Rozdział 8 - Tajemniczy list

260 19 1
                                    

Po stacji King's Cross nie krążyły już elfy prószące śniegiem, chwała Bogu. Latona jakoś wtaszczyła swój kufer do pociągu, w którym ciepło łaskotało w każdą wystającą spod warstwy ubrań część ciała.

Latona nie spodziewała się, że to właśnie jej matka odprowadzi ją na stację, ale nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Potraktowała ją tak samo, jak ona ją — niczym powietrze. Mina Aurory była bezcenna, kiedy nie dając jej dojść do słowa, Latona zniknęła w głębi przedziału.

— LATONA! Wyjrzyj przez okno, natychmiast! — usłyszała jej zdenerwowany głos. Latona przewróciła oczami, odsłoniła żaluzję i napotkałam jej rozgoryczoną twarz tuż przy szybie. Aurora była ubrana w czarne futro, które przysłaniało jej twarz.

— Co?

— Co ty sobie wyobrażasz? I jakim ty tonem do mnie mówisz? Odrobinę szacunku — warknęła. — Posłuchaj, masz iść do gajowego Hagrida i poprosić go, aby wysłał do nas list, bo zapomniał, biedaczyna. On będzie wiedział, o co chodzi.

— To tyle? — zapytała Latona, pretensjonalnie przeciągając sylaby. Aurora zacisnęła szczękę, ewidentnie powstrzymując się od powiedzenia czegoś. — Dobra, dobra, się zrobi.

Latona pociągnęła za roletę, zasłaniając ją matce przed nosem. Była bardzo ciekawa, co Hagrid miał wspólnego z jej rodzicami i co miał przekazać im w liście. Podzieliła się swoimi przemyśleniami z Tracey, którą jako pierwszą z przyjaciół wciągnęła do swojego przedziału.

— Może to ma coś wspólnego z włamaniem do Gringotta? — zagaiła, wysypując na przeciwległe siedzenie stos przezroczystych, owocowych cukierków.

— CO? — zawyła Latona, wytrzeszczając na nią oczy. — Włamaniem GDZIE? Do Gringotta? Kiedy to się stało?

— Niech mnie kule biją, Latono, w lipcu! — oznajmiła. — To ty nic nie wiesz? Ktoś próbował się włamać do krypty 713 i coś z niej wykraść, ale chwilę wcześniej ktoś ją opróżnił. Twoi rodzice to wysoko postawieni urzędnicy, może Hagrid dowiedział się czegoś istotnego i chce im to przekazać osobiście?

— Nie sądzę — powiedziała Latona. — Mój ojciec jest z Departamentu Magicznych Gier i Sportów, a matka pracuje jako amnezjatorka, nie mają nic wspólnego z tym śledztwem. To znaczy, moją matkę ostatnio przebranżowili i teraz asystuje przy przesłuchaniach i wyciąga z podejrzanych informacje, jeśli nie mogą im podać serum prawdy. Ale czy to ma coś wspólnego z włamaniem?

— Hmm — zastanowiła się Tracey. — Pewnie nie. Chcesz czekoladową żabę?

— Z chęcią.

Odpakowały po jednej żabie i pokazały sobie nawzajem karty z postaciami.

— Nic nowego — westchnęła Latona. — Korneliusz Knot.

— Nicolas Flamel, mam ich chyba z sześciu.

— Co ty gadasz? — Latona sięgnęła po kartę Tracey. Przedstawiała sędziwego staruszka, który na pierwszy rzut oka miał z dobre dwieście lat. — "Najstarszy człowiek świata, lat sześćset pięćdziesiąt osiem, twórca Kamienia Filozoficznego, substancji zamieniającej metal w najczystsze złoto i dającej nieśmiertelność" — przeczytała na głos. — Kurczę, mogę to sobie wziąć? Nie mam ani jednego Flamela.

— Jasne, bierz.

Przez resztę podróży Latona i Tracey rozmawiały i jadły cukierki. Tracey pochwaliła jej się swoim teleskopem, którego niestety nie mogła przywieść ze sobą przez jego gabaryty, a ona pokazała jej trzy piękne sukienki, które dostała od rodziców... znaczy się, ojca.

Kiedy rozpoczęły się lekcję, wszystko wróciło do normy. Nauczyciele zachowywali się tak, jakby duch świąt opuścił ich lata temu, w przeciwieństwie do niektórych uczniów, którzy chodzili jeszcze po zajęciach w świątecznych, czerwonych swetrach w śnieżynki i renifery. Pewnego razu Latona dostrzegła Harry'ego Pottera i Rona Weasleya zmierzających do biblioteki w identycznych swetrach ze swoimi inicjałami.

Z biegiem czasu w zamku zaczęła unosić się podniecające atmosfera rywalizacji. Zbliżał się mecz quidditcha Puchoni przeciw Gryfonom. Ku uciesze Ślizgonów, tym razem sędzią miał zostać profesor Snape, co uznano za potencjalną przyczynę zwycięstwa Hufflepuffu.

— Mówię wam, Snape zmiażdży Gryffindor na proch — powiedział Malfoy. — Jak tylko spojrzą na jakiegoś Puchona krzywo, da im rzut wolny.

— Nie ma co się martwić — stwierdziła Pansy Parkinson uwieszona u jego boku. — I Puchoni, i Gryfoni to zwykłe kupy łajna. Musimy wygrać jeszcze przynajmniej jeden mecz z Ravenclavem, aby skoczyć wyżej w tabeli.

— Słuszna uwaga — powiedział złośliwie Warrington przechadzający się obok nich. — Trzeba tylko trzymać kciuki, żeby drużynę Gryffindoru szlag trafił, bo jeśli zwyciężą, będą mieli prostą drogę do Pucharu.

Lesser evil || Harry Potter fanfictionWhere stories live. Discover now