się uczyć. Nauczyciele w całości zrezygnowali z próby nauczenia ich czegokolwiek i pozwalali im robić to, co zazwyczaj było nie do pomyślenia — obijać się. Oczywiście profesor Snape dosadnie dał im do zrozumienia, że bal obchodził go tyle, co zeszłoroczny śnieg i jak na złość dorzucił do ich sterty prac domowych kilka wypracowań i jedną klasówkę w ostatni dzień semestru.

Blaise i Dafne spędzali teraz jeszcze więcej czasu ze sobą, co nie umknęło uwadze Ślizgonów. Tracey i Teodor nieco się z nich podśmiewywali, przedrzeźniając ich słodkie do przesady miny i gesty za ich plecami, ale w końcu dali sobie spokój, w przeciwieństwie do Malfoya; nadal uparcie wymachiwał plakietkami KIBICUJ CEDRIKOWI DIGGORY'EMU i nakłaniał ich, aby nie przestawali ich nosić. Prawie nikogo już to nie śmieszyło, co więcej, większość szkoły zaczęła kibicować Harry'emu, za którym od jakiegoś czasu zaczęły ciągać się wianuszki dziewcząt.

Myśl o Harrym budziła w Latonie olbrzymie pokłady złości, którą kisiła w sobie od czasu, kiedy wróciła ze szpitala. Szukała sposobu, jak wyłączyć te wstrętne emocje, aby nie wystrzelić w powietrze siebie i innych, ale było to o wiele trudniejsze, niż się spodziewała. Latona wiedziała, że jeśli szybko nie zrobi czegoś, aby nie gorączkować się najmniejszymi rzeczami, sprawy mogą obrać nieoczekiwany kurs.

Latona każdą wolną chwilę spędzała w bibliotece, wynajdując dla Snape'a najróżniejsze antidota. Kilka razy spotkała się tam z Christopherem, który podrzucił jej kilka fajnych przepisów. Była pewna, że zaskoczy nimi Snape'a — któremu z chęcią utarłaby nosa po jego ostatnim wybryku — bo żadnego z tych antidotów nie widziała w szkolnych księgach.

Tydzień przed bożym narodzeniem wszystkim uczniom od trzeciej klasy wzwyż pozwolono odwiedzić Hogsmeade. Większość sklepów z ubraniami i galanterią pękała w szwach, bo znaczna część uczniów, którzy mieli brać udział w balu, nie wiedziała dokładnie, jaki krawat, broszkę, spineczki lub muszkę założyć. Latona odwiedziła chyba wszystkie miejsca, w których mogłaby kupić długie rękawiczki, ponieważ jej wyglądały, jakby ktoś nosił je przynajmniej dekadę, ale jak na złość nigdzie nie mogła ich znaleźć.

— Naprawdę nie wiem, po co nadal je nosisz — powiedział Teodor, chwytając ją za ramię, aby zbadać materiał rękawiczek.

Ślizgoni przestali drążyć temat rękawiczek, gdy po jednej z kilkunastu prób dowiedzenia się, co pod nimi chowała, Latona naskoczyła na nich, mówiąc, żeby zajęli się własnym nosem i dali jej wreszcie spokój.

— Dobra, dobra — powiedział wtedy Blaise, unosząc ręce w poddańczym geście. — Nie możesz winić nas za ciekawość.

Latona dała namówić się na kolejkę kremowego piwa w Trzech Miotłach. W środku było ciepło i przytulnie pomimo tłumów hogwartczyków, którzy również wpadli na pomysł ogrzania się kuflem owego trunku.

— I jak, macie już partnerów na bal? — zapytał Malfoy, ocierając pianę z ust.

Latonie jakoś wyleciało to z głowy. Była bardziej zajęta rozmyślaniem o wszystkich fikuśnych fryzurach, które by jej pasowały oraz sprawdzianie z eliksirów, niż o partnerze do tańca. Z chęcią poszłaby z którąś ze swoich koleżanek, gdyby okazało się, że i ona nie ma partnera, ale sądząc po minach, które zrobiły po słowach Malfoya, jej plan spalił na panewce.

— My idziemy razem — zaszczebiotała Dafne, przyklejając się do ramienia Zabiniego. Tracey odwróciła się, udając, że wymiotuje.

— Ja zaprosiłem Parkinson — odpowiedział Draco. — No, w zasadzie to ona mnie. Mniejsza o większość, przynajmniej nie skończę jak te wszystkie ofermy, które będą podpierać ściany.

Wszyscy zachichotali, ale Latona utkwiła w tej chwili wzrok w wejściu do gospody i czas się dla niej zatrzymał. Do środka weszli Harry, Ron i Hermiona. Latona poczuła się tak, jakby ktoś wylał na nią kubeł wrzątku, bo cała zagotowała się ze złości.

— Co wy na to, żeby strzelić sobie po jeszcze jednym kuflu?

Okazało się, że żaden sklep w Hogsmeade nie sprzedawał rękawiczek, które interesowały Latonę. Pomyślała, że może napisze do rodziców z prośbą o przywiezienie jej zastępczej pary — w końcu mieli pojawić się na balu — ale obawiała się, że wiadomość nie dotrze do nich na czas ze względu na często szalejące śnieżyce.

Personel Hogwartu, pałając pragnieniem wywarcia jak najlepszego wrażenia na gościach z Beauxbatons i Durmstrangu, robił, co mógł, aby w Boże Narodzenie pokazać zamek od jak najlepszej strony. Pojawiły się piękne dekoracje w postaci nietopniejącego lodu poręczach, na drzwiach las wisiały kolorowe wieńce, a w Wielkiej Sali lśniło najróżniejszymi ozdobami dwanaście choinek.

