Rozdział 22 - Niezapomniany mecz quidditcha

194 14 16
                                    

Przez następne kilka dni nie mówiono o niczym innym niż o włamaniu Syriusza Blacka do Hogwartu, a hipotezy na ten temat stawały się coraz bardziej niedorzeczne, jak gdyby fakt, że Black zdołał przechytrzyć dementorów, był wyczynem, który może dokonać każdy szary zjadacz chleba.

Co więcej, Latona zauważyła, że nauczyciele, a w szczególności profesor Lupin, wynajdowali preteksty, aby towarzyszyć jej w drodze od klasy do klasy i włóczyli się za nią jak psy obronne. Podejrzewała, że może to być robota jej matki, chociaż było to bezsensowne i bezpodstawne oskarżenie. Nie mniej jednak sprawiło to, że jej obawa o własne bezpieczeństwo zwiększyła się w dwójnasób.

Podobna sytuacja miała miejsce we wtorek po wyjątkowo nudnej lekcji historii magii. Latona zmierzała właśnie do biblioteki, zamiast na lunch, aby dokończyć wypracowanie dla profesor Sprout, kiedy natknęła się na profesora Lupina.

— Witaj, Latono — powiedział, uśmiechając się serdecznie. — I co, jak ci idzie nauka zaklęcia tarczy?

— Jakoś daję radę — odrzekła, zatrzymując się. — Jest coraz lepiej, ale nie wiem, co robię nie tak. Przecież to niedorzeczne, że nie wyszło to mi!

— Ach tak, całkowicie zapomniałem, z kim mam tu do czynienia — zaśmiał się Lupin i założył ręce na piersi. Patrzył się na Latonę swoimi zielonymi oczami. — Wiesz, kiedy zobaczyłem cię w pociągu, od razu cię poznałem. Nie przez historie o tobie lub o tym, że jesteś w połowie czarodziejskich ksiąg. Latono, pewnie słyszysz to niezmiernie często, ale jesteś taka podobna do swojej matki.

— W zasadzie to nie, nie słyszę tego często — powiedziała Latona, mnąc pasek swojej torby. Całkowicie zapomniała o bibliotece. Ona i Lupin odeszli na bok, aby nie blokować korytarza zmierzającym do klas uczniom. — Wcześniej, jak byłam mała, owszem, zdarzało się, że ktoś tak mówił, ale teraz... Od kiedy ludzie dowiedzieli się, że trafiłam do Slytherinu, nikt już nie chce ze mną rozmawiać. — Latona dziwiła się, że mówi Lupinowi coś takiego. — Rozumie pan, chyba nikt nie chce umniejszać mojej matce, przyrównując do niej jej niewydarzoną córkę.

— Jeśli tak ci na tym zależy, spróbuj pokazać, że w rzeczywistości jesteś inna...

— Ale ja naprawdę staram się być sobą! — zaperzyła się z frustracją Latona. — Jestem miła dla swoich przyjaciół, pomocna, a i tak wszyscy mają mnie za drugiego Draco Malfoya, nie żebym chciała go tym urazić, jest moim najlepszym przyjacielem.

— A może zrobiłaś wcześniej coś, co przypięło ci taką, a nie inną łatkę — podsunął Lupin.

— Tak, trafiłam do Slytherinu — fuknęła, krzywiąc się.

— Mam na myśli to — tłumaczył cierpliwie Lupin — że być może pokazałaś się we wcześniejszych latach ze złej strony. Czy mam rację?

Przez myśli Latony natychmiast przewinęły się sceny, w których puszyła się jak paw i mówiła wszystkim naokoło, że czuje się bezpiecznie, wiedząc, że potwór z Komnaty Tajemnic jej nie zaatakuje, albo głośno pouczając Dracona, jak dokuczyć Harry'emu na pierwszej lekcji latania.

— Taak, chyba tak — westchnęła, strzepując grzywkę na dwie strony twarzy. — Dziękuję, chyba coś zrozumiałam... Muszę już iść, do zobaczenia, panie profesorze.

— Poczekaj, odprowadzę cię.

Na domiar złego kilka dni później, na treningu quidditcha, Flint oznajmił im, że nie zagrają meczu z Gryfonami.

— Tyle godzin spędziliśmy, ryjąc nosem w błocie, a teraz mówisz, że nie zagramy meczu?! — wybuchnęła Latona, której włosy były pozlepiane od sieczącego deszczu. Odrzuciła ze złością swoją miotłę, która i tak przyleciała do niej z powrotem. Błyskawica przecięła niebo. — Co, odechciało ci się wygrywać puchar?!

Lesser evil || Harry Potter fanfictionWhere stories live. Discover now