Pokój wspólny Slytherinu również nawiedziła przyjemna aura świąt. Skrzaty domowe rozwiesiły skarpety przy kominku, a na każdych drzwiach pojawiły się świąteczne wieńce; im szybciej zbliżało się boże narodzenie, tym szybciej zbliżał się również bal. Latona nie mogła doczekać się tańców i pysznego jedzenia.

— No to co, spadamy? — zapytał leniwie Blaise, gdy wypili już wszystko i zapłacili przy barze.

— Chyba tak — odparł Malfoy, po czym wszyscy powlekli się ku wyjściu, zakładając swoje płaszcze.

Wychodząc, Latona omiotła wzrokiem pub i wydawało jej się, że wymieniła spojrzenia z przynajmniej połową gości. Poczuła ostre ukłucie w przedramionach, gdy jej oczy napotkały zielone oczy Harry'ego, który lustrował ją gniewnym spojrzeniem z odległego końca sali.

— Na Merlina, Latono — zarechotała Tracey. — Jeszcze trochę, a by mu żyłka na czole wyskoczyła!

— I dobrze — fuknęła. — To on zaczął, to niech teraz skończy, najlepiej swój żywot.

Oczywiste było to, że to ona zaczęła, ale gdyby przyznała się do tego otwarcie, przełknąwszy dumę, wszyscy pomyśleliby, że się pochorowała.

Trzy dni przed Balem Bożonarodzeniowym wszystkich opanowała prawdziwa gorączka. Już od dawna krążyły najróżniejsze pogłoski o balu, choć Latona nie wierzyła w połowę z nich — na przykład, że Dumbledore zakupił u madame Rosmerty osiemset baryłek pitnego miodu.

Latona pogodziła się już z faktem, że spędzi bal bez towarzystwa. Zresztą, kogo by obchodził brak partnera, jeśli kilka stóp dalej, na scenie, pląsałby nieziemsko przystojny basista Fatalnych Jędz, Donaghan Tremlett, które według pogłosek wynajął Dumbledore?

— Witaj, Latono!

— Och, cześć, Chris!

Christopher stał w grupce chłopców w bladoniebieskich szatach zaraz przy ostatnim sklepiku w wiosce. Ślizgoni machinalnie obrzucili go nieprzyjemnym spojrzeniem, powiedzieli, że będą na nią czekać w pokoju wspólnym i ruszyli w kierunku zamku.

— Co słychać? — zagaiła Latona. — Rześko, co?

— Czuję się świetnie — odparł Christopher, szeroko się uśmiechając. Znajomy błysk pojawił się w jego oczach. — To moi koledzy ze szkoły, poznajcie się — powiedział, otaczając ją jednym ramieniem, a drugim wskazując na swoich przyjaciół. — Raul, Alain, Adrien, Alexander, to Latona.

Latona uśmiechnęła się przyjaźnie do francuzów, a oni odpowiedzieli tym samym. Byli znacznie wyżsi, niż ona, i wyglądali bardzo dorośle. Christopher wcale się od nich nie różnił, też był przystojny i wysoki. Jedyne, czego jego koledzy mogli mu pozazdrościć, był czysty, angielski akcent. Oraz ten błysk...

— Latono, mam do ciebie sprawę — powiedział Christopher. — Przejdź się ze mną. Attendez ici, je reviens tout de suite, je dois lui poser quelques questions sur la fête — rzucił do swoich kolegów. Rudzielec Alain odpowiedział mu coś po francuski, a potem wszyscy się roześmiali.

— Co się stało? — zapytała Latona. Christopher nadal ciasno owijał swoje ramię wokół jej barków.

Przycupnęli na jedynej odśnieżonej ławce w okolicy. Na ulicy panował półmrok, pozapalały się latarnie, rzucając żółte światło na otaczające ich domki.

— Wiesz, że zbliża się bal, prawda? — zapytał. Latona kiwnęła głową. — Zastanawiałem się, czy może chciałabyś wybrać się tam ze mną? Wiem, zostały tylko trzy dni, być może już z kimś idziesz, ale chciałem zapytać.

— Och, z chęcią! — powiedziała Latona, nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego się jej na usta. Christopher odetchnął z ulgą i również się uśmiechnął. — A już myślałam, że będę całą noc ślinić się do Fatalnych Jędz.

— Co ty gadasz? Będą Fatalne Jędze? — wykrzyknął z podekscytowaniem.

— Tak! Tak!

Latona i Christopher stracili poczucie czasu i dopiero dzwon z wieży astronomicznej uświadomił im, która była godzina. Latona była przeszczęśliwa. Zapomniawszy zupełnie o kolacji, pognała do pokoju wspólnego, aby opowiedzieć o wszystkim Tracey i Dafnie.

Dziewczęta wydawały się bardziej podniecone tą informacją niż ona.

— To dlatego tyle cię nie było — prychnął Malfoy. Tak samo, jak Teodor i Blaise, nie przepadał za Christopherem. — Nie wiedziałem, że kręcą cię takie łopatozębne trolle.

— Ty idziesz na bal z rozcapierzonym nietoperzem, to nie ja nie mam gustu — odparła Latona. Teodor parsknął w poduszkę.

Nic nie było w stanie popsuć jej humoru. Rozanielona, poszła chwilę później do swojego dormitorium, a za nią powłóczyły się Tracey i Dafne.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 08 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Lesser evil || Harry Potter fanfictionWhere stories live. Discover now